Artykuły

Niepokojące sygnały

Odchodzą starzy mistrzowie. Żyli w kraju zamkniętym dla karier zagranicznych i wysokich honorariów, ale dającym duże pole do pracy scenicznej. Pozostawiony przez nich dorobek repertuarowy długo trzeba by wyliczać w pożegnalnych publikacjach. Ich uczniowie i następcy coraz rzadziej mają szanse na debiut, propozycję stałej pracy w teatrze, rozwijanie swych talentów, podbijanie świata - pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.

Zmarła Alicja Dankowska - sopran dramatyczny. Jeszcze w starej warszawskiej Romie śpiewała Aidę, Halkę, Toscę i Salome. W latach 60. w Poznaniu Sentę, Turandot, Psyche, Wenus, a przede wszystkim Katarzynę Izmajłową. Partyturę wyprosiła u samego Szostakowicza, przetłumaczyła libretto, namówiła Satanowskiego na polską prapremierę i zaśpiewała postać tytułową. Po wielu latach wiernej służby operze odeszła bez wcześniejszego rozgłosu, na starość cicha i skromna. Kilka tygodni przed śmiercią zadzwoniła, mówiąc: "Przyjdź na wódkę, pogadamy, coś ci powiem...". Gdybym wiedział, że to ostatni raz...

Któregoś wieczoru telefon z Wrocławia: Nie żyje Zofia Konrad. Świetna niegdyś śpiewaczka najpierw na Wybrzeżu (Santuzza, Marta w Nizinach, Ellen w Peter Grimesie, Halka, Madame Butterfiy), następnie wiele lat w czołówce Opery Wrocławskiej (Lady Makbet, Balladyna, Rachela, Tosca, Hrabina, Aida, Lady Billows w Albercie Heringu). Po karierze wróciła do swojego podwarszawskiego Józefowa, dobrowolnie skazując się na zapomnienie.

Zadzwonili z Łodzi, że w 94. roku życia odszedł Władysław Malczewski. Był chlubą łódzkiego Teatru Wielkiego w całej jego historii (Kniaź Igor, Człowiek z La Manczy, Rigoletto, Jago, Amonastro, Miecznik), a wcześniej wspaniały Lindorf, Coppelius Dapertutto i dr Miracle w "Opowieściach Hoffmanna" w Gdańsku, Oniegin w Poznaniu, Renato w "Balu maskowym" w Bytomiu czy Marceli i Tonio w pierwszych latach w Krakowie. Debiutował w 1944 roku we Lwowie jako Janusz w "Halce". Był żołnierzem AK, za co NKWD wpakowało go do więzienia i zesłało aż na 12 lat ciężkich robót w Norylsku na Syberii.

Władysław Malczewski to nasz operowy człowiek z żelaza. Wrócił do kariery, swym wspaniałym wielkim głosem, niezapomnianą interpretacją i bogatym repertuarem zdążył zabarwić dzieje opery polskiej ostatniego półwiecza, jako że śpiewał niemal do końca. Piękna postać, wzór artysty, człowieka, Polaka...

W prasie nekrologi Weroniki Kuźmińskiej, legendarnej protagonistki dawnej opery łódzkiej. Była pierwszą Halką transmitowaną w czarno-białej telewizji, ratując ówczesną inscenizację Kazimierza Dejmka. Inaugurowała działalność tego teatru w 1954 roku jako Hanna w "Strasznym dworze". Wpisała się złotymi zgłoskami w historię operowej Łodzi w "Onieginie", "Fauście", "Madame Butterfly" i "Sprzedanej narzeczonej".

Jakby tego było mało - tragiczna wiadomość z Warszawy. Bogdan Paprocki tuż przed swymi 91. urodzinami wrócił z wakacji na Suwalszczyźnie, w coraz lepszej formie i dobrym nastroju. Następnego dnia nagłe załamanie zdrowia, próby ratowania Mistrza przez wybitnych lekarzy - jego przyjaciół i wielbicieli - i koniec pod wieczór w piątek 3 września 2010, kiedy piszę te słowa. Dla polskiej opery narodowej pozostanie to ważna data. Od śmierci Kiepury żaden polski tenor nie rozciągnął na nas tak przejmującej smugi cienia.

Odchodzą starzy mistrzowie. Żyli w kraju zamkniętym dla karier zagranicznych i wysokich honorariów, ale dającym duże pole do pracy scenicznej. Pozostawiony przez nich dorobek repertuarowy długo trzeba by wyliczać w pożegnalnych publikacjach. Ich uczniowie i następcy coraz rzadziej mają szanse na debiut, propozycję stałej pracy w teatrze, rozwijanie swych talentów, podbijanie świata. Z roku na rok stanowią powiększające się grono zdolnych, wykształconych, przygotowanych do śpiewania i pracy w teatrze, której nie otrzymują. Miast stać na scenie, bezradnie przyglądają się popisom ich zagranicznych kolegów, kosztownych, wcale nie lepszych, często pojawiających się u nas jako towar wymienny: ty tutaj gościem specjalnym, ja u was - w ramach koprodukcji.

Jeśli nie stworzymy dobrze zorganizowanego rynku pracy dla własnych artystów operowych, handlem dekoracjami, zastępowaniem codziennej działalności repertuarowej tandetnymi staggione i robieniem własnych interesów, zmarnujemy młodą kadrę polskiego teatru operowego.

Podążając w konduktach żałobnych za naszymi Mistrzami, wysyłam - jakby ich przesłanie - te niepokojące sygnały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji