Artykuły

Bojkot

Słabo znam teatr chiński. W ogóle kultura chińska jest mi właściwie obca. Wiem, prawie na pewno, że istnieje coś takiego jak chińska opera (wydaje mi się, że żona Mao była śpiewaczką, choć nie wykluczam, że mogła być baletnicą). Ale mało mnie obchodzi żona Mao.

Pewien kanadyjski intelektualista haitańskiego zresztą pochodzenia tłumaczył mi, na czym polega chińska muzyka. Choć tłumaczył mi wytrwale, to nie zrozumiałem zbyt wiele. O ile dobrze pamiętam, o niemożliwości trwania chińskiej muzyki i kultury w ogóle pisał też Jerzy Krzysztoń w "Obłędzie". Informację tę podaję, na wypadek gdyby ktoś chciał sobie przypomnieć, czym dla chińskiej muzyki była śmierć panującego cesarza.

Chińska kuchnia, nie wiadomo dlaczego uchodząca u nas za ekstatycznie wyrafinowaną, wydaje mi się niezwykle prosta i nudna. Poza tym w czasie wizyty w chińskiej jadłodajni ubranie nasiąka na wylot oparami, a wystrój większości restauracji jest, jaki jest.

Są też na świecie rzeczy, które wzruszają mnie bardziej niż porcelana.

Innymi słowy: Chiny nie są mi zbyt dobrze znane, a mój stosunek emocjonalny do tego kraju jest raczej chłodny. Gdyby to ode mnie zależało, to w naszym narodowym arcydramacie o Chińczykach nie byłoby mowy w ogóle. A nawet jeśli by byli wzmiankowani, to nie tak od razu, nie w pierwszej kwestii pierwszej sceny pierwszego aktu.

Przyznam, że jako notoryczny oportunista i konformista piszę o tym dopiero teraz, kiedy, jak się wydaje, prawie cały świat ma już dosyć Chińczyków. Zarówno na co dzień, jak i od święta. Międzynarodowy Komitet Olimpijski jest, nawet jak na globalną korporację, wyjątkowo zdegenerowany. Jego członkowie okazali się już wielokrotnie wyjątkowo podatni na korupcję. Od lat inkasują gigantyczne łapówki mimo pobierania ogromnych wynagrodzeń, wynagrodzeń, o ile wiem, za nic.

Zresztą już skład tego gremium jest mocno zastanawiający. Wbrew temu, co myślimy, nie dominują tam byli sportowcy. Raczej przerasowani arystokraci (także afrykańscy), rozmaici kacykowie z nieznanych bliżej terytoriów oraz nieudani spadkobiercy wielkich fortun.

Sport w wydaniu olimpijskim również jest całkowicie zdegenerowany. Rywalizacja rozmaitych hodowli ludzi, laboratoriów tajnych, jawnych i dwupłciowych - to wszystko we współczesnym sporcie "wyczynowym" jest na porządku dziennym. Nikt nie prowadzi też statystyk, ilu młodych ludzi na całym świecie zostaje kalekami, bo przytrafia im się wypadek w trakcie morderczych przygotowań.

Piszę o sprawach znanych od dawna i to znanych powszechnie. Działalność MKOl-u stanowi przejmujący dowód, że jesteśmy cywilizacją powszechnej tolerancji dla przestępców, szwindlarzy i wszelkiej łobuzerki w klimatyzowanych limuzynach.

Myślę jednak, że nawet na tle dotychczasowych "osiągnięć" światowego ruchu olimpijskiego decyzja o przyznaniu olimpiady Pekinowi stanowiła istotne przegięcie. Oto przyznano organizację sportowej imprezy krajowi, na którego stadionach odbywały się publiczne egzekucje. To chyba wystarczy.

Oczywiście, po przyznaniu igrzysk olimpijskich Pekinowi, tak jak to było do przewidzenia, represje nasiliły się (tamtejsza bezpieka przygotowuje grunt pod "spokojny" przebieg igrzysk). Sprawa Tybetu jest najbardziej spektakularnym elementem akcji zapewne nazywanej w służbowym żargonie "igrzyska pokoju i miłości".

Oczywiście taki bojkot imprezy przez sportowców, jaki miał miejsce w ciągu trzech kolejnych igrzysk - od Montrealu, przez Moskwę, po haniebny bojkot igrzysk w Los Angeles - nie ma żadnego sensu. Jedyne, co można zrobić, to przenieść igrzyska gdzie indziej. To oczywiście nie nastąpi.

W tej sytuacji mamy już tylko jedno wyjście: trzeba zachować się przyzwoicie. Przyznaję, że to ostateczność.

Jak można zachować się przyzwoicie, kiedy - jak się wydaje - nic, ale to nic od nas nie zależy? To bardzo proste. Nie należy igrzysk oglądać. To jest jedyna sensowna forma bojkotu. Mało tego, ta forma bojkotu jest jedyną formą skuteczną.

Jak wiadomo, za decyzjami MKOl-u stoją wielkie światowe firmy. Nie lubię słowa, ale chyba ten jeden jedyny raz muszę go użyć: tak zwane multikorporacje. To reklamy ich produktów towarzyszą transmisjom, to w ich reklamach będą po Pekinie występowali bohaterowie igrzysk, najczęściej oszuści, których sponsorzy są w stanie opłacać najzdolniejszych biochemików i wyzutych z sumienia farmaceutów. Jeśli nie będziemy oglądać igrzysk, to reklamy pójdą w kosmos. Gdyby nastąpił w skali globalnej znaczący spadek oglądalności igrzysk, to właściciele i sponsorzy MKOl-u sami znajdą sposób na rozgonienie tej ferajny, zanim strzeli im do łbów, żeby przyznać kolejne igrzyska Korei Północnej. Albo jakiejś wesolutkiej afrykańskiej satrapii.

Piszę o tym na tych łamach, dlatego że ludzie teatru znają wielką, pozytywną siłę bojkotu. Także postawa zaniechania przez nieoglądanie jest im bliska. Coraz bliższa.

Wojciech Tomczyk - dramaturg, autor scenariuszy filmowych (między innymi serialu "Oficer"), absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji