Artykuły

"Szczęśliwe wydarzenie" Mrożka na scenie ZASP

NIEPRZECIĘTNY TWÓRCA sceniczny, jak sam teatr, jest dziełem zbiorowym. Wielkim czyni go widownia, w tym samym stopniu jak wynosi go na świeczniki rampy scenicznej własny talent. Ileż było już talentów teatralnych odrzuconych przez współczesnych, a odkrytych dopiero przez późniejsze pokolenia widzów. Sławomir Mrożek jest dramaturgiem, którego talent wyniósł wysoko ma naszych oczach, ale który został również wyniesiony ponad przeciętność przez ludzi teatru i widownię w Kraju i na obczyźnie.

Rzadko na którym z przedstawień innych dramaturgów słyszy się tyle chichotów i prześmiechów, ile rozbrzmiewa jako wyraźny dowód z góry dawanego kredytu autorowi na sztukach Mrożka, w miarę jak zapowiada się nowy błysk padającego ze sceny dowcipu, zarysowuje się niespodziewana sytuacja, zakrawająca na paradoks, który jest najbardziej przekonywającą postacią propagowania prawdy na falach ludzkiej przekorności.

O tym wszystkimi można było się łatwo przekonać na ostatniej premierze w Teatrze ZASP w "Ognisku Polskim" nowej sztuki Mrożka pt. "Szczęśliwe wydarzenie". Uważana jest ona za swego rodzaju dalszą wersję jego dawnego "Tanga". Ale jest i pewna dość zasadnicza różnica "Tango" powstało w Kraju, pod znacznie silniejszą presją kontrastów życiowych, niż "Zdarzenie" napisane po przesiedleniu się autora na Zachód, gdzie presja społeczno-polityczna na wyobraźnię artysty jest znacznie bardziej rozluźniona. Wydaje się więc, że "Tango" malowane było znacznie żywszymi barwami niż "Wydarzenie" z wielkim przekąsem nazwane "Szczęśliwym", tylko dlatego, że wymaga tego zwyczaj językowy.

Ale sprawa nie jest tak prosta, jakby wydawać się mogło, biorąc rzecz powierzchownie. Ta pozorna łagodność i płytkość sztuki rozwiewa się, gdy widz dotrze lub dobuduje sobie jej nurt podskórny, który jest w istocie znacznie okrutniejszy aniżeli to wszystko, co zostało pokazane w "Tango". Ono kończyło się rodzajem pojednania, "Wydarzenie" kończy się zupełną klęską. Rozgrywka między starym i średnim pokoleniem doprowadziła do rozbrojenia starego. Ale rozgrywka średniego z najmłodszym, reprezentowanym przez "niemowlę-olbrzyma" z wampirowymi kłami, jakby zapożyczonymi z jednego z filmów Romana Polańskiego, kończy się moralną masakrą.

Wielki talent Mrożka polega m. im. na umiejętności odkrywania i przekazywania nowych symbolów i układania ich w szarady scenicznie, które ku zdumieniu widzów rozwijają się z matematyczną konsekwencją, choć przy tym są nieraz zaskakujące i tak aż do ostatecznego rozwiązania. Jest w tym poezja, filozofia i społeczne podejście. Mrożek operuje przy tym paradoksami, a więc odwróconymi banałami. Ale i same banały mają już w sobie duży ładunek paradoksalności. Bo są odwróceniami prawdy życiowej. To odkrycie dawno temu zrobił dla nas w formie literackiej stary Gustave Flaubert (1821-1880). 150-lecie jego urodzin mogliśmy niedawno obchodzić. Boć przecież to on układał swój "Dictionaire des idées reçues", który leży u podstaw i dopełnia jego ostatnią powieść "Bouvard et Pécuchet", dzieje dwóch bohaterów banału podniesionego do wymiarów artystycznego nonsensu. Należy ta sztuka do wysokiego kunsztu, którym Mrożek umie także operować.

Wystawienie nowej sztuki Mrożka stanowi niewątpliwie moment bardzo dodatni przy wytyczeniu linii repertuarowej Teatru Polskiego na Obczyźnie. Na jego dotychczasowej dość zygzagowanej trajektorii Mrożek wydaje się być chyba jedynym autorem, którego opera omnia będą pokazane na tej scenie. Chyba tylko Fredro mógłby się spierać o tego rodzaju prymat. Ta wierność najciekawszemu współczesnemu autorowi polskiemu, może nawet okupić brak praktycznego zainteresowania się innymi pionierami najnowocześniejszego teatru, reprezentowanego przez rzetelnych autorów, jak Jonesco czy Beckett. W swoim czasie przebąkiwało się o wystawianiu jakichś sztuk zakazanych w Polsce. Cóż kiedy z czasem nawet zakazane zaczynają grać w Kraju.

Inscenizowanie takiej sztuki, jak "Szczęśliwie wydarzenie" wystawia reżysera na poważną próbę. Ale i tym razem - jak było poprzednio z innymi sztukami Mrożka - L. Kielanowski wyszedł zwycięską ręką. Ma widocznie do nich szczególne serce i szczególne szczęście, że może dobrać dobrze zgrany zespół utalentowanych wykonawców. Ze szczególnych względów należy się pierwsze miejsce kreacji Witolda Schejbala, który tym razem swą grę całkowicie odszejbalizował, dając jedno z najbardziej twórczych aktorsko wcieleń scenicznych. Gros widowiska "skradł" dla siebie - zapożyczając to wrażenie od Anglików - nowy "przybysz" na scenie emigracyjnej w roli włóczęgi - Jerzy Jarosz. Z wielką swobodą wszedł on w rolę i wytrzymał swą interpretację do końca widowiska. Interesującą postać starego generała odtworzył Roman Ratschka, może jednak nie dostatecznie idąc w ślady Schejbala w jej odraczkowaniu. Natomiast wspaniale umiał wcielić się w rolę "niemowlęcia-olbrzyma" Antonii Kamiński, który z wielkim poświęceniem osobistym odtworzył odrażającego "bachora" z wampirowymi zębami. Pani Ewa Suzin była w miarę mieszczańską i w miarę nowoczesną matką "skarania boskiego".

Feliks Fabian razem z Janem Smosarskim dali bardzo malarskie dekoracje hallu i sypialni w mieszkaniu bez pokoju do wynajęcia i bez innych normalnych wygód. Olga Lisiewiczowa w niespotykany dotychczas sposób ożywiła program układu Tadeusza Filipowicza całą stroną "ogłoszeń", z których wydało nam się, że następujące ma głębsze znaczenie: "Siostra Anna zgubiła jedno oko. Łaskawy znalazca zechce je zatrzymać, bo zezowate". Znakomity dowcip z podtekstem.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji