Artykuły

Pokaz wielkiego aktorskiego kunsztu

Okazało się, że teatr może się obyć niemal bez wszystkiego. Nie obędzie się nigdy bez słowa. Ono bowiem w naszej tradycji stanowi jego jądro, od niego wszystko się zaczyna - o "Kwiatach polskich" w reż. Zbigniewa Zapasiewicza w radiowym Studiu im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie pisze Tomasz Mościcki.

Wojna w Iraku, ktoś zdemaskował którąś już z kolei aferę polityczną, publiczność wypełnia salę, wiatry zachodnie silne, drogi śliskie, widzów jest coraz więcej, sygnał reklamy, nie ma już wolnych miejsc. Publiczność wciąż szumi leniwie, na estradę wchodzi Włodzimierz Nahorny, zasiada przy fortepianie. Za nim pojawiają się Zbigniew Zapasiewicz [na zdjęciu] z Olgą Sawicką. Światła przygasają. Tylko na górze w loży zwanej przez radiowców "dziuplą" dziennikarz zapowiada powód tej nagłej ciszy. Bo wszystko to rozgrywa się w ogromnym radiowym studiu przy Woronicza. Przez 60 minut będziemy publicznością ogromnego teatru. W sali jest nas ze 400 osób, gdzieś po drugiej stronie przy głośnikach jest ich z milion.

Na scenie są tylko we trójkę. Nahorny przy fortepianie akompaniuje śpiewającej Oldze Sawickiej, wciąż powtarza się ten sam muzyczny motyw, zmienia się jego metrum, harmonia. "Kwiaty polskie" Tuwima, poemat, o którym dziś zdążyliśmy już trochę zapomnieć, z tą niebywałą erupcją polszczyzny-hołdu dla kraju, który opisuje się z daleka, bo jest wojna i być może tego kraju nigdy się już nie ujrzy. Zapasiewicz siedzi na stołeczku, czasem pomaga sobie dyskretnym, lekko naszkicowanym gestem - i mówi. Ale jak mówi!

Słyszałem tego aktora już wiele razy, przyznam się, że mogę go słuchać w nieskończoność, bo jest to jeden z niewielu artystów, który głosem, jego leciutką modulacją, nieznacznym przedłużeniem głoski, nieznacznie zarysowanym przedniojęzykowo-zębowym "ł", tak obśmiewanym przez niektórych jako relikt starego teatru, potrafi wyczarować rzeczywistość. We wtorkowy wieczór 18 stycznia Zapasiewicz, Sawicką i Nahorny przez godzinę czarowali nas prawdziwym teatrem. Okazało się, że teatr może się obyć niemal bez wszystkiego. Nie obędzie się nigdy bez słowa. Ono bowiem w naszej tradycji stanowi jego jądro, od niego wszystko się zaczyna.

Zapasiewicz nagle zmienia ton, wraca słowami poematu wraz z Tuwimem do 1905 roku, do czasów rewolucji w Królestwie Polskim. I znów w słowach rozgrywa się uliczna potyczka, strzały, padają ludzie. Olga Sawicką na naszych oczach staje się niemal wdową po oficerze, skamieniałą z rozpaczy. Słuchałem Sawickiej i łowiłem uchem dźwięki z sali. Panowała absolutna cisza. To zawsze nieomylny znak, że w teatrze coś staje się na naszych oczach, że wykreowana rzeczywistość zagarnęła scenę i publiczność.

Te radiowe "Kwiaty polskie" to pokaz wielkiego aktorskiego kunsztu, ale i świadectwo niesłabnącej potęgi radia. Wieczór z Tuwimem otworzył nową scenę. Program Pierwszy na 80-lecie istnienia w naszym kraju publicznej radiofonii uruchomił teatr poetycki. Co miesiąc będzie grał przed publicznością w warszawskim Studio im. Lutosławskiego, ale równocześnie będzie można być w nim w całym kraju - dzięki radiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji