Artykuły

Innego końca mimu nie będzie

"Osąd" Wrocławskiego Teatru Pantomimy w reż. Jerzego Kaliny, Pawła Passiniego, Leszka Mądzika na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Mimu w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Po co pantomima? X Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w warszawskim Teatrze na Woli rozpoczął się spektaklem-eksperymentem. Miał sprawdzić, czy sztuka mimu może okazać się inspirująca dla kogokolwiek spoza kręgu wtajemniczonych.

"Materiał" badania nie mógł być szlachetniejszy. Stworzony przez Henryka Tomaszewskiego (w 1956 r.) zespół Wrocławskiej Pantomimy oddał się w ręce trójki artystów, którzy nigdy nie deklarowali wierności sztuce "świadomego milczenia". Jerzy Kalina, Paweł Passini, Leszek Mądzik - wszyscy jednak od lat operują w swoich pracach ludzkim ciałem. Kopiowali je, unieruchamiali w rzeźbach, przetwarzali przez nowe media, traktowali jak rekwizyt. W tryptyku "Osąd" spotkali się z ciałami w stanie zawieszenia. Ciałami porzuconymi, osieroconymi, gotowymi do nowych wyzwań i transformacji.

Wrocławska Pantomima od śmierci założyciela (2001) jest teatrem poszukującym nowej formuły. Kolejni dyrektorzy (do 2009 r. Aleksander Sobiszewski, obecnie Zbigniew Szymczyk i Marek Oleksy) mierzyli się nie tylko z dziedzictwem po "mistrzu", ale też ze zmieniającymi się oczekiwaniami widzów. Technologie, stan wiedzy odbiorców, wrażliwość na metafory - wszystko obróciło się przeciwko dotychczasowym strategiom twórczym Pantomimy. Zaproszenie do współpracy trójki "obcych", by zmierzyli się z wizją "Sądu Ostatecznego" Hansa Memlinga, miało być dla zespołu szansą. Na zakwestionowanie własnych umiejętności i przyzwyczajeń, na kolejny oddech... Lub przyznanie, że "ciąg dalszy nie nastąpi". Zaryzykowali. Rezultat?

Część Jerzego Kaliny zaczyna się od rozczarowania. Ten efekt jest jednak zamierzony. Z olbrzymich kokonów stłoczonych w tyle sceny wykluwają się nie motyle, ale szary, ociężały tłum. Garnitury everymanów, zagubienie, szukanie schronienia na platformach z europalet. Żadnej podniosłości, mistycznej grozy. Codzienność i banalność obrazów aż razi. "A którzy czekali znaków i archanielskich trąb/ Nie wierzą, że staje się już". Jak w ogóle sądzić tak mizerną, uciemiężoną masę? O co ich oskarżać? Jakież to śmiertelne grzechy może popełnić coś równie utrudzonego, przeciętnego, wyzutego z wielkości, odwagi i siły? Tłum usiłuje wpasowywać się w obrazy uznane za arcydzieła, aspiruje ku utrwalonym w kulturze wizjom heroizmu czy tragedii. Klasyczne pozy Piety czy inspirowanej "Sądem Ostatecznym" Michała Anioła "Tratwy Meduzy" Théodore'a Géricaulta przenikają się z refleksjami na temat szalonej konsumpcji, chciwości i nietolerancji zmieniającej ludzi w zwierzęta. Przebitki z "Umarłej klasy" Kantora wtapiają się w cykl codziennych rytuałów i makabry zakończony dopiero zbiorowym prysznicem, do którego aktorzy rozbierają się powoli, z pieczołowitością gestów ostatecznych. Wszystko z jakąś tragiczną nieuchronnością ciążące ku przeczuciom poety najmniej podatnego na sentyment czy iluzje: "Innego końca świata nie będzie".

Passini zaczyna od wstrząsu. Zwykły wypadek. Jeden z wielu tysięcy. Zbiorowa masakra drogowa odbywająca się non stop, a różniąca się od medialnych katastrof jedynie przestrzennym rozproszeniem. Reżyser zgromadził na scenie piętnaście "ciał" i wrzucił je w narrację unieruchomionej na wózku inwalidzkim ofiary wypadku - kalekiego rowerzysty, sędziego. Biblijne opisy apokaliptyczne przerywane są instrukcjami pierwszej pomocy. Alegoryczny język nie pasuje do trywialnej śmierci w wypadku, która wydaje się nie zasługiwać na asystę aniołów, proroków i bóstw. Piętnastu mimów staje się piktogramami ze znaków drogowych lub obrysami zwłok. Czasem para androgynicznych artystów mierzy się w wizyjnych duetach, czasem wszyscy aktorzy zostają zamazani i przytłoczeni przez mozaikowe projekcje. W części Passiniego czuć niezgodę na niedopasowanie metafor do rzeczywistości. Czy to rzeczywiście tak szokujące, że śmierć nie przychodzi na skrzydłach archaniołów?

Na koniec prosty zabieg Leszka Mądzika - wzniesione w tyle sceny świetliste wieże, po których ludzkie ciała usiłują się wspinać. Rytm etiudy to rytm kolejnych upadków. Na pierwszym planie ołtarz-kontener z ciałami wybucha co chwila ogniem. Mozół, napięcie między górą a dołem, popiołem i płomieniem.

Tryptyk Kaliny, Passiniego i Mądzika może spotkać się z dezaprobatą zwolenników "czystego mimu". Taniec, teatr plastyczny, słowo mówione infekują Wrocławską Pantomimę w sposób trwały i kategoryczny. Tradycyjny styl ginie, ale nie zostaje zastąpiony przez wyrazistą alternatywę. Jedyne, co pozostaje po "Osądzie", to spektrum potencjalnych kompromisów. W każdej części zdarzają się momenty wizyjne, ale w żadnej nie czuć "dobrej nowiny", szansy na odrodzenie tej hermetycznej dziedziny sztuki.

Innego końca mimu nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji