Artykuły

Maria Makowska Franceson: Teatr to moje życie

- Jestem zupełnie inną osobą niż Amanda. Ona ciągle żyje wspomnieniami. Uważa, że kiedyś była piękna, młoda i miała powodzenie. Jest trochę mitomańska, trochę groteskowa - o swojej roli w "Szklanej menażerii" w Teatrze im. Sewruka w Elblągu opowiada MARIA MAKOWSKA-FRANCESON.

Blanche du Bois w "Tramwaju zwanym pożądaniem" i "Bogu" Woody Allena, Jenny w "Operze za trzy grosze" czy Pani Tod w "Mein Kampf" - to tylko niektóre z spośród setek ról, w które w ciągu 35. lat artystycznej wcieliła się Maria Makowska Franceson. Rolą jubileuszową jest rola Amandy w spektaklu "Szklana menażeria" [na zdjęciu]. O tym czym jest dla Niej teatr oraz o roli toksycznej matki z Marią Makowską Franceson rozmawiała Karolina Śluz, dziennikarka info.elblag.pl.

Czy pamięta Pani swój pierwszy raz na scenie teatralnej?

- Tak. Na trzecim roku łódzkiej filmówki zjawiłam się w Teatrze Wiliama Horzycy, gdzie zagrałam Ewę w Trzeciej Piersi Ireneusza Iredyńskiego. To był mój pierwszy kontakt z żywym widzem w zawodowym teatrze.

Rola Amandy, nie jest pierwszym Pani zmierzeniem się z postaciami Tennessee Williamsa, prawda?

- Tak. Jeszcze na studiach grałam w "Kto się boi Virginii Woolf". A potem w teatrze zawodowym Blanche Du Bois w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Wydaje mi się Amanada to taka trochę Blanche, tyle, że trzydzieści lat później.

Jaką postacią, według Pani, jest Amanda?

- Amanda to toksyczna matka bezustannie wspominająca lata dobrobytu, ale na tym nie poprzestaje. Próbuje się nie poddawać, walczy o byt. Nie wiem, czy jest szczęśliwa i czy się jej trochę szczęścia nie należy. Ale najważniejsze dla niej są dzieci. Jej córka Laura jest kaleką, życiowym nieudacznikiem. Syn Tom ciągle marzy, chce wyjechać w świat, a do tego nie stroni od alkoholu. Amanda jest przy tym morderczo bezradna. Boi się o przyszłość córki. Laurze grozi staropanieństwo, co w jej sytuacji oznacza brak środków do życia. Amanda nieustannie chce wydać córkę za mąż. Obsesyjnie o tym myśli. Gdy w domu ma pojawić się kawaler, wdziewa na siebie przysłowie pióra. Na tym nie poprzestaje. Wdzieje je jeszcze tysiąc razy. A Laura jeszcze tysiąc razy wypoleruje szkło ze swojej szklanej menażerii. I za każdym razem skończy się to tak samo. Syn, oczywiście, ucieknie z tego świata, ale tylko po to, żeby do niego wrócić.

Akcja "Szklanej menażerii" ma miejsce w St. Louis na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Czy z upływem czasu ten tekst nie stracił na aktualności?

- Wręcz przeciwnie. Uważam, że "Szklana menażeria" jest jak najbardziej aktualna. Więcej, dla mnie jest to najważniejszy tekst dwudziestowiecznej dramaturgii amerykańskiej.

Tekst tej opowieści to jest opowieść o frustracji. W tej sztuce nie chodzi o czasy kryzysu, biedę, bezrobocie, ani o o St. Louis, Amerykę czy jakikolwiek inny kontekst. Tu chodzi o trwanie. O kłopotliwy cud anonimowego nieudanego życia trzech istot ludzkich. O ból. O dzielność trwania.

Wywrócił się tradycyjny model rodziny. Niektórzy są zagubieni, tkwią w minionym porządku społecznym. Co jest nagradzane? Nagradzane jest cwaniactwo, tupet, przebojowość. To są atrybuty świata, w którym rządzi pieniądz. Jeżeli ktoś jest wrażliwy, to znaczy, że jest słaby. My chcemy pokazać wzruszającą historię dziewczyny pokrzywdzonej przez los. Jeżeli spektakl wzbudzi współczucie u publiczności, to będzie dla nas bardzo dużo.

Czy musi się Pani utożsamiać z postacią, żeby ją zagrać? Szuka w niej Pani cech podobnych do swoich?

- Nie. Ja jestem zupełnie inną osobą niż Amanda. Ona ciągle żyje wspomnieniami. Uważa, że kiedyś była piękna, młoda i miała powodzenie. Jest trochę mitomańska, trochę groteskowa...

Przerysowana?

- Wolałabym, żeby nie była przerysowana. Mnie zależy na prawdziwości. Na tym, żeby nie grać, a po prostu być. Ona powinna być bardzo prawdziwa, naturalna, swobodna.

W związku z jubileuszem, zapytam: czym jest dla Pani teatr?

- Życiem. Ja żyję teatrem, to jest mój drugi dom. Tu się spełniam, realizuję. Wiele tu przeżyłam. Współpracowałam z wieloma aktorami, reżyserami, scenarzystami, scenografami, choreografami. I w dalszym ciągu tym żyję.

A gdyby ktoś dał Pani możliwość przejścia drogi zawodowej jeszcze raz, skorzystałaby Pani?

- Nie wiem. Trudne pytanie. To piękny zawód, a zarazem trudny i ciężki. Trzeba mieć odporność skóry niedźwiedzia żeby to przetrwać. Coś tam osiągnęłam. Były wzloty i upadki, ale nie wiem czy chciałabym przez to wszystko przechodzić jeszcze raz. Dobrze, że mój syn nie poszedł w moje ślady. Natomiast moja 6-letnia wnuczka to ho ho...kto wie! Już teraz ma zadatki na artystkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji