Artykuły

Jeszcze raz "Białe małżeństwo"

Podejrzewać należy, iż sztuka Różewicza w reżyserii Ryszarda Majora nie spodobałaby się w stolicy. Wskazują na to dość niedwuznacznie losy inscenizacji wrocławskiej, skarconej ostro z okazji Warszawskich Spotkań Teatralnych nie za takie czy inne rzeczywiste słabości, lecz ogólnie: za patos, za powagę, za celebrowanie nieistotnych rzekomo problemów itd. Słowem - a było to oskarżenie najcięższe - za brak poczucia humoru. Można więc obawiać się, że przedstawienie Majora - bardzo poważne, smutne i przejmujące - spotka podobny los. A więc los, który w tym przypadku byłby nie tylko niesprawiedliwy i wyjątkowo krzywdzący, ale po prostu - nieuzasadniony.

Uznano Białe małżeństwo za farsę. Nikt już wprawdzie nie mówi o "cuchnącym kwiatuszku pornografii", ale wśród recenzentów pozostało przekonanie, że problematyka, jaką zajął się w tym dramacie Różewicz, jest mało istotna, wręcz błaha. Tyle że owszem, niesłychanie drastyczna. Tu pojawić się musi refleksja pierwsza: czy naprawdę problematykę tak drastyczną, że aż budzącą posądzenia o pornografie godzi się jednocześnie nazywać "błahą" lub "mało istotną"? W analizie tekstu zbawczym momentem okazało się odkrycie, że Białe małżeństwo to kpiny z secesji, wyszydzenie modernizmu... Jak gdyby wraz z takim odkryciem kończyły się kłopoty teatralne! A przecież fakt, iż punktem odniesienia dla pisarza stał się - i nie bez powodu - modernizm, nie łagodzi wcale drastyczności tego dramatu. Drastyczności, która nie zaczyna się i nie kończy bynajmniej w warstwie zewnętrznej (a więc w ewentualnej nagości na scenie, w pokazywaniu atrapy fallusa i w głośnym mówieniu o tzw. rzeczach nieprzyzwoitych) czyli w warstwie skądinąd najbardziej atrakcyjnej dla widowni. Warto bowiem uświadomić sobie, że zewnętrzność taka jest drastyczna nie bez przyczyn. Warto też przy okazji przypomnieć sobie - jako że sprawy seksu siłą rzeczy wybijają się w Białym małżeństwie na plan pierwszy - że dramat ten powstał i jest grany w kraju, w którym dotychczas nie wynaleziono potocznych określeń dla organów płciowych człowieka, oscylując między koturnową, medyczną łaciną a wulgarnym słownictwem szaletów miejskich.

To wszystko nie świadczy oczywiście o tym, iżby Białe małżeństwo nie mogło być farsą. Może nią być, a nawet będzie to farsa bardzo zabawna. Ale szkoda byłoby zaprzeczać z wyżyn stołecznego poczucia humoru, ex cathedra, możliwości czy celowości interpretacji innej. Takiej, która dowodzi niezbicie, że problematyka Białego małżeństwa nie jest ani błaha, ani mało istotna. Szkoda byłoby, gdyby przedstawienie Majora rozczarowało Warszawę-śmieszkę.

Fasada małego dworku. Półmrok. Pod oknami bluszcz i wybujałe, polskie malwy. Płaska, odkryta studnia z migoczącą upiornie, zielonkawo wodą. Cisza, którą przerwie dopiero krzyk wybiegającej z dworku dziewczyny - Bianki (Tomira Kowalik). To jej sen. Śni się jej, że bezskutecznie szuka Pauliny (Zofia Walkiewicz), która huśta się wysoko ponad dworkiem, zajadając słodycze. Śni się jej, że ogląda książkę, w której zamieszczono schemat anatomicznej budowy mężczyzny. Śni się jej, że przegląda się w wodzie. Krzyczy przez sen. Dopiero po tej pierwszej scenie, kiedy fasada dworku podjeżdża w górę, przenosimy się w proponowane przez autora miejsca gry - sypialnia, salon, gabinet - zmieniane przy pomocy obrotówki. W jej centralnym punkcie tkwi niezmiennie okazała, ślubna kareta, towarzysząca wszystkim scenom. Symbol. Jest tych symboli nieco więcej. Cygańska lalka w falbaniastej spódnicy. Pęknięte lustro. Figura brodatego starca z drzewkiem wiadomości dobrego i złego zamiast fallusa. Wąż-kusiciel z paszczą zatkaną pękiem białych lilii. Bezużyteczna harfa-konfesjonał. Nie, nie ma tam pięknej, białej, subtelnej secesji. Jest zatęchłość, duszność, skrępowanie i mrok. W takim otoczeniu rozgrywa się dramat, w takiej atmosferze przebywają Bianka, Paulina, Matka, Ojciec, Dziadek, Ciotka, Kucharcia... A także goście i konkurenci. Konkurenci do ręki, czy też - jak mówi Paulinka - do czegoś wręcz przeciwnego?

Ano właśnie. Przedstawienie Majora zaskakuje przede wszystkim aseksualnością. Brakiem tej łatwej, zewnętrznej drastyczności. Bo pozostaje dialog, proponowany przez Różewicza, traktujący między innymi o różnych funkcjach i organach ciała ludzkiego, o seksualnych kompleksach i nadużyciach. Między innymi, ale nie tylko. I nie przede wszystkim. Bo mówienie o seksie jest tu nierozłącznie związane z mówieniem o normach moralnych i etycznych, o ludzkiej wrażliwości, o jej braku, o przesądach, zwyczajach i nakazach, płynących z góry. A "górą" jest obowiązujący model kultury, kościół, wychowanie, konwenans. Konwenans w znaczeniu szerszym niż jakieś towarzyskie drobnostki: konwenans ten obejmuje całą sferę myślenia, odczuwania, działania. Skutek? Jest kościół, ale nie ma Boga. Jest wychowanie, ale nie ma etyki. Jest model kultury, ale wypełniony podejrzaną, niemoralną treścią.

Przedstawienie Majora nie jest farsą, ale i nie dramatem mieszczańskim. W dojrzały, przejmujący sposób mówi nam ono dużo o bardzo istotnych i wcale nie błahych sprawach, wykraczających poza "biedermeierowski salonik". Bianka w tym przedstawieniu nie jest oczywiście ani lesbijką, ani przypadkiem patologicznymi, ani rozdartą między perwersyjne ciągoty a dobre wychowanie panienką. Jest to Bianka jeszcze dziecinna, jeszcze normalna. Dojrzewająca. Zaniepokojona światem dorosłych kobiet - światem, w który tak niedługo będzie musiała wejść. Jest to Bianka myśląca i czująca. Sama prowokuje przeróżne lęki, sama stara się je okiełznać. Buntuje się, ale i szuka pomocy. Nikt jednak nie dostrzega jej wrażliwości, nikt nie może jej pomóc. Bianka Tomiry Kowalik nabiera innego wymiaru: staje się postacią autentycznie tragiczną. Ostatnie słowa dramatu: "Jestem twoim bratem", ten rozpaczliwy krzyk, skierowany w przedstawieniu Majora wprost do widowni, otwierają przejmującą scenę końcową. Naga, oszalała Bianka chwyta dyszel owej wspaniałej, ślubnej karocy, w której stłoczyła się śmiejąc cała rodzina: będzie dźwigać ten ciężar, przekraczający ponad miarę jej siły. Przegrała.

Mógł jej pomóc Beniamin (Andrzej Blumenfeld), dostrzegający niepokój swojej narzeczonej, sam często niespokojny, delikatny, wrażliwy. Nie pomógł. "Pan nie kochał jeszcze, Beniaminie. To się czuje... to się widzi..." - mówi do niego Ciotka (świetna Bogusława Czosnowska), niedwuznacznie wprowadzając go w świat dorosłej erotyki. "Proszę śmielej i po pupie" - mówi do niego Paulina podczas próby amatorskiego przedstawienia o świętych męczennicach, tych samych, które wolały "uchować czystość i dziewictwo", nie dbając zgoła o ogień i mękę. Bogobojna treść, ubrana w perwersyjną, zmysłową, sadomasochistyczną fabułkę - oto rzekomo pobożne widowiska, mające ugruntować cnotę młodego Beniamina. Toteż Beniamin się zmienia. W noc poślubną rozebrany recytuje wprawdzie jeszcze Biance wiersze, ale jest już tylko cielesnością, pożądaniem, odkrytym mu przez uprzejmą ciotkę i legendy o świętych dziewicach. Beniamin także zajmie miejsce w karecie, ciągniętej przez nagą Biankę. Także będzie się śmiał. Histerycznie.

Ale i Paulinka (Zofia Walkiewicz) nie jest w tym przedstawieniu uroczą świntuszką, wygadującą śmieszne do łez obscenia. Jej cynizm, skłonność do ulegania figlarnemu, rozpustnemu Dziadkowi (doskonały Henryk Bista), jej bezczelna odwaga i brak szacunku dla tzw. przyzwoitości - to inna forma samoobrony, refleksji, inna recepta na uporanie się z obrzydliwościami życia. Ta sama Paulinka mówi monolog o dziewictwie tak, że widzom natychmiast przechodzi ochota do śmiechów. "Przecież my też jesteśmy ludzie..." Brzmi to bardzo serio. Bardzo smutnie.

Trójka młodych, a przede wszystkim obydwie dziewczęta, przebywa w rozdartym, nieuporządkowanym świecie. Odklepywany bezmyślnie, infantylny pacierz (dodany przez reżysera), wprawki na fortepianie, obsesyjnie zmysłowa pozycja, przepisy kulinarne, erotyczne skargi i żądania, gospodarność, wzloty duszy, strach, bełkot, herbata z konfiturami, przemoc, wskazania mody - wszystko to buduje jeden, posępny obraz, którego źródeł szukać można, oczywiście, w la belle epoque, ale czy tylko?

Białe małżeństwo nie musi być śmiertelnie poważnym dramatem. Ale może nim być: Ryszard Major udowadnia nam to swoim dojrzałym, głęboko przemyślanym przedstawieniem. Jest wszakże pewien drobiazg, który zmusza do zakłócenia na chwilę tej harmonii pochwał. Do świetnego przedstawienia dodano bowiem program, wywierający fatalne wrażenie. Mam na myśli program teatralny, przeznaczony ponoć dla zwykłej, przeciętnej widowni. Można oczywiście dyskutować o celowości wydawania takiego druku, ale jeśli się już zdecydowało na takie przedsięwzięcie, trzeba zarazem spełnić jeden, podstawowy warunek. Treść programu mianowicie musi być zrozumiała dla czytelnika. Być może jednak gdańska widownia bez reszty składa się z uczonych filologów? To tłumaczyłoby, czemu obok rzeczywiście interesującego szkicu Witolda Filiera o Różewiczu zamieszczono pseudoerudycyjne rozważania, które - głowę daję - nie będą nawet czytane przez publiczność. "Finałowe sceny Białego małżeństwa pokazują, jak niejasna bywa granica między androgyniczną bądź dionizyjską pełnią życia, a jego równie totalną, katastroficzną deformacją". Amen. Można by takich cytatów dać więcej, tylko po co?

Być może źle sobie wyobrażam przeciętnego widza i przeciętnego czytelnika programu, ale podejrzewam także, że znacznie bardziej interesujące byłoby - zamiast zaznaczenia np. w co drugiej linijce tekstu, iż w Białym małżeństwie są cytaty z Marii Komornickiej, której to nieszczęśliwej poetki nikt już nie zna i nikt nie czyta - wspomnienie anegdotycznej wprawdzie, ale za to ciekawej historii jej życia. Historii niedwuznacznie przypominającej losy Różewiczowskiej Bianki. Maria Komornicka przez całe tragiczne życie czuła się bowiem upośledzona przynależnością do swojej płci, zaś pewnego krytycznego dnia spaliła kobiece ubranie, oznajmiając przerażonej matce: "Narodził się Piotr Odmieniec Włast. Czego che ? Chcę móc rozwijać swe przyrodzone zdolności na wszystkich polach działalności ludzkiej. A na razie, matko, proszę cię, daj odpowiedni mej płci strój męski". Cytuję za Krystyną Kolińską. Ze cytat taki nie pozwala na olśnienie czytelnika erudycją? Za to jest przynajmniej do czytania. I do zrozumienia. W końcu widz ma prawo za swoje 5 złotych dowiedzieć się czegoś z programu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji