Artykuły

Życie na scenie

- Jest pewna osoba, którą szalenie podziwiam. To Krystyna Janda. To dla mnie absolutny wzorzec. Mam nadzieję, że ja kiedyś, w przyszłości, kurczę, też kupię teatr - mówi ANNA MUCHA.

Długo nie chciała dorosnąć, bo lubi być malutka. Jako dziecko zagrała u Andrzeja Wajdy. Mając trzynaście lat, dotknęła wielkiego świata. Rola u Spielberga była jednym z najpiękniejszych i najbardziej nieoczekiwanych przeżyć. Teraz Annę Muchę [na zdjęciu] oglądają miliony widzów w serialu "M jak miłość".

Ryszarda Wojciechawska: Podobno długo nie chciała Pani dorosnąć. Ale ja mam wrażenie, że nadal siedzi przy mnie dziewczynka.

Anna Mucha: - Ten wygląd to pewnie kara za to, że nie chciałam dorosnąć (śmieje się). A kiedyś może się okazać, że jedynie z tej niechęci do dorastania, została mi słabość do mężczyzn, którzy cierpią na syndrom Piotrusia Pana.

Dlaczego Pani nie chciała dorosnąć?

- Bo lubię być malutka. Wtedy jestem bardziej mobilna. Można mnie spakować do walizki. Wywieźć szybko.

Ale malutki człowiek jest niewidoczny. Dla aktorki to nie jest najlepsze rozwiązanie.

- Malutki człowiek może być niebezpieczny. Remarque napisał, że nie ma nic gorszego, niż dostać się pod dowództwo małego człowieka. Bo ten będzie robić wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Dość wcześnie zaczęła Pani zarabiać w filmie pieniądze, była Pani nastolatką...

- Nawet nie byłam jeszcze nastolatką. Miałam dziewięć lat, kiedy zagrałam pierwszy raz. Byłam zupełnym "szczawikiem". Zostałam zresztą rzucona na głęboką wodę, bo zaczęłam od filmu "Korczak" Andrzeja Wajdy. I nie mogłam zrozumieć jak to jest - gram w filmie, ale mam tylko jedną lalkę, a do tego wszystkiego jedno ubranko, w dodatku pasiak. Nie pojmowałam tego.

Ale spodobało się?

- Połknęłam filmowego bakcyla. Poczułam jednak jak bardzo dopiero wtedy, kiedy nie pracowałam przy filmie. Siedziałam na kanapie. I myślałam - no dobrze, to pewnie teraz powinnam zająć się czymś innym. Tak było do momentu, gdy sobie o mnie nagle i niespodziewanie przypomniała pani Ilona Łepkowska, która zaprosiła mnie do serialu "M jak Miłość".

A jeszcze niedawno mówiła Pani, że aktorką chce być tylko de czasu do czasu. Nawet poszła Pani na socjologię.

- Jestem socjologiem, to prawda. W pewnej chwili przestraszyłam się szkoły aktorskiej, z wzajemnością zresztą. Ale ten zawód jest jak lep. Jeden z nielicznych, który dopuszcza pewien rodzaj schizofrenii. Ta schizofrenia dopada czasami nawet w hipermarkecie. Jakiś czas temu podbiegł do mnie pan, dziękując mi wylewnie, że Madzia, moja bohaterka z serialu "M jak miłość" nie dokonała aborcji.

Jest Pani szczęściarą. W swoim filmowym CV może Pani wpisać film hollywoodzki "Lista Schindlera". Rólka była niewielka. Ale za to u kogo.

- U samego Stevena Spielberga. Zaczęło się od niewinnego castingu. A skończyło się na postaci, która dostała imię i nazwisko. Byłam zresztą w Izraelu, gdzie poznałam swoją bohaterkę. Od niej usłyszałem, jak wyglądał jej dziecięcy los. Rola u Spielberga była jednym z najpiękniejszych i najbardziej nieoczekiwanych przeżyć. Mając trzynaście łat, dotknęłam tak wielkiego świata.

Żadnego stresu nie było?

- Pamiętam jedną scenę. Ujęcie, w którym oddzielają mnie od mojej filmowej matki. Grała ją świetna izraelska aktorka. Obserwowałam jej grę. Była przejmująca. A ja pomyślałam sobie wtedy, że nie mogę spaprać swojej części. Nie mogę zepsuć jej pracy. Zaczęłam grać. Po ujęciu cisza. Bo wszyscy myśleli, że ta moja histeria i łzy to z powodu zimna, tych ludzi w niemieckich mundurach i psów dookoła. Ja zaś na hasło stop, otarłam łzy i powiedziałam: - No dobrze, to co, robimy dubel? I wtedy Spielberg zbaraniał. Bo zobaczył, że ja grałam. A nie histeryzowałam z powodu warunków. Podziękował mi na koniec. Dostałam od niego kwiaty.

Ale od paru lat żyje Pani podwójnym życiem - Anny Muchy i Madzi z serialu.

- Codziennie jeżdżę na zdjęcia, i to sprawia mi przyjemność. A co tak naprawdę dała mi ta rola? Odwagę. Wiarę w to, że mogę być potrzebna w tym zawodzie. Jest pewna osoba, którą szalenie podziwiam. To Krystyna Janda. Właśnie przeczytałam, że ona jest do końca taką Zosią samosią. Jeśli nie ma dla niej roli w serialu, to napisze sobie taki scenariusz sama i zagra. Jak nie znajdzie reżysera, to sama wyreżyseruje. Mało tego, jak jej trudno będzie w teatrze, to sobie kupi własny. I myślę, że to dla mnie absolutny wzorzec. Mam nadzieję, że ja kiedyś, w przyszłości, kurczę, też kupię teatr (śmieje się).

Sporo się pisze o Pani i o Kunie Wojewódzkim. Ten rodzaj popularności nie męczy?

- Gdybyśmy się zastanawiali z Kubą nad tym, co ludzie powiedzą, to byśmy obdarli nasz związek z fantastycznych doznań. Nasze życie jest tylko nasze, prywatne, intymne. I nie mamy ochoty tego komentować.

Ale trwają dyskusje, plotki na wasz temat. To nie jest denerwujące?

- A niech gadają.

Lubi Pani planować, czy żyć dniem codziennym?

- Jestem Bykiem i dosyć twardo stąpam po ziemi. Uważam, że największy sukces, jaki można osiągnąć, to spełnienie się w tej czy innej formie. Ale już zbieram pieniądze na swój teatr.

Z jednej strony Mucha, a z drugiej Byk. Ciekawe.

- Bo to jest bycza Mucha.

***

Została ostatnio Twarzą Pokolenia Power. Za przenikliwe spojrzenie, urodę, wyrazistość, za zmysłowość, za emanujące ciepło, za piękny umysł i inteligencję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji