Artykuły

Niemcy po 20 latach, czyli oddział rozbrajania pamięci

"Szosa Wołokołamska" w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Barbara Wysocka w "Szosie Wołokołamskiej" Heinera Müllera pokazała współczesnych Niemców jako zakładników XX wieku. Bez szans na zwolnienie czy akt łaski.

Niemcy, świętując 20-lecie zjednoczenia, wracają do swojego proletariackiego klasyka, dramatopisarza Heinera Müllera. Müller wybrał życie we wschodnich Niemczech, chociaż reszta rodziny po zakończeniu II wojny światowej zbiegła na Zachód. Wierzył w rewolucyjny żywioł mający uzdrowić i odnowić ludzkość. Dawał temu wyraz w swoich dramatach (w Polsce ukazały się m.in. "HamletMaszyna", "Gnijący brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami", "Cement", Anatomia Tytusa", "Mauzer", cykl "Germanie") i realizacjach teatralnych czy operowych. Obsesyjnie śledził mechanizmy historyczne, pragnął być najbliżej przełomowych wydarzeń. Choć wielokrotnie miał okazję wyrwać się z NRD (podróżował nawet do Stanów, gdzie współpracował z Robertem Wilsonem), wolał pozostać świadkiem tego, jak idee socjalizmu realizują się w jego narodzie.

Został pochowany w 1996 r. na tym samym cmentarzu co inny niemiecki mistrz Bertolt Brecht. Müller - lewicowiec, działacz, reżyser, dyrektor i organizator życia teatralnego - miał nie mniej skomplikowaną biografię niż Brecht.

Gdy dziś trzeba mówić o dziedzictwie nazistowskim, enerdowskim, konsekwencjach rozbicia politycznego, symbolicznego, ekonomicznego - nie ma innych tekstów niż te pozostawione przez Müllera. Reżyserzy nadający dziś ton niemieckiemu teatrowi, jak Frank Castorf, Dimiter Gotscheff, automatycznie zwracają się w stronę jego dramatów. Obracają je, powtarzają, inkrustując wyimkami swoje produkcje, wczepiają je w scenariusze według Czechowa, Godarda (jak choćby ostatnie premiery Volksbühne: "Nach Moskau! Nach Moskau!" Castorfa czy "Chinka" Gotscheffa). U Müllera znajdują wszystkie słowa, których brakuje im dziś w oryginałach.

W Müllerowskiej "Szosie Wołokołamskiej" Barbary Wysockiej widać, skąd to natręctwo powrotów do niemieckiego "klasyka współczesności". Autor tej pięcioaktowej tragedii czy raczej popękanego, wielogłosowego poematu pokazywał, że nie ma innego trybu zapominania niż powrót. Trzeba odtwarzać sytuacje, myśli, dialogi, trzeba obracać je aż do zużycia, zatracenia, zatarcia. Sam przepisywał, rekonstruował, wciągał odbiorców w makabryczne, szalone "i jeszcze raz...".

Wysocka, prowadząc aktorów od okopów podmoskiewskich II wojny światowej, po lata buntów i rozliczeń lat 60., jest równie konsekwentna. Tekst ma przytłaczać, opanowywać, nie wypuszczać aktorów i widzów z bolesnego sprzężenia. Na pokrytej urzędniczymi biurkami scenie panują automaty do produkcji i prezentacji słów. Maszyny do pisania, ekrany telewizorów, płaszczyzny, które w jednej chwili mogą zostać zalane czcionką w każdym stylu i rozmiarze. Trzech aktorów koczujących w tej biurowej, ostrzeliwanej tekstem dziczy także ma coś z automatów. Część o rozstrzelaniu dezertera pod Moskwą zaczynają jak w transie. Wycofany w kąt sceny Adam Cywka dygoce i szarpie się w rachitycznym fotelu, opowieść targa nim, wstrząsa. Nie puszcza. Wygodny domowy strój ubogiego inteligenta wydaje palić się na nim, zamiast dostarczać komfortu. Powtarzający te same kwestie Adam Szczyszczaj trzyma w tym czasie publiczność jak pod karabinem. Wydaje się, że upartym wzrokiem i wypowiadanymi zdecydowanie kwestiami dokona zaraz zbiorowego rozstrzelania. Rafał Kronenberger notuje w pośpiechu i panice. Wszystkie słowa muszą zostać wykorzystane - na wojnie marnotrawstwo to zbrodnia.

Aktorzy jednocześnie produkują historię i uciekają przed jej nadmiarem, przed pamięcią, odpowiedzialnością. Przebijają się przez wyświetlane w tle obrazy działań wojennych, wczołgują się pod biurka, chronią za zamarzniętymi końskimi cielskami. Gdy później wszyscy zamienią się w urzędników o przetłuszczonych włosach, stanie się jasne, że od początku byli bez szans. Stapiają się z własnymi biurkami, giną na rozkaz idiotów, od własnych synów słyszą oskarżenia o tchórzostwo. Historia dopędziła ich i, zamiast zmiażdżyć, oszpeciła, upokorzyła, zmieniła w swoich sekretarzy. Bez szans na awans.

Pięć obrazów z XX-wiecznych dziejów Niemiec zostało u Müllera nakreślone przez amatorów, przyuczonych naprędce proletariuszy bez gustu i ambicji. Uderza brak heroizmu, mizeria, śmieszność dawnych wojowników.

Barbara Wysocka, rozdzielając tekst między trzech aktorów świetnie wyglądających w mundurach, podbiła tę śmieszność i połączyła ją z grozą, goryczą. Zagrała na sentymentach, tęsknocie za "wojenką, wojenką" i "malowanymi chłopcami", pokazując ich potem jako udręczonych, wypalonych nieudaczników, powtarzających rytmicznie, tępo, w osłupieniu "i zapomnieć, i zapomnieć, i zapomnieć".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji