Artykuły

O śmierci arcybiskupa i śmierci gubernatora

STARAMY się - recenzenci "Trybuny Ludu" - nie ograniczać do omawiania zjawisk kulturalnych tylko warszawskiego centrum. Wyróżniające się przedstawienia w teatrach dramatycznych czy muzycznych całego kraju, ważniejsze wystawy plastyczne, uogólniające doświadczenia z zakresu upowszechnienia kultury... ambicją naszą jest zdawać sprawę czytelnikom z każdej imprezy kulturalnej o szerszym zasięgu oddziaływania, większej wadze estetycznej.

Toteż staramy się śledzić uważnie i zdawać regularnie sprawozdania z osiągnięć przede wszystkim ośrodka kulturalnego śląskiego, a więc pisać też o pracy Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach, który pod obecną dyrekcją Jerzego Kaliszewskiego przeżywa pomyślny okres wewnętrznej stabilizacji i artystycznego .rozwoju. Pisaliśmy też już obszernie o paru przedstawieniach katowickiego teatru z 1961 roku. postulując pokazanie i tego teatru w stolicy. Obecnie Teatr im. Wyspiańskiego przybył do Warszawy i pokazał - na scenie Teatru Polskiego - dwie swoje inscenizacje: "Tomasza Becketa" Anouilha i "Śmierć gubernatora" Kruczkowskiego - nie wiem tylko czemu ograniczając do dwu zaledwie wieczorów swe występy. Cóż to za kalkulacja zwozić cały majdan dla kilkuset zaledwie widzów? Ktoś tu coś pokręcił. Tym bardziej, gdy przypomnę, że Teatr Bałtycki z Koszalina miał do swej dyspozycji kilka wieczorów w Warszawie.

O "Tomaszu Beckecie" Jeana Anouilha i przedstawieniu w Katowicach pijaliśmy już w "Trybunie Ludu" nr z 7 kwietnia br. Wypada krótko powtórzyć, że ta żywo zrobiona, epicka sztuka należy do najlepszych w cennym dorobku francuskiego dramatopisarza. Niektórzy zarzucają, jej nadmierną przejrzystość myśli i tez - ależ te dowód scenicznego majsterstwa i dojrzałości Anouilha, Zaciemnienie pomagało w czasie wojny, ale odpycha widza w teatrze. Najbardziej wyspekulowana myśl musi być w teatrze podana komunikatywnie - nie wiedział o tym Norwid, ale wie doskonale Sąrtre czy Genet, a także Anouilh.

W sporze średniowiecznym pomiędzy królem Anglii, a jej prymasem - sporze, zakończonym, jak u nas konflikt króla Bolesława z biskupem Stanisławem, zabiciem krnąbrnego dostojnika kościelnego z woli króla - przyszłość jest po stronie władzy świeckiej; najlepiej wie o tym sam prymas Becket, któremu jednak abstrakcyjny "honor Boga" nie pozwala z tej wiedzy wyciągnąć logicznych wniosków. Dlatego nie tylko zginie sam ale i przegra bezużytecznie tę stawkę, której broni. Państwo będzie szło ku świeckości, od drugiego do Ósmego Henryka, i dalej. Nic tu nie pomogą Beckeci czy Szczepanowscy. Problemy dotyczą ziemskiej władzy.

Oszczędnym, niemal wyłącznie umownym dekoracjom KAZIMIERZA WIŚNIAKA nie stają w przedstawieniu katowickim, w poprzek koniki-lajkoniki, harce za paryskim wzorem króla i jego dworzan, a też arcybiskupa w stroju rycerskim czy białej szacie zakonnej. Przedstawienie dobrze świadczy o pracy aktorskiego zespołu, nad którego solidnym opracowaniem ról czuwała reżyser MARYNA BRONIEWSKA, a nad który wyróżniły się role normandzkiego nad Anglią króla Henryka, angielskiego arcybiskupa Tomasza i francuskiego króla Ludwika.

TADEUSZ KALINOWSKI z temperamentem przekazuje żywiołowość Plantageneta, oscylującego pomiędzy egzaltowaną miłością a ślepą nienawiścią do swego dworzanina, przyjaciela, kanclerza, a wreszcie wroga z pastorałem, JERZY KALISZEWSKI ukazał w Beckecie zarówno przenikliwość polityczną, jak wallenrodyzm saksoński (najmniej udany, najbardziej wydumany motyw sztuki - historia bywa z reguły ciekawsza od dodatków literackich) i zaciekłość w obronie "honoru Boga". MIECZYSŁAW ZIOBROWSKI był królem po francusku sceptycznym, cynicznym i inteligentnym. Epizod pięknej branki saraceńskiej na barbarzyńskim dworze północnym odegrała z wdzieli em i subtelnie EWA LASSEK. KATOWICKIE przedstawienie głośnej i również na łamach "Trybuny Ludu" obszernie już omówionej "Śmierci gubernatora" Leona Kruczkowskiego jest bardzo wypracowane i bardzo dobre, jakkolwiek kładzie nacisk na uogólnienia i dyskusję filozoficzna kosztem realistycznych treści i sytuacji, zawartych w utworze (inni twierdzą - że właśnie dlatego).

Trzech jest triumfatorów tego pięknie skomponowanego widowiska: reżyser, scenograf i aktor.

Znam wiele prac scenoplastycznych Wiesława Langego i doceniam osiągnięcia tego artysty. Kompozycję dekoracyjną Langego do "Śmierci gubernatora" uważam za jedną z najudatniejszych w jego dorobku. Scena w piwiarni, żelazna kurtyna więzienna, rozwiązanie plastyczne sceny na cmentarzu - to świetnie pomyślane i ukazane obrazy.

Ułatwił tu zresztą zadanie Langemu Jerzy Jarocki nie mniej mogący zapisać inscenizację sztuki Kruczkowskiego do swoich czołowych sukcesów. Jarocki wyrzekł się urealistyczniania szczegółów i całe widowisko potraktował umownie, stylizacyjnie, niemal rapsodycznie. To była droga inscenizacyjna Dejmka na prapremierze "Śmierci gubernatora" w Teatrze Polskim w Warszawie. Ale Jarocki osiągnął - powiedzmy szczerze - lepsze wyniki niż majster Dejmka, co prawda, korzystając z handicapu cudzych doświadczeń. Zwłaszcza plan sceniczny i układ sytuacyjny ostatniego aktu świadczą dobrze o reżyserze akt ten nie należy, jak wiadomo, do najsilniejszych w sztuce, a Jarocki nadał mu przejrzystość i sens niezbędnego dopowiedzenia losów gubernatora. Pogrzeb rzekomo zabitego gubernatora był zrobiony doskonale, łącznie z grabarzem i dziewczyną, składającą na grobie różę przeciw oficjalnym wieńcom. W zręcznie różnicującym charaktery spotkaniu Gubernatora z czworgiem dziewcząt z gimnazjum nawet huśtawka, tak ulubiony przez niektórych reżyserów rekwizyt i miejsce akcji, tym razem tłumaczyli się sensownie. Chwilami reżyserów przedobrzał: scena w piwiarni grzeszyła nadmierną chyba stylizacją, a taneczne rozkołysanie gości w gubernatorskim salonie nieco natrętnie przypominało pewien wzór niedościgły. A to były potknięcia jeśli tak można powiedzieć na wysokim szczeblu. Szkoda jednak, że goście i statyści guberniami w odległy jeno sposób przypominali dygnitarzy i dygnitarzowe.

Gubernatora gra Jerzy Kaliszewski, przyczyniając się w poważnym stopniu do sukcesu widowiska. Sytuacja jest jasna: w starego typu państwie burżuazyjnym władza osłabła, władzę w osobie gubernatora naszły "skrupuły moralne" rodem z Andrejewa. Klasa rządząca jeszcze silna - jej przedstawiciele, prefekt policji, hierarcha duchowny (Kazimierz Iwiński bardzo celnymi środkami zaznacza energię i zdecydowanie Ojca Anastazego, których tak brakuje Gubernatorowi), prokuratorzy i adiutanci ba, najbliższa rodzina Gubernatora, napierają na szefa władzy wykonawczej, nie mogąc zrozumieć jego załamania się, jego niemocy czynu. Wszyscy oni są zdecydowani utrzymać w swoich rękach władzę, bronić jej wszelkimi możliwymi sposobami. Więźnia, jednego z przywódców ruchu rewolucyjnego - któremu Gubernator chciałby wmówić swoją teorię immanentnego zła władzy - gra w sposób pełen umiaru a wewnętrznego napięcia Bolesław Smela.

Od dawna miałem podejrzenie, że Narrator jest w "Śmierci gubernatora" raczej zbędną postacią. Przedstawienie katowickie umocniło mnie w tym przypuszczeniu, co nie znaczy, by Andrzej Ziębiński nie mówił swego tekstu prosto a żarliwie.

ODNIOSŁEM wrażenie, że ci widzowie, którzy zdołali obejrzeć katowickie przedstawienia, z dużą sympatią i serdecznością powiedzieli mu: nie żegnaj, lecz do widzenia. Recenzent podziela tę życzliwość i dorzuca, że teatr katowicki, ani w części nie jest teatrem prowincjonalnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji