Artykuły

Chcę należeć do siebie

- Moje najdawniejsze wspomnienia dotyczą teatru. Wychowałem się za kulisami. Pierwszy raz stanąłem na scenie jako sześciolatek - mówi KACPER KUSZEWSKI.

Odwiedza nas co tydzień w domu. Jako Marek Mostowiak z serialu "M jak miłość". Jednak telewizyjna popularność nieco go peszy, bo Kacper Kuszewski, mimo wielu talentów, jest człowiekiem skromnym. Ucieka od zgiełku i taniego poklasku. O tym, dlaczego został aktorem, a nie muzykiem, opowiada Magdzie Rozmarynowskiej.

Nie lubi miejsc trendy, w których należy bywać, żeby się pokazać. Picie piwa w hałaśliwych klubach to nie jego bajka. Woli kameralne klimaty i cichszą muzykę. Może dlatego spotykamy się w staroświeckim wnętrzu kawiarni Antrakt na tyłach Teatru Wielkiego. Kacper jest znawcą i smakoszem herbat. Zamawia zieloną z nutą pomarańczy.

Dlaczego został Pan aktorem?

Miałem to widać zapisane w genach. Moja mama jest aktorką. Gdy była w ciąży ze mną, występowała na scenie w "Damach i huzarach". Tata jest reżyserem. Moje najdawniejsze wspomnienia dotyczą teatru. Wychowałem się za kulisami. Pierwszy raz stanąłem na scenie jako sześciolatek. Jednak tak naprawdę w stronę aktorstwa popchnęła mnie tęsknota za nieprzewidywalnym. Chęć ucieczki przed zaprogramowanym życiem. Aktor ma szansę bezkarnego wyłamywania się ze schematów, może przekraczać siebie, sięgać do głęboko ukrytych instynktów czy emocji.

Zaczął Pan jednak od klarnetu.

Skończyłem szkolę muzyczną, podobnie jak moja starsza o cztery lata siostra. Justyna, która gra na skrzypcach. Podejrzewam, że edukację muzyczną zawdzięczamy niespełnionym pasjom naszych rodziców. Ojciec mojej mamy był rzeźnikiem w Bydgoszczy. Bardzo chciał podnieść status społeczny rodziny Marzył, by jego córka mówiła po francusku i grała na fortepianie, więc mama grała. Tato też przez jakiś czas uczył się gry na instrumencie, ale potem tego zaniechał i bardzo żałował.

Pan też chciał wszystko rzucić.

Miałem opinię buntownika - niepokornego, krnąbrnego, wyszczekanego. Zadarłem z nauczycielem fortepianu i przestałem przychodzić na lekcje. Rada pedagogiczna postanowiła wylać mnie ze szkoły muzycznej w Gdańsku. Byłem tak zniechęcony, że chciałem w ogóle przestać grać. Jednak ojciec przekonał mnie, bym tego nie robił. Przeniosłem się do niego do Bydgoszczy i wyszło mi to na dobre. Tam skończyłem szkołę muzyczną w klasie klarnetu. Wydoroślałem.

Pan chyba zawsze był dorosły?

Z tą dorosłością coś jest na rzeczy. W szkolnych latach budziłem zaufanie rodziców moich kolegów. Kiedy kroiła się jakaś impreza, upewniali się, czy ja tam będę. Jeśli okazywało się, że tak, byli spokojni. Szkoła muzyczna absorbuje i zamyka w wąskim gronie. Może dlatego nigdy nie grałem w piłkę z chłopakami z podwórka. Zresztą do piłki to ja się nie nadawałem. Byłem drobny, zawsze najniższy i ze sportem na bakier. Za to teraz nadrabiam te zaległości.

Jak? Gra Pan w piłkę na podwórku?

No nie, ale lubię pływać i staram się regularnie chodzić na basen. Biegam. Mieszkam blisko Pól Mokotowskich, więc tam są moje trasy. Z systematycznością bywa jednak różnie. Lubię też chodzić po górach, a ostatnio zapisałem się nawet na jogę, chociaż trudno to nazwać sportem.

Podobno nie ma Pan telewizora?

Będę szczery. Po prostu wiem, że gdybym go miał, oglądałbym telewizję nałogowo. To mi się zdarzało w przeszłości, więc nie chcę sam zastawiać na siebie pułapki.

Serial "M jak miłość' od blisko czterech lat wciąż jest na topie. Panu przyniósł ogromną popularność. Przywiązał się Pan do swojej roli?

Na początku grany przeze mnie Marek Mostowiak był czarnym charakterem. I właśnie dlatego to była ciekawa postać. Ostatnio bardzo się zmienił. Jest teraz wzorowym mężem i ojcem. Co Pan robi, gdy w prywatnym życiu ktoś bierze Pana za Marka? Nie popadam w schizofrenię. On to on, ja to ja, ale innym ludziom czasem się to myli. Zdarza się, że mile mnie zagadną. Ale bywa też nieprzyjemnie, gdy na przykład ktoś rozpozna mnie i głośno o mnie mówi, jakby mnie tam me było. jakbym nie był żywym człowiekiem, jakbym wciąż był oddzielony szybą telewizora.

Chroni Pan swoją prywatność?

Wciąż się tego uczę. Kiedyś pracowałem po 16 godzin na dobę. Żyłem w pędzie i pogoni, przekonany, że jako młody aktor nie mogę odmówić żadnej propozycji, że muszę robić wszystko naraz, bo coś mi ucieknie. Zatrzymałem się, gdy poczułem, że strasznie dużo robię, ale w tym wszystkim nie ma mnie, nie ma mojego życia. Teraz, kiedy stwarzam sobie plan działań, to absolutnie bezwzględnie musi się w nim znaleźć czas nie tylko dla mnie, ale i dla przyjaciół, bliskich i dla samotności.

Lubi Pan samotność?

Pod warunkiem że nie jestem na nią skazany, że ona jest wyborem, a nie przymusem. Jest mi potrzebna, żeby odpocząć od wszystkich i od wszystkiego, żeby usłyszeć siebie i pobyć ze sobą. Zastanowić się, dokąd chcę dalej iść, popatrzeć w niebo, posłuchać muzyki...

Tylko posłuchać?

Muzyka stale mi towarzyszy. Jeszcze w czasie studiów pracowałem w warszawskim Radiu Classic. Często biorę też udział w projektach muzycznych. Wystąpiłem w operze radiowej "Balladyna" w Radiu Bis, potem była jeszcze opera , Jaś i Małgosia" i kabaret Olgi Lipińskiej. W przedstawieniu "Szkoła żon" w Teatrze Narodowym gram na klarnecie, a w "Przygodach Sindbada Żeglarza'' w Teatrze Polskim śpiewani piosenki Grzegorza Turnaua. Prywatnie lubię słuchać muzyki dawnej i spokojnego jazzu.

Spokój zamiast wyścigu szczurów?

Nie mam planów, żeby być międzynarodową gwiazdą filmową. Raczej chciałbym móc rozwijać swoje zainteresowania i robić coś swojego. I wierzę, że to na tyle ludzi zainteresuje, że będę w stanie się z tego utrzymać. Z grupą przyjaciół powołaliśmy Fundację Sztuki "Arteria". W przyszłości chcemy zająć się nic tylko produkcjami teatralnymi, ale rozmaitą działalnością artystyczną z pogranicza różnych sztuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji