Artykuły

Płatonow, czyli komedia końca wieku

Come back Czechowa nie jest bynajmniej specjalnością polską. Wielkie sceny europejskie coraz częściej umieszczają w swym repertuarze sztuki tego rosyjskiego dekadenta.

W Teatrze Polskim we Wrocławiu "Płatonow" w reżyserii Jerzego Jarockiego. To najrzadziej wystawiany dramat Czechowa. Wyszedł spod pióra 18-letniego podówczas studenta medycyny zafascynowanego "teatrem, lecz za jego życia nie ujrzał światła dziennego. Podobno jedyna ocena, wyrażona przez moskiewską aktorkę Marię Jermołową nie wypadła najpomyślniej i zawiedziony autor swój młodzieńczy utwór schował do szuflady. Sztuka o nauczycielu wiejskim Płatonowie, została przypadkiem odkryta wśród rękopisów Czechowa dopiero w 1923 r., prawie 20 lat po jego śmierci. Prapremiery i kilku wystawień doczekała się najpierw za granicą, do Moskwy trafiła dopiero w 1960 r. Polskiej publiczności po raz pierwszy pokazał ją Adam Hanuszkiewicz, jako komedię o prowincjonalnym Don Juanie.

Płatonow w Polskim, zagrany niezwykle sugestywnie przez Jacka Mikołajczaka, to nawet nie żałosny dręczyciel niewieścich serc. To po prostu słaby, przegrany, sfrustrowany człowiek, zbyt inteligentny na swoje nieszczęście, by nie dostrzegać swego upadku. Sarkazmem i błaznowaniem pokrywa gorycz i zawiedzione nadzieje. W kolejne romanse wdaje się niezupełnie z własnej woli, jakoś tak mimochodem. Jest zwyczajnie znudzony, ani w nim zapału, ani nawet sprytu, by kolejne afery miłosne "bezkolizyjnie" sobie poukładać. Urzeka kobiety swą melancholią, tym "smutkiem na dnie oka", a nawet, jak choćby Marię Greków (bardzo dobra rola Jolanty Zalewskiej) okrutnym cynizmem. Cóż trudno się dziwić, że wśród kabotynów, głupców, oferm i nudziarzy kobiety tracą zmysły właśnie dla niego. Ostatecznie Płatonow, to jedyny inteligentny mężczyzna w całym towarzystwie, a jak wiadomo dla płci przeciwnej najbardziej fascynującym organem mężczyzny, wbrew ludowym wierzeniom, jest żywy mózg. Bezradność i niemoc wobec zrządzeń losu - oto jego wina. Nie umie nikogo skrzywdzić, a więc koniec końców skrzywdzi wszystkich.

Świat u Czechowa nie wali się w gruzy przy dźwięku werbli i trąb, rozpada się po cichu, niezauważenie, a bohaterem jego nie dana jest heroiczna śmierć - najczęściej dogorywają powoli, niezdolni oprzeć się marazmowi swej egzystencji). Płatonow: "Rozgromiłem, zdusiłem słabe kobiety, które nic nikomu nie zawiniły... Nie byłoby szkoda, gdybym je zabił jakoś inaczej, pod naporem potwornych namiętności, jakoś po hiszpańsku, a zabiłem je tak jakoś... głupio, po rosyjsku...". Płatonow rozpacza i już po chwili jego własna rozpacz wydaje mu się śmieszna, szlocha i nagle wybucha śmiechem, nie dowierzając swym melodramatycznym spazmom. Śmierć Płatonowa jest tragiczna i komiczna zarazem, a tak naprawdę żałosna, jak całe jego życie. W Teatrze Polskim udało się osiągnąć efekt, który niezwykle rzadko udaje się osiągnąć w polskim teatrze: wyważone balansowanie na granicy pomiędzy komedią a tragedią, odwaga opowiedzenia o sprawach ostatecznych bez zadęcia i nieznośnej powagi.

U Jarockiego nie ma przypadkowych gestów, przypadkowych zdań, przypadkowych przedmiotów. Każdy element ma znaczenie istotne, buduje klimat, buduje napięcie, uczestniczy w rozgrywającym się na scenie dramacie. Scenografia, muzyka, światło precyzyjnie współgrają, tworząc niepowtarzalny artystyczny efekt. W "Płatonowie" w miarę zabudowywania, zagęszczania przedmiotami przestrzeni, kondensują się ludzkie emocje. W I akcie scena jest otwarta, pogłębiona czernią tła. Pośrodku stoi tylko krzesło, na nim rozłożone szachy. Pojawiają się stopniowo odziane w letnią biel postaci, odrealnione jakby przez ten kontrast, snują się, prowadzą dziwne rozmowy, swą niedorzecznością rozweselające publiczność. Dwaj zgarbieni lokaje - wspaniały element drugiego planu - poruszający się po scenie niczym figurki mechanicznej szopki, wnoszą sofy, krzesła, porcelanę, jakby odprawiali tajemniczy rytuał. Związki między poszczególnymi postaciami skupionymi wokół generałowej (arystokratyczny chłód pomieszany z gorącym temperamentem więdnącej wdowy doskonale uchwyciła Halina Skoczyńska) wydają się luźne, nieistotne. W akcie II przestrzeń z jednej strony ograniczona zostanie lasem, częściowo przesłonięta ścianą domu, a środek sceny przetnie złowrogo tor kolejowy. Dramat konkretyzuje się. Pod osłoną nocy budzą się przyczajone dotychczas demony. Akcja III aktu zawęża się do dusznego, ponurego pokoju. Nie ma miejsca na nieokreśloność, umowność: po szybach spływa mokry deszcz, zdradzony mąż-fajtłapa (dobra rola Wojciecha Kościelniaka) dostaje na śniadanie dymiące jajko i czarny kawior, i trudno uwierzyć, że łzy Soni, brawurowo wykreowanej przez Ewę Skibińską, mogłyby być nieprawdziwe.

Nie ma już dokąd uciec. Rzeczywistość dopada zawieszonych dotąd w jakimś niebycie bohaterów, osacza ich, chwyta za gardło, a oni wciąż jeszcze nie mogą uwierzyć, że to już, że los ich się przesądził i dopełnił. Finita la comedia.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji