Artykuły

Mój bohater czas

- To jest spektakl o czasie. Zanurzamy się coraz głębiej, aż odsłaniają się kolejne warstwy gleby. Po raz pierwszy patrzę w dół - LESZEK MĄDZIK po premierze "Przejścia".

Sylwia Hejno: W ostatnim czasie zdecydował się Pan na dwa dość radykalne gesty - światło w "Bruździe" i ożywienie aktorów w "Makbecie". Czego Pan szukał?

Leszek Mądzik: "Bruzda" była dla mnie spektaklem krańcowym. Doszedłem do chwili, gdy nie widziałem szans przekroczenia teatralnej materii. Cała ta emocjonalność w niej zawarta, biologizm i dosłowność sprawiły, że wyzwoliłem w sobie ekstremalną sytuację. Wydawało mi się niemożliwością robienie prób - tego się nie da próbować, to trzeba po prostu przeżywać, czy też istnieć w stanie jakiegoś transu. Co z tym transem zrobić? Można go wyciszyć albo próbować nim grać, ale wydaje mi się, że nie mam teraz w teatrze potrzeby takiej kokieterii, żeby go ornamentować, ozdabiać. Po tych dwudziestu paru premierach przyszedł czas, żeby znaleźć sytuację skrajną, po prostu - najbiedniejszą. Gdy się dokonała, nie dało się jej potem kontynuować. Jednocześnie było we mnie przekonanie, że nie do końca rozliczyłem się z tym, co było we mnie poza "Bruzdą". Cały czas miałem w głowie obrazy, którymi się nie podzieliłem. Bezpiecznie ulokowałem się w "Makbecie", w którym wciąż było dużo czerni. Chciałem rozegrać wszystko przestrzeniami, ale ta nowa struktura uruchomiła człowieka i kazała mu mówić, on pierwszy raz zaistniał jako aktor. Trzeba mu było znaleźć jakieś miejsce i to była dla mnie pewna trudność i obawa, czy dam sobie radę. Musieliśmy szukać kompromisu. Gdybym do końca mógł być sobą i nie liczyć się z widownią, która przychodzi do Teatru Osterwy, to powinienem był zatkać aktorom usta, pozwolić im przeczuwać, zamiast grać.

Co "Przejście" podsumowuje, a co otwiera w Pana twórczości?

- "Przejście" było zawsze obecne w każdym tytule, bo podświadomie czuliśmy głównego bohatera, jakim jest czas. To jest spektakl o czasie. Zanurzamy się coraz głębiej, aż odsłaniają się kolejne warstwy gleby. Po raz pierwszy patrzę w dół. Nigdy nie konstruowałem całego spektaklu w ten sposób, żeby zaglądać w głąb ziemi i pokazywać nasze kolejne stany odchodzenia. Świadomie zderzyłem je z młodymi ludźmi, żeby ten dramat śmierci - bo muszę użyć tego słowa - był bardziej tragiczny. Pomimo ich żywej biologii, erogenności, czas w każdej chwili ich zabiera.

Te dwa ciała otulone ziemią, które widzimy w "Przejściu" zdają się kryć w tle jakąś wspólną historię. Co to za historia?

- Kiedyś zobaczyłem w Portugalii, w miejscowości Alcobaca, nagrobek dwojga młodych ludzi. Zaintrygowało mnie, że byli ułożeni do siebie stopami. Nie obok siebie, tylko właśnie stopami. Kazało mi się to zastanowić. A chodziło o to, żeby droga spotkania trwała sekundę, że kiedy już zmartwychwstaną, to będą od razu w objęciach. Nieprzypadkowo w przyszłym roku będę realizował tę historię Ines i Pedro.

Do muzyki Tomasza Stańki dopisał Pan drugą warstwę dźwięków, płynących ze sceny.

- Mówiłem mu, że będę chciał się wtapiać w jego muzykę pewnymi naturalnymi dźwiękami, które oddają zmysłowość i dotyk materii. Nie wiem co on o tym sądzi, bo dopiero zobaczy spektakl, ale raczej jestem spokojny. W jego domu nasłuchiwaliśmy odgłosów pinezek, koralików, czy pudełka zapałek. Powiedział na koniec: "Niech się pan nie boi wprowadzać takich dźwięków". Wcześniej słuchałem kiedyś w nocy jadąc samochodem jego płyty "Lontano" i nagle przystanąłem, wyłączyłem światła i otworzył się przede mną inny wymiar. W finałowej scenie "Przejścia" wygląda to tak, jakby z pewnej bryły wydzielił się opar i dryfował w górę, jak oświetlona tratwa. Marzyłem, żeby móc ją jeszcze gdzieś zabrać, ale było to technicznie niemożliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji