Artykuły

Przestylizowany skowyt

SPEKTAKL "Oczyszczonych" Sarah Kane, zrealizowany w międzynarodowej obsadzie przez trzy teatry - Współczesny we Wrocławiu, Rozmaitości w Warszawie i Polski w Poznaniu - jest swego rodzaju manifestem. Odważnie wchodzi w rejony przez teatr i dramaturgię pomijane albo spychane na daleki margines. Ukazuje piekło ludzi kochających inaczej, mających problemy ze swoją tożsamością seksualną, szukających ratunku w narkotykach i ucieczce od świata realnego.

Rzecz rozgrywa się w zakładzie psychiatrycznym w atmosferze narastającego koszmaru, który jednak tylko częściowo udziela się widzom. Spektakl stawia na porządku dnia pytanie, jak dalece teatr może się posunąć w ukazywaniu na scenie prawdy życia - wraz z jego fizycznością i brutalnością. Problem ten podjął swego czasu i poniekąd rozwikłał Witkacy w "Onych", ukazując konsekwencje spektaklu, w którym aktorzy umierają naprawdę, czy też Ghelderode w "Szkole błaznów", wyznając, że prawdziwą sztuką jest okrucieństwo. Kane zapewne nie o to chodziło, nie tym się fascynuje Warlikowski, reżyserując jej sztukę-skowyt o miłości i śmierci.

Warlikowski odważnie mierzy się z materią homoseksualnej miłości, tajonych obsesji i tęsknot, natręctwa potrzeb, zrozumiałych w pełni dla tych, których dotknęły. Szuka metody, która rozwala rozmaite obyczajowe tabu (w tym tabu namiętnego pocałunku mężczyzn), a jednocześnie ucieka od niebezpiecznej granicy dosłowności, która niepostrzeżenie może zamienić teatr w peep show. Budowany na tej ryzykownej granicy spektakl niekiedy osuwa się w otchłań stylizacji - a stąd już niedaleko do niebezpiecznego wynaturzonego estetyzmu: jak oni pięknie cierpią! Najbardziej jednak cierpi ten spektakl na nadmiar pomysłów - są w nim sceny piękne i sugestywne (ułuda sentymentalnego love story z liliowymi kwiatami w tle, przesypujący się piasek niczym w monstrualnej klepsydrze) i są na swój sposób przegadane, kiedy napięcie wyraźnie siada (przebieranka "Grace" w ubranie zmarłego brata).

Największą wadą spektaklu jest jednak - co wydaje się paradoksalne - wystudzenie emocji. Mimo wielu sygnałów atakujących widza, brutalności scen (np. odrąbywanie rąk), okrzyków rozdzierającego bólu - widz ogląda spektakl niemal beznamiętnie. Niejakie wrażenie czynią, zwłaszcza na młodszych widzach, liczne sceny "rozebrane", ale nie to było zapewne intencją autorów spektaklu. Okazuje się, że nadmierna niekiedy dosłowność (choć inteligentnie powściągana teatralnym skrótem czy ekwiwalentem), a zwłaszcza nadeksperysyjność gry i zbytnia efektowność stały się wrogiem tego przedstawienia, utrudniając czy też uniemożliwiając utożsamienie widza z losami bohaterów, ich cierpieniem i tęsknotą.

Te niedostatki równoważą jednak sekwencje plastycznie doskonałe, a zwłaszcza kreacje aktorskie Stanisławy Celińskiej (pełna zawodowej determinacji Kobieta z peep show) i Mariusza Banaszewskiego (demoniczny doktor Tinker). Na plus reżysera dodam, że część widzów opuszczała Rozmaitości zzieleniała z oburzenia, co dowodzi, że warto było ten spektakl wystawić.

Przed paru laty oglądaliśmy w Warszawie "Zbombardowanych" Kane, zrealizowanych przez Towarzystwo Teatralne w dawnej fabryce Norblina. Miało tamto przedstawienie swoje wady, było także skażone nadekspresją, a nawet grą na granicy psychofizycznego zatracenia, zniesienia granicy między aktorem i rolą, ale było to przedstawienie wstrząsające. Spektakl Warlikowskiego -pod każdym względem artystycznie doskonalszy - gubi tę wartość, która w obsesyjnym pisarstwie Kane przemawiała najsilniej: prawdę ludzkiego doświadczenia. Gdyby teatr potrafił połączyć emocje "Zbombardowanych" z artyzmem "Oczyszczonych", powstałby spektakl, dowodzący, że sztuki Kane są czymś więcej niż tylko dokumentem pewnej kończącej się epoki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji