Artykuły

Demagogia

W "Didaskaliach" moją uwagę przyciągnęła dyskusja o "złej reżyserii", czyli nieporadnej lub celowo niestarannej. Broniąc prawa do jej uprawiania, Michał Zadara użył w pewnym momencie argumentacji ideologicznej. "Lyotard napisał mądre zdanie, że zapłaciliśmy bardzo wysoką cenę za tęsknotę do spójności, ta cena nazywa się Auschwitz. Auschwitz był polityką oczyszczania świata z brudu. Jeśli idzie się za tęsknotą do spójności, trzeba czyścić ten świat z brudu, także ludzkiego. Dla mnie jest to istotna, o ile nie najistotniejsza rzecz. Antyfaszyzm jest dla mnie czymś organicznym. Obrzydzenie faszyzmem jest tak daleko idące, że wyobrażenie, że miałbym spektakl czyścić z brudów, już jest faszystowskie".

Zadara opierając się na tezie Jean-Franćois Lyotarda, sugerował bodaj, iż spójne narracje czy systemy doprowadziły do Holokaustu, natomiast postmodernistyczna filozofia i sztuka stanowią zabezpieczenie przed powtórzeniem się podobnych zjawisk. Wątpię jednak, czy rezygnacja z tworzenia dzieł harmonijnych bądź perfekcyjnych uniemożliwia dążenie do eksterminacji ludzi uznanych za zbędnych lub wrogów.

Dziwi mnie częste używanie przez Zadarę pojęcia "faszyzm". Poza historycznym znaczeniem, związanym z ruchem politycznym we Włoszech skupionym wokół Benita Mussoliniego, jest ono niezbyt precyzyjne. W szerszym znaczeniu było stosowane przez lewicę i obejmowało wszystkie autorytarne ruchy oraz państwa, w których one sprawowały władzę, jeśli miały charakter antykomunistyczny. A więc zarówno Włochy z czasów dyktatury Mussoliniego, Niemcy pod rządami narodowych socjalistów, frankistowską Hiszpanię, jak i sanacyjną Polskę. Marksizm definiował faszyzm jako dyktaturę kapitału finansowego wprowadzoną przez imperialistyczną burżuazję, opartą zaś na terrorze wobec postępowych elementów społeczeństwa. Ruch komunistyczny traktował więc ten termin instrumentalnie. Dlatego po 1989 roku został on zastąpiony przez pojęcie "totalitaryzm", obejmujące również komunizm.

Nie jestem w stanie odgadnąć, czym dla Zadary jest faszyzm, choć zapewne połączeniem nacjonalizmu, ksenofobii i militaryzmu. Raczej nie stanowi synonimu nazizmu, skoro zmusza go do deklarowania i praktykowania antyfaszyzmu. W wypowiedziach Zadary, a także twórców i recenzentów z jego kręgu, podobnie deprecjonujący charakter jak słowo "faszyzm" ma epitet "mieszczański". W dyskusji zarzucił Krzysztofowi Warlikowskiemu i Grzegorzowi Jarzynie, że po krótkotrwałej kontestacji tworzą przedstawienia "dla mieszczańskiej publiczności europejskiej". Sam zresztą nie zamierza reżyserować spektakli dla wieśniaków, skoro regularnie pracuje w Starym Teatrze, który, jak przyznaje, jest "mieszczański strukturalnie". Używa po prostu retoryki lewaków z czasów kontrkultury.

Jednak w wywiadzie udzielonym wcześniej "Notatnikowi Teatralnemu" Zadara w młodszych od niego widzach, którzy wyszli w ślad za nauczycielką z jego wrocławskiej "Kartoteki", dostrzegł potencjalnych faszystów. "Strasznie na nich później nakrzyczałem, że skoro jedna idzie, to już wszyscy idą. Właśnie tak powstaje faszyzm. Oni nieświadomie stali się przedmiotami faszyzmu". W debacie Zadara ubolewał natomiast, że "niestety, ci, których nienawidzimy, których chcielibyśmy opluć i obrzygać", czyli faszyści lub mieszczanie, "wcale nie siedzą na widowni". Faszystami są więc dla Zadary wszyscy ludzie, którzy nie są w stanie albo nie zamierzają oglądać jego inscenizacji. Czy nienawiść do osób pewnej kategorii, wyrażająca się w agresji niemal fizycznej, nie prowadzi w większym stopniu do totalitaryzmu i ludobójstwa niż tworzenie spektakli uporządkowanych intelektualnie i estetycznie?

Zadara stwierdził, że ludzi, którzy siedzą na widowni teatralnej, czyli nie są faszystami, "nie chce się ani opluwać, ani aktywizować". W gruncie rzeczy ich lekceważy. Proponuje im bowiem, aby tak jak on na granym w Krakowie w Starym "Werterze" Michała Borczucha, z którego miałem ochotę wyjść, przychodzili do teatru "trochę pooglądać, trochę pomyśleć, trochę pospać, potem się obudzić". Lecz w przeciwieństwie do niego i innych osób z teatralnego środowiska zwykli widzowie muszą zapłacić za bilet, wieczorami mają za sobą obowiązki domowe i zawodowe, więc oczekują przedstawień dopracowanych, zrozumiałych i zwartych, a nie demonstracji dyletantyzmu i nonszalancji. Nie sądzę, aby zdołały ich przekonać demagogiczne wywody Zadary czy Borczucha, mające uzasadnić zmienianie renomowanych teatrów repertuarowych w miejsca zabawy bądź prowokacji.

PS Na felieton "Całopalenie" ("Teatr" nr 3/2010) zareagowała Maja Komorowska. Odbyła ze mną długą rozmowę, w której wyjaśniła, dlaczego nie chce komentować przerwania pracy z Krystianem Lupą nad "Ciałem Simone", jak również odejścia z zespołu Jerzego Grotowskiego przed premierą "Apocalypsis". Zaznaczyła, że nie ma żadnych podobieństw między tymi dwiema decyzjami. Pozostaje mi jedynie uszanować milczenie niedoszłej odtwórczyni Elżbiety Vogler w owej złożonej i trudnej sprawie.

Rafał Węgrzyniak - historyk teatru, krytyk; autor "Encyklopedii "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego" (2001).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji