Artykuły

Biało-czerwona dyskoteka

Widowisko "Solidarność. Twój anioł Wolność ma na imię" pokazało, że awangarda stała się rozrywką: zamiast myślenia o historii zaproponowano zabawę. Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że słynący z nieoczywistych skojarzeń i unikający banału Wilson nagle tak chętnie sięgnął do mocno już wyeksploatowanej symboliki. Amerykański reżyser wpisał się w jakże swojską tradycję montaży muzyczno-słownych, które cechowało patetyczne serio - pisze Paweł Sztarbowski w Tygodniku Powszechnym.

Zamiast myślenia o historii, w Gdańsku zaproponowano zabawę. Jakie to wygodne: gwiazdy średniego formatu wykonają po kilka piosenek, konferansjer doda parę żartów, do tego parę bełkotliwych recytacji, najchętniej w obcym języku, żeby mało kto zrozumiał.

Buczenie, gwizdy, oskarżenia i odważne przemówienie Henryki Krzywonos - jubileusz Solidarności przebiegł w atmosferze połajanek i obelg. Obraz skłóconej grupy, która wspólnie tworzyła historię, powraca właściwie co roku. Emocje wypierają myślenie. A przecież bez przemyślenia tego, co obejmuje doświadczenie Solidarności, nie jesteśmy w stanie przemyśleć naszej wspólnoty.

Solidarność dla artystów

Nie zrozumiemy fenomenu Solidarności, jeśli jej doświadczenie nie stanie się pożywką dla artystów: tylko oni mogą wyjść poza wzajemne pyskówki i wykorzystywanie słynnego logo w grze politycznej. Rola teatru w tym przypadku zdaje się kluczowa, bo teatralność niejako naturalnie wpisana była w ten ruch.

Strajkujący w sierpniu 1980 r. stoczniowcy szybko zdali sobie sprawę, jak ogromną wagę ma głośno wypowiedziane słowo, i jak wielką bronią może być odpowiednio zastosowany gest. Teatralność, karnawałowość, atmosfera festiwalu to często powracające określenia sierpniowych wydarzeń. Chlebem powszednim były oczywiście żmudne negocjacje, ale towarzysząca im atmosfera wytwarzana była przez świadome używanie środków o proweniencji teatralnej. Wspólne śpiewanie pieśni, recytacje poezji czy nawet kwiaty, którymi przystrojona została brama Stoczni, oraz zawieszone na bramie portrety Matki Boskiej Częstochowskiej i Jana Pawła II sprawiały, że symboliczna wspólnota mogła się zacieśnić. Niezwykłą rolę teatru uwypuklają jeszcze występy aktorów i bardów w trójmiejskich zakładach.

Patetyczny niemal ton, który do tamtych chwil pasował idealnie, wkrótce stał się nieodłącznym elementem wszelkich widowisk towarzyszących Solidarności, a symbole religijne na trwałe wpisały się w historię związku. Podczas tegorocznych uroczystości w Stoczni Gdańskiej widać było, że na większości sztandarów symbole narodowe nadal łączą się z sakralnymi, tworząc nieprawdopodobne czasem mieszanki, jak obraz Orła Białego z głową ks. Jerzego Popiełuszki zamiast korony.

Teatr strzelistych gestów

Dlatego wiadomość, że widowisko z okazji 30. rocznicy podpisania porozumień sierpniowych wyreżyseruje Robert Wilson, dawała nadzieję, że ów mistrz formy zaproponuje dla wyrażenia tych wydarzeń nowy język artystyczny. Pomysł, by dokonał tego artysta nieuwikłany w lokalne konflikty, wydawał się tyleż znakomity, co ryzykowny. Wszak to właśnie w Stoczni Gdańskiej przed laty inny awangardowy twórca, Tadeusz Kantor, prezentował swoje "Wielopole, Wielopole" i wzburzył publiczność do tego stopnia, że jeden z widzów próbował zerwać spektakl, urągając reżyserowi i aktorom, iż poniżają świętości narodowe.

Widowisko "Solidarność. Twój anioł Wolność ma na imię" pokazało, że awangarda stała się rozrywką: zamiast myślenia o historii zaproponowano zabawę. To wygodne rocznicowe rozwiązanie, bo odrzuca jakikolwiek spór, nie wymaga od uczestników myślenia: gwiazdy średniego formatu wykonają po kilka piosenek, konferansjer skwituje to paroma żartami, do tego parę bełkotliwych recytacji, najchętniej w obcym języku, żeby mało kto zrozumiał.

Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że słynący z nieoczywistych skojarzeń i unikający banału Wilson nagle tak chętnie sięgnął do mocno już wyeksploatowanej symboliki. Tak oto nad jedną z platform unosił się ogromny łańcuch, a na koniec z dziwnej, abstrakcyjnej konstrukcji ułożonej z rowerów spływał na ziemię świetlisty anioł obwieszony choinkowymi lampkami. Do tego jeszcze scena, w której w rytm podniosłej muzyki podświetlone na czerwono okna stawały się po kolei białe.

Narastający patos budowały dostojne recytacje Jerzego Radziwiłowicza i Krystyny Jandy, a także mały chłopiec mówiący wiersz własnego autorstwa. Szczytem śmieszności był występ laureatki ukraińskiego "Mam talent", która rysowała na piasku historię niemieckiego ataku na ZSRR. Jeśli dodać pojawiające się na ekranie hasła kolejnych rozdziałów, m.in. wolność, sprawiedliwość, solidarność, pokój... Bardziej górnolotnie już nie można.

Amerykański reżyser wpisał się w jakże swojską tradycję montaży muzyczno-słownych, które cechowało patetyczne serio. Już podczas uroczystości odsłonięcia Pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku Daniel Olbrychski czytał fragmenty Biblii i apel poległych, natomiast podczas odsłonięcia pomnika upamiętniającego wydarzenia Czerwca '56 w Poznaniu program artystyczny przygotowali artyści Teatru Ósmego Dnia, a Ewa Wójciak z zaciśniętymi pięściami recytowała "Przesłanie Pana Cogito". Poziom patosu podniesiony do absurdu osiągnęło monumentalne widowisko sfinansowane przez śląską Solidarność i zapowiadane jako "misterium narodowe" - "Tragedia romantyczna" według "Dziadów" i "Kordiana", grana w katowickim Spodku. W centrum areny ustawiono podium w kształcie krzyża, otoczone rozkopanymi kurhanami, grupami pochylonych krzyży, chorągwiami bitewnymi i bezładnie rozrzuconymi manekinami. Miało to być cmentarzysko narodowej historii z atrybutami polskości. W "Kordianie" pojawiał się nawet Jan Paweł II, a także Matka Boska. "Szkoda, że na piersi nie miała znaczka z Wałęsą..." - komentowała jedna z recenzentek.

Kajdany, łańcuchy, podniosła muzyka, alegoryczna postać anioła - wszystko to wróciło za sprawą Wilsona. Zapowiadano, że spektakl odnosić się będzie do postaci Anny Walentynowicz, Jana Pawła II, ks. Jerzego Popiełuszki i Lecha Wałęsy, ale ich wizerunki jedynie przemazały się na wideoprojekcjach. Najbardziej zasmucający był jednak moment, gdy Radziwiłowicz zaczął czytać postulaty sierpniowe. Zdążył przeczytać zaledwie trzy, po pozostałych przejechała pośpiesznie kamera. Siłą Solidarności była dyskusja, uporczywe upominanie się o własne prawa, nieustanny dialog - po prostu słowa. Czy naprawdę wolimy zatupać to koncertem i kiczowatym stereotypem?

Teatr przyziemnych rozmów

Na przerwanym Kongresie Kultury Polskiej Maria Janion mówiła, że na Wybrzeżu powstał ruch emocjonalnej ekspresji, któremu grozi zatrzymanie się na ruchu popularnych stereotypów i wzruszeń. Dlatego zadaniem intelektualistów i artystów powinno być przetworzenie rozmachu emocjonalnego w intelektualny. W teatrze podejmowano takie próby. Już niedługo po Sierpniu '80 zauważono, że dla wyrażenia tego doświadczenia potrzeba nowych środków, gdyż metoda aluzyjnej gry z publicznością nie jest już potrzebna. Dlatego zaczęto sięgać po reportaże, czego przykładem były choćby "Relacje" Hanny Krall w reżyserii Zofii Kucówny, oraz przede wszystkim "Oskarżony: Czerwiec pięćdziesiąt sześć" w reżyserii Izabelli Cywińskiej i Janusza Michałowskiego, którego scenariusz przywoływał żyjących jeszcze świadków zdarzeń.

Doświadczenie mówienia wprost zdaje się największym teatralnym osiągnięciem związanym z Solidarnością. I do tego odniósł się Mikołaj Grabowski, realizując w 1991 r. telewizyjny spektakl "Kto tu wpuścił dziennikarzy?" na podstawie rozmów Marka Millera. Udała się rzecz niezwykła - przez środowisko dziennikarskie reżyser opowiedział o sierpniowym przełomie i towarzyszących mu obawach. Przede wszystkim jednak udało mu się pokazać kiełkujące już wtedy podziały.

Rozmowy, negocjacje, przeżycie wspólnotowe, mówienie o rzeczywistości wprost - wszystkie te elementy wrócą po wielu latach w dramacie Pawła Demirskiego "Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna", wyreżyserowanym przez Michała Zadarę w Teatrze Wybrzeże (2005). To próba odtworzenia atmosfery i rozpisania na głosy sierpniowego strajku, a następnie stanu wojennego i następujących po nim lat marazmu. Znakomity był pomysł, by tematem zajęli się młodzi artyści, dla których Solidarność nie była pokoleniowym wydarzeniem. Historyczna całość skonfrontowana została z obrazem współczesnych robotników, którzy nadal muszą walczyć o swoje prawa. Powielony więc został mit pierwszej Solidarności w zderzeniu z późniejszą zdradą ideałów.

Motyw degradacji mitu Solidarności pojawił się zresztą w Teatrze Wybrzeże już w "H." Jana Klaty (2004), który osadził swoją wersję "Hamleta" w zarośniętej pokrzywami, opustoszałej Stoczni Gdańskiej. Dawny patos zderzony został ze skrzeczącą rzeczywistością - konfrontacja mitu i rzeczywistości, zwyczajności i marzenia, stanowiła o wielkości spektaklu Klaty.

***

"Skończył się jakiś sen" - mówił jeden z bohaterów spektaklu Grabowskiego. Na scenie ów nieustanny sen znalazł swoje odbicie w "Życiu snem" Jerzego Jarockiego (Stary Teatr, 1983), które było jedną z niewielu dotkliwych analiz stanu społeczeństwa po euforii "karnawału Solidarności" i traumie stanu wojennego. Poprzez rozegranie niektórych zdarzeń na widowni, Polska z dramatu Calderona stawała się Polską współczesnych dylematów. Jednak głównie ukazana została chwiejność rzeczywistości, która w każdej chwili może się rozsypać i ułożyć w zupełnie inny obraz. Właśnie owa dwoistość - sen i twarda rzeczywistość, działanie i utopia, abstrakcyjne idee i przyziemne postulaty, były cechami Solidarności. Dlatego warto, by po 30 latach ktoś dał odpowiedź na spektakl Jarockiego. Widowisko Roberta Wilsona okazało się zmarnowaniem tej szansy.

Paweł Sztarbowski jest publicystą i recenzentem, doktorantem w Instytucie Sztuki PAN, pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji