Artykuły

Polityka niszczy rodziny

- Horváth uważał, że wyjście poza ramy nakreślone przez kapitalistyczne społeczeństwo jest niemożliwe - reżyser Gabor Zsambeki o "Karolinie i Kazimierzu" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Rozmowa: Gabor Zsambeki o "Karolinie i Kazimierzu" [na zdjęciu] w Teatrze Narodowym i społeczeństwie kapitalistycznym:

Rz: Czym różnią się ludzkie relacje w komunizmie i w kapitalizmie w naszej części Europy?

Gabor Zsambeki: Ludzie oddalili się od siebie. Pozrywały się więzi. W dzieciństwie, które przypadło na najgorszy okres węgierskiej historii, czyli stalinizm, żyłem w Budapeszcie, w dużej kamienicy.

Mój ojciec był znanym aktorem. Na niższym piętrze mieszkała rodzina ślusarza. Mój ojciec grał z nim w szachy. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia. Abstrahując od tego, że ludzie się nie witają - nie mają szansy na spotkanie. Nastąpił klasowy podział - bogaci zamykają się w apartamentowcach, biedniejsi żyją w blokowiskach. Węgrzy zostali też skłóceni przez polityków.

Tak jak Polacy.

- Dochodzi do konfliktów w rodzinach. A przecież nie wszędzie tak jest. Dużo pracowałem w Norwegii. Z jednym z aktorów - nawet kilkakrotnie. Można powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi. Dopiero w Budapeszcie uzmysłowiłem sobie, że nic nie wiem o jego politycznych poglądach. U nas to jest niemożliwe. Kiedy Węgrzy zaczną rozmawiać, to wprost lub ogródkami starają się dowiedzieć, jaką partię popieramy. Trudno się im porozumieć. Nawet nie próbują.

Jaką przyjąć postawę wobec tego, coraz powszechniejszego, szaleństwa?

- Trzeba mówić, co się myśli. W teatrze też nie ma lepszego lekarstwa od prawdy.

W Polsce coraz częściej nie szanuje się osób o innych poglądach.

- Nie można nikogo wysyłać do getta. Niestety, przykład płynie z góry, a polityka opiera się na szukaniu przeciwników i niszczeniu ich.

A co pan myślał o kapitalizmie 20 lat temu, kiedy wystawiał pan "Karolinę i Kazimierza"?

- Nie spodziewałem się, że zmiany nastąpią tak szybko i będą aż tak radykalne.

Przeżywamy renesans antykapitalistycznej twórczości von Horvátha. Jego bohaterka mówi, że osiąganie awansu społecznego wiąże się z poniżeniem.

- Horváth uważał, że wyjście poza ramy nakreślone przez kapitalistyczne społeczeństwo jest niemożliwe.

Nie przesadza pan? Kapitalizm tak bardzo determinuje poczucie wartości człowieka w relacjach z innymi?

- Na pewno. Generalnie jednak von Horváth sądzi, że uczucia nigdy nie występują w czystej postaci. Są uwikłane w egoistyczne intencje. A najbardziej irytowała go głupota. Uważał, że nie ma granic. Dlatego postać Kazimierza różnie jest interpretowana. Bywa, że pokazuje się go jako zwykłego durnia albo brutala. Chciałem przedstawić człowieka, który buntuje się, stara się walczyć o swoje człowieczeństwo. W pierwszej scenie sztuki Kazimierz mówi, jak wygląda hierarchia społeczna: zwykli uczestnicy Oktoberfest mogą tylko popatrzeć na lecący ponad nimi zeppelin z fabrykantami i członkami zarządów na pokładzie - zdać sobie sprawę, że grają rolę trybików w maszynie. A popkultura to paliwo, które ją napędza, tworząc iluzję szczęśliwości, motywując do jeszcze większego wysiłku. Horváth przedstawił Oktoberfest ironicznie. Przybywają ludzie z różnych warstw, z ogromnymi nadziejami, z oczekiwaniami. Nie chodzi im tylko o zabawę. Marzą o spotkaniu, miłości, szczęściu. Wszystko kończy się katastrofą. Tak jakby Odn von Horváth wywróżył tragedię na Love Parade w Duisburgu, gdzie 19 osób stratowano na śmierć. Popkultura zawsze była opium dla mas.

Jaka jest obecnie pozycja kultury i artystów na Węgrzech?

- W moim teatrze nie było ostatnio cięć budżetowych. Problemem jest odbieranie dotacji teatrom poszukującym. Na największe dofinansowanie mogą liczyć sceny komercyjne. Zasada jest prosta - podstawą dofinansowania jest frekwencja. Ale może nie narzekajmy, Teatr Narodowy w Chile dostaje od rządu dotację, która wystarcza na dwa przedstawienia.

O czym piszą węgierscy dramaturdzy, którzy debiutowali po 1990 r.?

- Może to kwestia wieku, ale za najlepszego uważam niezmiennie Spiró, który pisał m.in. o Wojciechu Bogusławskim. Ostatnio ukazała się w Polsce jego powieść "Mesjasze" poświęcona paryskiej emigracji. Młodych interesują tematy o charakterze globalnym - coraz większe barbarzyństwo Europejczyków, brutalność naszego życia.

Czy kultura jest obecna w węgierskich stacjach telewizyjnych i radiowych?

- Coraz rzadziej. W latach 70., kiedy byłem młody, pracowałem w prowincjonalnym teatrze w Kaposvár. W sezonie graliśmy ponad 100 spektakli w objeździe. Nienawidziliśmy tego. Publiczność była nieprzygotowana, miejsca fatalne. Szekspirowscy bohaterowie nie mieli gdzie umierać - tak było ciasno, że wpadali w kulisy, co było groteskowe. Czuliśmy się podle, biorąc udział w takich żenujących wydarzeniach. Uważaliśmy, że miejscem, gdzie kultura może być zaprezentowana na wysokim poziomie, jest telewizja wolna od politycznej cenzury. Nie wiedzieliśmy, że zamiast być największym przyjacielem teatru - okaże się jej wrogiem. Dziś jest największą siłą, niszczy kulturę, opierając się na manipulacji. Pod tym względem sytuacja na Węgrzech jest znacznie gorsza niż w Polsce. Coraz więcej jest regionów pozbawionych dostępu do teatru.

***

Gabor Zsambeki, dyr. Teatru im. J. Katona w Budapeszcie

Ur. 1943. Czołowy reżyser węgierski. Wystawił m.in. "Szalbierza" Spiró, "Mieszczanina szlachcicem" Moliera i "Mirandolinę" Goldoniego. Jego "Rewizor" wygrał w 1989 r. belgradzki festiwal BITEF ex aequo ze "Zbrodnią i karą" Andrzeja Wajdy ze Starego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji