Artykuły

Les Miserables i inni

"Kiedy kończy się dzień,

jeszcze jeden bez daty

Kiedy kończy się dzień, ziemia

czeka na wschód

A tu chłód, i trud, i głód

i więzienne za byle co kraty.

Na dzień sądu czeka lud.

A gdy przyjdzie już dzień

zapłaty -

ty, pokoro, w zemstę

się zmień!-

kiedy skończy się dzień!"

Słowa te wyrażające niezgodę wszystkich rozgoryczonych, poniżanych, niezależnie od miejsca i czasu, nie zrodziły się bynajmniej z na­szych krzywd, cierpień i nadziei. Tym razem wypowiadają je XIX-wieczni francuscy nędzarze, boha­terowie musicalu opartego na po­wieści "nędznicy" Wiktora Hugo. Pisarza będącego duszą i sumieniem Francji. Poważnego, uznawanego, nagradzanego przez władców - Ludwika XVIII, Karola X, Ludwika Filipa. W miarę, jak rządy zmierzają ku dyktaturze, jego poglądy stawały się coraz bardziej demokratyczne. Zajmując zdecydowane stanowisko w sprawach oświaty, praw człowie­ka, stał się ważną postacią w szeregach opozycji przeciwko władzy. W efekcie musiał uciekać przed groźbą aresztowania do Brukseli, następnie zaś emigrować na wyspy Jersey Cuernsey. Stamtąd prowa­dził płomienną kampanię przeciw Napoleonowi III, pisał gwałtowne pamflety i poematy satyryczne. Pogardliwie odrzucał oferowaną mu amnestię, wszystkie siły poświęcając ukończeniu swego wielkiego dzieła - "Les Miserables".

Podobnie jak blisko czterdziesto-tomowy cykl Honoriusza Balzaka - "Komedia ludzka" - "Nędznicy" doskonale oddają atmosferę pierw­szej połowy ubiegłego stulecia. At­mosferę ograniczania swobód oby­watelskich, rosnącego niezadowole­nia wśród oszukanego ludu. Chociaż tytułowe "Misere" oznacza nieszczę­ście, niedolę, nędzę, to jednak po­staci Hugo nie są jedynie "biedne", czy "nieszczęśliwe"'. Są one jednocześnie wyrzutkami społecznymi, ba­nitami. Dlatego właśnie tytuł jed­nego z największych arcydzieł po­winien zachować swój nieprzetłuma­czalny kształt uruchamiając grę wyobraźni odbiorców, stanowiąc wyzwanie dla artystów. Oficjalnie na­kręcono już ponad 20 adaptacji filmowych, nieoficjalnie podobno ponad 50!

Inny reżyser Alfred Hitchcock do­strzegł w "Nędznikach" zupełnie nowy rodzaj inspiracji. "Z tej książ­ki- powiedział -powstałby wspa­niały musical".

Pomysł szatański, zwłaszcza w przypadku jego realizacji przez Francuzów. Tradycję popularnej muzyki francuskiej tworzą wszak operetka i teatrzyk bulwarowy, nawet nie komedia muzyczna. Musicale zaś grywane były nad Sekwaną (zwykle z umiarkowanym powodzeniem) jedynie przez amerykańskie teatry muzyczne. Zapominając o tym autorzy - Alain Boubil (libretto i teksty piosenek) oraz Claude-Michel Schonberg (muzyka) napisali w 1973 r. pierwszą francuską rock-operę "La Revolution Francaise". Zachęceni wielkim sukcesem (jej prezentację wznowiono podczas uroczystości związanych z dwusetną rocznicą francuskiej rewolucji), w 5 lat potem stworzyli "Les Misera­bles".

Podobnie jak "Jesus Christ Super­star" czy "Evita", utwór ten miał swoją premierę w postaci albumu płytowego. Dopiero po jego sukcesie Robert Hossein zdecydował się zre­alizować musical w wersji scenicz­nej w liczącym 4500 krzeseł pary­skim Palais des Sports. Był to po­czątek drogi przez najbardziej reno­mowane sceny świata tej niezwykle trudnej muzycznie, wokalnie, aktor­sko, technicznie pozycji.

"Les Miserables" - najnowszy musicalowy hit znany jest na całym świecie. Od momentu jego londyńskiej premiery w zmienionej wersji (październik 1985) zabiegają o niego szefowie największych scen świata. Dziś grany jest w Waszyngtonie (Opera House), New York (Broadway Theatre), Sydney (Theatre Royal Sydney), Wiedniu (Raimund Theatre), Tokio (Imperial Theatre) i pozostałych 33 największych miastach świata.

Jej ostatnia premiera odbyła się przed kilkunastoma dniami w Te­atrze Muzycznym w Gdyni! Jest to informacja na pograniczu sensacji. Wiadomo wszak, że teoretycznie nie ma w Polsce teatru, który by mógł pokusić się na zrealizowanie tak kosztownego przedstawienia (dewizy na zakup licencji, skomputeryzowane instrumentarium, radiomikrofony, odpowiednie nagłośnienie). I Wszystko to udało się pokonać - m.in. przy pomocy MKiS i licznych sponsorów - dyrektorowi Teatru Muzycznego, Jerzemu Gruzie, który nie po raz pierwszy okazał się zdolnym managerem. Doprowadził on do długo oczekiwanej premiery, a w za­sadzie raczej do przeniesienia na gdyńskie deski wystawienia londyń­skiego firmowanego przez Camerona Mackintosha i The Royal Shakespe­are Company. Przeniesienia obwarowanego wieloma warunkami. Produ­cent zastrzegł sobie bowiem kon­traktem odpowiednią jakość tech­niczną przedsięwzięcia, charaktery­styczny, znany na całym świecie plakat i kszałt tytułowej czcionki. Zobowiązania dotyczyły także strony artystycznej - muzycznej, reżyser­skiej, scenograficznej. Trudno więc mówić o gdyńskiej produkcji, jak o autorskim przedsięwzięciu teatru. Na jego kształt składa się wszak nie inwencja polskich realizatorów, a narzucona koncepcja premiery lon­dyńskiej. Dodajmy koncepcja sprawdzona, zachwycająca, owiana legendą. Polskim artystom pozosta­wało więc "podrobić" wersję z Palace Theater tak, by zadowolić producenta. O tym, czy im się to udało okaże się niebawem. Mackintosh (wspólnie z kompozytorem) obejrzał premierę i lada dzień zadecyduje, czy zezwoli na granie "Les Miserables" w Gdyni jedynie przez miesiąc, czy też przez 3 lata. Jedynym powodem, który mógłby zadecydować o zabraniu licencji jest poziom umiejętności orkiestry. Dla­tego myślę, że wszyscy którzy chcieliby zobaczyć i przeżyć to wspaniałe widowisko mogą być spokojni.

A warto! Najpierw ze względu na treść (świetny przekład A. Jareckiego i G. Gottesmana) traktującą o winie i karze, poświęceniu i buncie, pokorze i godności - sprawach istonych zawsze i wszędzie. Potem muzykę. Dzięki kontaminacji współczesnej i klasycznej (wyraźne zau­roczenie kompozytora operą), jest ona w stanie wyrazić wszystko, czego wymaga libretto. Jednocześnie spełnia wszystkie wymogi gatunku - zawiera przebojowe piosenki, momentami kameralna, ilustracyjna, jakby w tle, to znowu monumen­talna, porażająca. W zachwyt wpra­wia również realizacja techniczna "Les Miserables". Nie ma dziś w Polsce drugiego przedstawienia tak imponująco widowiskowego - dymy, gra świateł, strzelające karabiny, zachwycających rozmiarów barykada; elektronika, pirotechnika i akustyka - wszystko na przyzwoitym europejskim poziomie.

Atutem przedstawienia są także wykonawcy. Głównie z przyteatralnego Studia Wokalno-Aktorskiego (niestety z roku na rok coraz gor­szego) - Katarzyna Chałasińska (Fantyna), Magdalena Woźniak (Eponina), Andrzej Śledź (Javert) - wszyscy oni są wyraziście, prawdziwie wzruszający, słowem - do­brzy śpiewający aktorzy. Wspomnieć należy również o świetnych epizodach miejscowych gwiazd - Marii Trzcińskiej i Józefa Korzeniowskie­go oraz wyróżniającej się z grupy frywolnych ladies Krystynie Wodzyńskiej. Na tle wymienionych wy­konawców nieco gorzej wypadają role państwa Thenardier (Ewa Ku­culis i Wojciech Cygan) nakreślone zbyt grubą linią, pochodzące jakby z innego teatru.

Ponoć jest metoda, by przedsta­wienie osiągnęło sukces. Wystarczy wprowadzić na scenę zwierzęta lub dzieci. W Gdyni metoda ta nie tylko sprawdziła się, ale została zwielokrotniona. Jednymi z głównych bohaterów "Les Miserables" są mała Cosette, Eponina i Gavroche. W ich rolach (E.Kowalska, A.Rachwał i K.Kuszewski) - troje dobrze czujących się na scenie, znakomicie dobranych maluchów.

Krzysztof Stasierowski swoją rolę może uznać za największy zawodowy sukces. Aktor dotąd słabo wykorzystywany okazał się idealnym Jeanem Valjeanem. Najpierw przez nędzę i poniżenie wyrzucony do roli dzikiego zwierzęcia, potem dzięki Człowiekowi, jego braterskiej miłości potrafiącej przebaczać staje się jednostką prawą. Bohater na oczach widzów przechodzi metamorfozę, przeżywa proces dochodzenia do godności. Jest prawdziwy, prawdą teatralną; biologiczny, a jednak nie naturalistyczny. Valjean Stasierowskiego potrafi wzbudzić w widzach strach, współczucie, sympatię, a to już powód do pochwały.

Gorzej ze wspomnianą wcześniej orkiestrą. Prowadzona przez Stanisława Królikowskiego (świetnego skądinąd chórmistrza) nie sprostała wymogom muzycznym musicalu. Przede wszystkim brak było zróż­nicowania dynamicznego. "Les Miserables" posiada wiele epizodów subtelnych, lirycznych, które nieste­ty znikły pod przyciężką ręką dy­rygenta. Zbyt często pojawiają się za to kiksy i fałsze, także niewła­ściwa ekspozycja instrumentów, czy też całych ich grup na tle zespołu,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji