Artykuły

Beckett spod Uralu

Pierwsza od lat rosyjska sztuka współczesna na polskiej scenie pokazuje, ze z naszymi problemami wciąż bliżej nam do Jekaterynburga niż do Berlina

Niecałe dziesięć miesięcy minęło od przeglądu "Nowa dramaturgia rosyjska", który w początkach roku zorganizował Teatr Polski w Poznaniu, a już na scenę trafiła pierwsza z czytanych wtedy sztuk. "Martwą królewnę" Nikołaja Kolady wystawił głośny reżyser teatru offo-ego Paweł Szkotak. Jest to repertuarowe wydarzenie, albowiem rosyjskie sztuki współczesne w latach 90. zniknęły z afisza polskich teatrów. Pamiętny rok 1989 przetrwały jedynie obyczajowe dramaty Ludmiły Pietruszewskiej, Siemiona Złotnikowa i Aleksandra Gelmana, ale i one wkrótce zeszły ze sceny. "Martwa królewna" odnawia naszą starą znajomość z rosyjskim dramatem.

Kolada (rocznik 1957), autor u nas nieznany, napisał 70 dramatów. Połowę wystawiono w teatrach rosyjskich, niemieckich i australijskich. Pochodzi z Kazachstanu, mieszka w Jekaterynburgu na Uralu. Na świat patrzy z punktu widzenia prowincji, co zbliża go do najwybitniejszych dramaturgów języka rosyjskiego.

Jest okrutnym pesymistą, świat po komunizmie, jaki odnajdujemy w jego dramatach, zaludniają ludzkie wraki, a sceną są ciasne i śmierdzące mieszkania w tak zwanych chruszczowkach, czyli zbudowanych za Chruszczowa blokach, które dzisiaj stały się synonimem rosyjskich slumsów. Ale jednocześnie Kolada obdarza swych bohaterów, prostych ludzi z prowincji, kroplą światła i wolą walki. Daje im szansę, której nie dostali od życia.

Taka jest "Martwa królewna", opowieść o lekarce z lecznicy weterynaryjnej w zabitym deskami miasteczku. Rimma osiągnęła ludzkie dno, w dzień zabija prądem bezpańskie psy, w nocy upija się z miejscowymi gigantami. Jednak Kolada dodaje historii drugie piętro. Jest nim bajka Puszkina o śpiącej królewnie, którą obudził królewicz. Rimma znają na pamięć i sama czeka na swojego królewicza. Czy będzie nim Maksym, nowobogacki, który przypadkiem trafia do lecznicy, szukając psa do pilnowania willi?

Przestrzeń spektaklu tworzą pokryte liszajami wysokie ściany, medyczna lampa, szafa i stół do sekcji, na którym bohaterowie śpią, piją i kochają się. Nie ma jednak brudu meliny, jest beckettowska pustka, w której ludzie żyją niby zwierzęta w klatce. Jak w "Końcówce" jedyne okno jest wysoko i zasłania je kratka.

Podobny zabieg, polegający na zderzeniu naturalizmu z najczystszą poezją, stosuje Beata Bandurska w roli Rimmy. Od czasu, gdy widziałem ją w "Zbombardowanych" Sary Kane w Warszawie, aktorka ta niebywale się rozwinęła. Pozbyła się histerii i ekshibicjonizmu, jej aktorstwo stało się świadome. Szaleństwo Rimmy w jej wykonaniu jest szaleństwem jurodiwego, który widzi i rozumie więcej od zwykłych śmiertelników. Bandurska świetnie pokazuje baśniową przemianę ludzkiego łacha w piękną kobietę. W finale pokazuje się Maksymowi (Mirosław Guzowski) naga, na stole prosektoryjnym, gotowa na śmierć lub przebudzenie. Ta scena ma wymiar poetyckiej metafory - rolę szklanej trumny z bajki Puszkina pełni w przedstawieniu Szkotaka stół, na którym studenci weterynarii robią sekcje kotów i psów. Trudno o mocniejsze zderzenie marzeń z wulgarną rzeczywistością.

Spektakl poznański to dobry start Kolady w polskim teatrze. Szykuje się już następna premiera - Izabella Cywińska reżyseruje w Teatrze TV sztukę "Marylin Mongoł" o beznadziei życia w małym miasteczku. Czy oznacza to powrót rosyjskiej dramaturgii współczesnej na polskie sceny? Byłby on bardzo pożądany. Kolada i dramaturdzy z jego szkoły w Jekaterynburgu wiedzą o nas coś, czego nie znajdziemy w modnych sztukach z Wielkiej Brytanii i Niemiec. Paradoksalnie wciąż bliżej nam do Jekaterynburga z jego problemami niż do Berlina. Ciekawe, kiedy polski teatr to zauważy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji