Artykuły

Debel z "Hamletem"

W repertuarze małych ośrodków teatralnych obok bajek, sztuk lekkich, łatwych i przyjemnych pojawia się trudna klasyka. Nierzadko z listy lektur szkolnych. Frekwencja gwarantowana - "Hamleta" przyjdzie przecież obejrzeć młodzież. A i zainteresowanie krytyki niewykluczone - być może doceni chociaż wysiłek i ambicje zespołu. Nawet jeśli ten nie spełni oczekiwań.

"'Hamleta' nie da się grać po prostu - pisał Jan Kott w Szekspirze współczesnym. - Nie chodzi o kostiumy. Ważne jest tylko jedno: dotarcie poprzez tekst Szekspirowski do współczesnego doświadczenia, do naszego niepokoju i naszej wrażliwości". Andrzej Maria Marczewski, reżyser najnowszej polskiej inscenizacji, też uznał, że "Hamleta" nie da się grać po prostu. Panowie inaczej jednak rozumieją to zdanie. Kott każe tylko szukać nas samych w dzisiejszej interpretacji Szekspira. Marczewski "ma pomysły". Na domiar złego, w miejscu mało podatnym na eksperymenty - w niewielkim ośrodku właśnie, w bydgoskim Teatrze Polskim. Tamtejszy zespół gra sztukę w dwu, skompletowanych nietypowo obsadach. Aktor, który jednego wieczoru jest Hamletem, drugiego będzie Klaudiuszem, a wczorajszy Klaudiusz dziś wcieli się w Hamleta. I tak dalej: dziś Horacjo - jutro Laertes, wczoraj Gertruda - dziś Ofelia... I odwrotnie. Taki debel z Hamletem. W ten sposób widzowie mogą (mają?) przyjrzeć się Hamletowi dwa razy, a aktorzy muszą udźwignąć po dwie role. Tyle że nie dźwigają. Najlepszym dowodem jest bardzo mała komunikatywność przekładu Stanisława Barańczaka, najczytelniejszego z dostępnych.

"Gdzie jest Poloniusz?"- pyta Klaudiusz (Marian Czerski/ Krystian Nehrebecki).

"Na kolacji - Hamlet (Krystian Marian {#os#}Czerski) na to. - Tam, gdzie nie on je, ale jego jedzą."

I cisza. Publiczność nie reaguje. Przez prawie cały (trzygodzinny) wieczór. A przecież w szekspirowsko-barańczakowskim tekście taki szyderczy dowcip co kwestia miesza się z dramatycznym pytaniem o sens życia. Jest w nim płacz i śmiech, polityka i moralność, tragedia miłosna i rodzinna, metafizyka i filozofia. I jest przede wszystkim konstrukcja postaci z krwi i kości, którą trzeba wypełnić teatralnym mięsem. A temu właśnie zadaniu nie sprostał reżyser. Z winy jego pomysłu aktorzy nie mieli zbyt wielu możliwości zróżnicowania bohaterów. Marczewski skupił uwagę wykonawców na opanowaniu tekstu; nie starczyło już czasu, by wygrać komizm i tragizm sytuacji, wydobyć grę słów, wycieniować emocje, wyeksponować współczesność i uniwersalizm problematyki. Retoryka Hamleta nie różni się od krasomówstwa Poloniusza (Andrzej Juszczyk /Piotr Milnerowicz), "obłęd" Ofelii przypomina "rozpacz" Gertrudy (Małgorzata Witkowska /Jadwiga Andrzejewska). Jedyne, co odróżnia postaci, to kolorowe, pstrokate wręcz (oprócz tradycyjnej czerni oblekającej Hamleta), zamaszyste i powłóczyste kostiumy, które błyszczą na tle scenografii (Elżbieta Tolak) - surowej i mrocznej. ("Nie chodzi o kostiumy"- Kott.) Bydgoskie przedstawienie ogląda przede wszystkim szkolna publiczność. Zapewne nie sięgnęła jeszcze po Kotta. Ale w Teatrze Polskim już przekonała się, że "Hamleta" nie da się grać po prostu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji