Artykuły

Brawo "Evita"!

Podczas generalnych prób "Evity" Michał Bajor po­ślizgnął się i skręcił nogę. Na prapremierze zepsuł się mikrofon, dlatego drugi akt trzeba było zagrać od po­czątku. A publiczność i tak po przedstawieniu zgoto­wała owację.

Rację mieli ci, którzy mówi­li, że Maria Meyer to idealna odtwórczyni Evity. Zagrała tę rolę porywająco. Były w jej kreacji żar, pasja, przebojowość i drapieżność tak świet­nie charakteryzujące zachłan­ność, z jaką Evita traktowała życie.

Przewijającą się kilkakrotnie przez spektakl arię "Nie żegnaj mnie Argentyno" zaśpiewała Meyer z niezwykłym wprost dramatyzmem, tworząc jakże od­mienną propozycję od "cukierkowatej" interpretacji Zdzisła­wy Sośnickiej sprzed lat. Końcowy "Lament" niósł tak silny ła­dunek żalu za odchodzącym ży­ciem, że skłonni bylibyśmy wybaczyć Evicie jej wyrachowanie i cynizm, z jakimi traktowała ludzi.

A przecież Evita nie prezen­tuje się nam bezpośrednio. Wi­dzimy ją raczej oczyma szy­derczego narratora spektaklu - młodego Che, który za parę lat stanie się niezłomnym re­wolucjonistą i zginie za idea­ły, które Evita sprofanowała. Michał Bajor odrzuca dosłowną charakteryzację, upo­dabniającą go do wizerunku historycznej postaci. Swoją interpretacją nadaje roli Che raczej funkcję podobną do tej, jaką pełnił w tragedii an­tycznej chór.

Niezwykłej urody jest mu­zyka "Evity". To przede wszystkim ona kształtuje na­strój. Ale chorzowscy twórcy widowiska uczynili je niezwy­kle pięknym plastycznie. To zasługa nie tyle oszałamiają­cych efektów, co niezwykle funkcjonalnej scenografii Pa­wla Dobrzyckiego i znakomi­tej choreografii Przemysława Śliwy.

Szczególnie piękne są sceny zbiorowe (z wyborczego wiecu, objęcia prezydentury przez Perona, modlitwy o zdrowie dla Evy). Reżyser Marcel Kochańczyk co chwila zaskakuje pomy­słami, jak choćby w scenie ilu­strującej drogę Perona na szczyty władzy, w której po­brzmiewa echo dziecięcej za­bawy w "odpadanego", czy w gombrowiczowsko-operetkowej stylizacji arystokracji lub w "presleyowskim" wizerunku postaci Magaldiego. Tylko Che i Evita w tej inscenizacji są postacia­mi z krwi i kości. Pozostałe sprawiają wrażenie zjaw czy marionetek o białych, bez wy­razu twarzach, ciemnych oczo­dołach, czarnych ustach. Czerń dominuje też w scenografii spektaklu podkreślając jego wymowę, bo jak śpiewa Evita w "Walcu": "Zło jest wszędzie, jest wokół i bez znaczenia jest, jaki będzie twój system rządze­nia".

"Evita" niesie też przestrogę, do czego prowadzą populizm, korupcja i gwałcenie prawa. Przestrogę, która brzmi bar­dzo poważnie w Polsce końca 1994 roku, choć widownia śmieje się, gdy Peron się wa­ha: "Może lepiej stąd wyje­chać, póki wciąż jeszcze się da. W politycznym móc pogrążyć się niebycie, gdzieś nad wodą łowiąc, ryby, wypić piwo lub dwa, lub krzyżówki rozwią­zywać".

Chorzowianie wystawiając "Evitę" jeszcze raz udowodnili, że teatr, nawet muzyczny, może obok rozrywki pełnić rolę spo­łecznego sejsmografu. "Evita" świetnie trafiła w nasz czas. I to też składa się na sukces tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji