Artykuły

Mała forma wielkie wyzwanie

Monodramy stały się nie tylko możliwością popisu i pokazem mistrzowskiego warsztatu, lecz także coraz częściej podejmują trudne tematy i przełamują społeczne tabu. Tylko czy zaakceptuje to publiczność przyzwyczajona do łatwego i przyjemnego spędzenia wieczoru z ulubionym aktorem? - pisze Paweł Sztarbowski w Metrze.

Do grona aktorów, którzy samotnie stają przed publicznością, dołączył właśnie Arkadiusz Jakubik, który w Teatrze IMKA gra monodram "Ja", a za kilka dni premiera komediowego show Katarzyny Żak, zatytułowanego "Czterdziestka w opałach". Co jest największym wyzwaniem w teatrze jednego aktora? Monodram to najszlachetniejsza forma teatru. Przed widzami staje aktor i przez określony czas musi utrzymać ich uwagę, zainteresować, rozśmieszyć, wzruszyć. Może polegać tylko na sobie. Dlatego dobry monodram to zadanie dla najlepszych aktorów. Często zresztą aktorzy tworzą monodramy niezależnie od teatrów, w których na stałe pracują, bo taki spektakl można spakować do jednej walizki i jeździć z nim po świecie. Dlatego mistrzowie tej formy potrafią grać ten sam program przez dziesiątki lat, co w przypadku normalnej pozycji repertuarowej jest nieosiągalne.

Niektóre aktorskie gwiazdy mają na podorędziu nawet kilka monodramów, przyciągających wierną publiczność. Tak jest z Krystyną Jandą, na której "Shirley Valentine" - opowieść o zahukanej kurze domowej, która pewnego dnia postanawia odmienić swoje życie - chodziło się wcześniej do Teatru Powszechnego. Ale spektakl miał tak wielu fanów i ogromne zainteresowanie, że aktorka nadal gra go w Teatrze Polonia. Co ciekawe, mimo wielu lat od premiery, która odbyła się w 1990 roku, cieszy się on dużo większą popularnością niż nowszy monodram Jandy "Ucho, gardło, nóż" na podstawie książki Vedrany Rudan. Nic w tym zresztą dziwnego. "Ucho, gardło, nóż" to pozycja dla bardziej wymagających widzów, drastyczna, momentami prześmiewcza opowieść o okrucieństwach wojny widzianej oczyma dojrzałej kobiety cierpiącej na syndrom posttraumatyczny. Również Teatr Polonia przygarnął monodram Ewy Kasprzyk - "Patty Diphusę" na podstawie scenariusza Pedro Almodóvara - wyznania gwiazdy porno, która wywołując salwy śmiechu, opowiada o dolach i niedolach własnego zawodu oraz problemach życia osobistego. W podobnym, lekko szokującym, ale w gruncie rzeczy dobrotliwie śmiesznym tonie, utrzymany był kolejny monodram aktorki - "Marilyn i papież" na podstawie wyimaginowanych listów Marilyn Monroe do papieża Jana XXIII. I mimo że znów reżyserowała Marta Ogrodzińska, nie udało się powtórzyć wcześniejszego sukcesu. Dobry monodram ma być mieszanką humoru z tonem serio. Bohaterem bywa często człowiek nieporadny, nieradzący sobie z rzeczywistością. W takim tonie utrzymane są również tak słynne monodramy jak "Kontrabasista" Jerzego Stuhra (grany od 1985 roku), eksperymentalny "Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" napisany specjalnie z myślą o Janie Peszku (grany od 1976 roku) czy zrealizowany rok temu spektakl "Wyobraźcie sobie... William Szekspir" Andrzeja Seweryna. Choć skrajnie różne, wszystkie pozwalają pokazać całe bogactwo środków, bo mistrzowie monodramami potwierdzają, że aktorstwo nie ma dla nich tajemnic, a oni sami potrafią na scenie wszystko. Inna sprawa, że wybitni aktorzy, niestety, często kończą w ten sposób, że nawet gdy na scenie mają dziesiątki partnerów, to konstruują swoje role, jakby grali w monodramie.

Inna grupa spektakli jednego aktora to projekty eksperymentalne, tworzone w kameralnych warunkach, które często podejmują kontrowersyjne tematy. Za sprawą takiej formy stało się głośno o Mai Kleczewskiej, która w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie wyreżyserowała sztukę "Jordan" opowiadającą o dzieciobójczyni. Początkująca aktorka, Dominika Bednarczyk, znakomicie zbudowała postać, która na oczach widza ewoluowała od głupiutkiej, wulgarnej panienki do przeżywającej prawdziwy dramat, świadomej kobiety Ten sam tekst w Teatrze Powszechnym w Warszawie wzięły na warsztat Agnieszka Glińska i Dorota Landowska [na zdjęciu]. Wróciły do niego kilka miesięcy temu, wznawiając " Jordana" w Laboratorium Dramatu. Porównanie obu wersji wypada niezwykle, bo dzieli je 14 lat. Landowska jest dziś dojrzałą aktorką, przez co wyznanie granej przez nią dzieciobójczyni jest może mniej spontaniczne i drapieżne, ale też dużo bardziej dramatyczne, zupełnie jakby monodram dorastał wraz z nią. W podobnym tonie utrzymany jest monodram Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej, wyreżyserowany przez Michała Siegoczyńskiego w teatrze koszalińskim czy " Jackie. Śmierć i księżniczka" z Mileną Gauer w reżyserii Weroniki Szczawińskiej w teatrze w Olsztynie, ukazujące kobiety na skraju przepaści psychicznej, kształtujące swój wizerunek w odniesieniu do mężczyzn, jakby perwersyjnie bawiły się mnogością wcieleń i masek.

W ostatnim czasie pojawiła się w Polsce moda na stand up comedy - formę monodramu, w którym podstawą jest ostry humor, skrajna niepoprawność polityczna i angażowanie publiczności w czasie występu. Przyjmuje się, że w Polsce prekursorką tego gatunku była gwiazda estrady, Hanka Bielicka, która nawet w sędziwym wieku swoimi dowcipami wywoływała salwy śmiechu. Dziś dowcip mocno się wyostrzył, czego przykładem są występy Rafała Rutkowskiego, który w "Ojcu polskim" opowiada o seksie małżeńskim i relacjonuje podryw "na ojca" na placu zabaw.

Monodramy stały się nie tylko możliwością popisu i pokazem mistrzowskiego warsztatu, lecz także coraz częściej podejmują trudne tematy i przełamują społeczne tabu. Tylko czy zaakceptuje to publiczność przyzwyczajona do łatwego i przyjemnego spędzenia wieczoru z ulubionym aktorem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji