Artykuły

Musical to wyzwanie - rozmowa z reżyserem Marcelem Kochańczykiem

- Jesteś związany od 10 lat z chorzowskim Teatrem Rozryw­ki. Na otwarcie teatru zrealizo­wałeś "Huśtawkę", potem były m. in. takie spektakle jak: "Betle­jem Polskie", "Opera za trzy gro­sze", "Cabaret", "Lola Blau", "Skrzypek na dachu", teraz przy­gotowujesz "Evitę" - wszystkie te tytuły to sztuki muzyczne i musi­cale...

- Tak się złożyło, że na Śląsku znany jestem jako "specjalista" od teatru muzycznego, a przecież nigdzie indziej (poza jednym wyjątkiem - dziecięcą operą "Amal i nocni goście" w Teatrze Wielkim), nie robiłem musicali. Lubię i cenię ten gatunek, bo wymaga od reżysera znacznej biegłości za­wodowej. To pociąga. Musical przez to, że jest oparty na muzy­ce, ma specyficzną konstrukcję. Wymaga operowania skrótem, tu granie jest jak znak na plakacie. Aktor nie ma czasu na to, aby po­wiedzieć najpierw, że jest biedny, potem że jest głodny, w końcu że chce dostać pięć złotych. W musi­calu trzeba wyrazić to wszystko jednocześnie podczas czterech taktów muzycznych. To wyzwa­nie i dla reżysera - żeby zbudować taką sytuację, i dla aktora - żeby to zagrać. Poza tym uważam, że musicale są przyszłością teatru popularnego. Ludzie na całym świecie, w Polsce również, chcą je oglądać. Na Zachodzie robione są przez najlepszych, czołowych reżyserów.

W Polsce tradycje teatru mu­zycznego zostały po 1945 roku zerwane. Przedwojenny teatr wo­dewilowy i ogródkowy, w którym grywali najwięksi aktorzy (Ćwi­klińska, Junosza-Stępowski), okazał się "niestosowny". Stąd pokolenie aktorów wyrosłe po wojnie nie nabyło umiejętności w tym gatunku. Do musicalu po­trzebne są też inne warunki tech­niczne. A nowoczesne oprzyrzą­dowanie niezbędne do tego typu repertuaru jest niezwykle ko­sztowne. Stąd w Polsce są tylko dwa teatry prezentujące tego ty­pu repertuar, Teatr Muzyczny w Gdyni i Teatr Rozrywki w Cho­rzowie.

- "Cabaret" i "Skrzypek" były wcześniej doskonale znane publiczności z teatralnych i filmo­wych realizacji. "Evita" jest zupełnie nowym tytułem.

- Nie jest łatwo dostać prawa do grania wielkich musicali. Au­torzy pilnują, aby teatry, które chcą grać ich sztuki, były w sta­nie zapewnić odpowiedni poziom artystyczny. Udało nam się po długich pertraktacjach załatwić prawa do tego słynnego musicalu. Nasz zespół zasłużył na to wyróż­nienie. Wydaje nam się, że musi­cal, który w swoim czasie był mi­lowym krokiem w walce o nobili­tację gatunku, dzisiaj w Polsce również może być wydarzeniem. Wierzą w to również Michał Ba­jor i Paweł Kukiz, którzy chcą zmierzyć się z rolą Che Guevary.

- Do wielu sztuk, oprócz reży­serii, przygotowywałeś również scenografię.

- Scenografem zostałem wcze­śniej niż reżyserem. Będąc stu­dentem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku zaangażowałem się jako szef reklamy do teatru w Grudziądzu. Tam, oprócz pro­jektowania oprawy graficznej programów, wykonywania plansz reklamowych zrobiłem swoją pierwszą scenografię. Wtedy je­szcze nie myślałem o reżyserii. Tymczasem po wykonaniu scenografii do "Króla Mięsopusta" w teatrze kieleckim okazało się, że nie tyle zrobiłem dekoracje, co zaproponowałem pewne rozwiązania sytuacyjne, zmuszające ak­torów i reżysera do określonej ścieżki interpretacyjnej. Wtedy, któryś z kolegów zasugerował, że może powinienem zdawać na re­żyserię... Wybrałem nowo powstały wówczas wydział reżyserii w PWST w Krakowie. Debiutowałem w Teatrze Wybrzeże i spędziłem tam bardzo pracowi­te 10 lat. Odszedłem, bo wiele się w tym teatrze zmieniło. Poza tym znalazłem się w sytu­acji, kiedy wydawało mi się, że wszystko w tym zawodzie już osiągnąłem. Dlatego postanowiłem spróbować szczęścia w Niemczech.

- W Chorzowie spędzasz zwy­kle dwa, trzy miesiące w ciągu roku.

- Resztę czasu dzieliłem do­tychczas między Łódź, gdzie w Teatrze im. Jaracza robiłem zwykle jeden spektakl i Niemcy. Pra­cowałem w Giessen, Wuppertalu i Wiesbaden.

- Przed kilkoma tygodniami widzowie Telewizji Polonia mieli okazję zobaczyć sztukę zrealizo­waną przez ciebie w Anglii.

- W Polskim Ośrodku Społecz­no-Kulturalnym w Londynie. Pracuje tam pochodząca z Kato­wic pani Anna Grabania, która z dużym powodzeniem próbuje realizować teatr małych form, prezentujący wybitnych polskich artystów. Połączone to jest ze spotkaniem z autorem, prezenta­cją całej jego twórczości. Ja mia­łem przyjemność reżyserować ta­ki wieczór Krzysztofa Zanussie­go. Przedstawialiśmy jednoaktówki "Niedostępna" i "Miłosier­dzie płatne z góry". Tak się szczęśliwie złożyło, że Telewizja Katowice to rejestrowała i poka­że w święta Bożego Narodzenia.

- Jak oceniasz obecną sytuację teatru?

- W teatrze, jak wszędzie, wie­le ostatnio się zmieniło. Zmienił się np. widz. Z różnych powo­dów, choćby z biedy, ubyło go. A kiedy już wybiera się do teatru, chciałby zobaczyć naprawdę coś wyjątkowego. Ludzie są w stanie zapłacić 200 tys. za występ Krystyny Jandy, a z drugiej strony, nie przychodzą na spektakl za 30 tys. I nie można tłumaczyć tego tylko snobizmem. Dyrektor teatru musi zdać sobie spra­wę, że jeśli nie ma w zespole ta­kich gwiazd, musi bardzo staran­nie przygotowywać repertuar.

- Najbliższe plany - poza "Evitą" oczywiście.

- Współpraca z Teresą Budzisz-Krzyżanowską! Przymierzamy się z dyrektorem Bohdanem Husakowskim z Teatru im. Słowac­kiego w Krakowie do wystawie­nia sztuki o Isadorze Duncan w międzynarodowej obsadzie. Je­stem też w trakcie rozmów z dy­rekcją jednego z teatrów war­szawskich. No i chyba będę wy­jeżdżał...

- Przy takim trybie życia ile czasu spędzasz w domu?

- Poza urlopem zaglądam tam tylko co jakiś czas - najczęściej żeby wymienić walizki. Ale ja ciągle bardzo lubię podróże. Wie­rzę, że wszystko jest jeszcze przede mną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji