Artykuły

"Pociąg do Wenecji" na przystanku w Mannheim. Teatr Aktora otworzył nowa linię łączności OW

Dzięki pomyłce władz kolejowych "Pociąg do Wenecji" w drodze z Londynu zatrzymał się w ub. czwartek w Mannheim, a jego utalentowani pasażerowie, a mianowicie Krystyna Dygatówna, Wojciech Wojtecki, Stanisław Ruszała, Władysław Prus-Olszowski i Ryszard Kiersnowski przyjęci zostali z otwartymi ramionami przez brać wartowniczą w wypełnionej do ostatniego miejsca sali Kaisergarten.

Akcja komedii Verneuillt rozgrywa się w Nicei i w Paryżu i przedstawia w sposób przezabawny kłopoty "nowoczesnego" małżeństwa. Już od pierwszej sceny, w której Stefan de Boisrobert (Stanisław Ruszała) prosi Edwarda Chardonne (Władysław Prus-Olszowski) o rękę jego córki Karoliny (Krystyna Dygatówna), od ośmiu lat żony Michała Ancelot (Wojciech Wojtecki) konflikt trójkąta małżeńskiego przybiera galopujące tempo. Kulminacyjnym punktem jest zamierzona ucieczka Karoliny i Stefana pociągiem do Wenecji. Ucieczka nie dochodzi do skutku wskutek przemyślnych zabiegów męża Karoliny. Wszystko kończy się dobrze, małżeństwo nietylko jest uratowane, ale i odświeżone uczuciowo.

Urok komedii polega na błyskotliwych dialogach, doskonałym humorze sytuacyjnym i świetnym rysunku sylwetek wszystkich postaci.

Gdyby Verneuill pisał rolę Karoliny z myślą o Krystynie Dygatównie, nie mógłby lepiej (tego uczynić. Czasem uda się kupić gotowe ubranie, w którym człowiek od razu czuje się jak w domu, jakby szyte było na miarę przez najlepszego krawca. Karolina w wykonaniu Krystyny Dygatówny daje ten sam efekt. Ma się wrażenie, że na scenie jest nie aktorka, ale Karolina "we własnej osobie". Wrażenie to jest tak silne, że po przedstawieniu trudno nam przyzwyczaić się do p. Krystyny "jako takiej".

Wprost wierzyć się nie chce, że Krystyna Dygatówna gra w teatrze od kilku zaledwie lat. Niewątpliwie jest ona dziś jedną z najlepszych sił artystycznych na uchodźstwie.

Wojciech Wojtecki to gwarantowany "mur", jeśli wypada użyć fachowego określenia miłośników totka piłkarskiego. Jaką rolę by nie grał, wiadomo, że zawsze stworzy prawdziwe arcydzieło. I tym razem jego Michał Ancelot mógłby służyć za model dla wszystkich szkół dramatycznych.

O Stanisławie Ruszale wiedzieliśmy, że jest doskonałym śpiewakiem. Wojtecki odkrył go jako jeszcze lepszego aktora. Ruszała nie tylko dotrzymał kroku Dygatównie i Wojteckiemu, ale chwilami "kradł" im przedstawienie. To wielki nabytek dla sceny polskiej. Szkoda tylko, że jako aktora nie można go zmuszać do bisowania jak wtedy, gdy występuje jako śpiewak.

Władysław Prus-Olszowski to podobno zawodowy major W.P. Jeśli tak, to musiał przez cały czas swej służby grać tylko rolę majora, bo przecież to urodzony aktor. Wyobrażam sobie, że gdy krzyczał baczność, batalion zaczynał bić brawo. Biliśmy brawo i my, i to jakie brawo, za jego kreację Edwarda Chardonne.

Jeśli do tej chwili nie wspomniałem ani słowem o Ryszardzie Kiersnowskim, to dlatego, że do ostatniego momentu nie mogłem uwierzyć, że to on grał rolę lokaja Jana. Kiersnowski był dla mnie zawsze Wincukiem Markotnym, zabitym deskami wilnianinem, który choćby chciał, nie potrafiłby się ukryć w najstaranniejszym przebraniu. Jedno słowo i szydło akcentu wyszłoby z worka.

Tymczasem Jan był, bo tak mu rola kazała, nieco markotnym lokajem, zatroskanym własnymi i swego chlebodawcy kłopotami, ale na pewno noga jego nie postała w Wilnie. Ani śladu akcentu, typowy lokaj międzynarodowy, którego nic zadziwić nie może ani wyprowadzić z równowagi.

Ale Kiersnowski był nie tylko lokajem w "Pociągu do Wenecji". Był on tym tajemniczym zwrotniczym, który skierował pociąg ten do Mannheimu. Inicjatywa wyszła od niego, większość trosk organizacyjnych spadła też na jego barki. Oprócz Wincuka, świetnego autora i aktora, poznaliśmy jeszcze jedno wydanie Kiersnowskiego, Kiersnowskiego - impresario.

Reżyseria Wojteckiego na najwyższym poziomie. Dekoracje pomysłu S. Smosarskiego, a wykonane przy pomocy dekoratorów wartowników, w niemałym stopniu przyczyniły się do sukcesu przedstawienia.

"Pociąg do Wenecji" otworzył nową linię łączności z polskim Londynem. Teatr Aktora utorował drogę innym zespołom teatralnym do Niemiec. Nastąpiło to późno, ale wreszcie nastąpiło i mamy nadzieję, że ruch na tej linii będzie stale wzrastał.

Odtąd polski Londyn będzie dla nas nie tylko siedzibą wiecznych kłótni politycznych, ale przede wszystkim miastem, z którego ma przyjechać do nas znowu teatr polski.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji