Artykuły

Przykazania

Warszawska premiera "Oczyszczonych" Sary Kane nie mogła przejść bez echa, zbyt wiele wcześniej powiedziano i napisano o tej sztuce zawierającej sceny gwałtu i przemocy, o jakich nie śniło się naszym reżyserom. Ale skala reakcji musiała zaskoczyć nawet samych twórców. Od "Naszego Dziennika" po "Politykę" i od polskiego Radia po telewizję krytycy i dziennikarze, publicyści i felietoniści, ci, którzy byli na spektaklu, i ci, którzy znają go ze słyszenia - wszyscy rozdyskutowali się o głośnym dramacie naruszającym dobre obyczaje. Przy okazji najtęższe pióra kraju nagle zauważyły istnienie dziedziny sztuki uchodzącej za wymierającą i marginalną. Po prostu serce rośnie!

Jest jednak w tej łyżce miodu także beczka dziegciu. Go prawda żaden z komentatorów nie wykorzystał dotąd gotowca, który podsunąłem w felietonie parę tygodni temu (przypomnę, że był to raport brytyjskiego cenzora sprzed 40 lat na temat bliźniaczo podobnej sztuki Edwarda Bonda), lecz niektóre opinie o "Oczyszczonych" są bliskie poetyce donosu. Uprzejmie donoszę, że... - mógłby zacząć swój artykuł redaktor Janusz R. Kowalczyk z "Rzeczpospolitej", ale nie zaczyna. Za to jego tekst pasuje idealnie do tego nagłówka: "Z siedmiu wykonawców Oczyszczonych tylko jedna osoba nie pokazała, jak została wyposażona przez Stwórcę. Rozbierania są tu zresztą wyjątkowo obleśne i bez wyjątku wzbudzają odruch estetycznego sprzeciwu. (...) Gdzieś jednak powinny istnieć granice. (...) To, co dopuszczalne na scenie, nie powinno odbiegać od przyzwoitości" - pisze redaktor Kowalczyk, ta nasza stara, dobra ciotka przyzwoitka, bez której nie wiedzielibyśmy, gdzie nocą trzymać ręce.

Robert Jarocki, felietonista tejże "Rzeczpospolitej", nie był na przedstawieniu, gdyż jak wyjaśnia z rozbrajającą szczerością: "właściwie nie chodzę do teatru". Mimo wszystko pan Jarocki podejmuj heroiczny wysiłek nawiązania do spektaklu, który zna ze streszczenia Janusza R. Kowalczyka. Efektem jest myśl, że w związku z rozbierankami w teatrze Rozmaitości "trzeba uwspółcześnić lub napisać na nowo dziesięcioro przykazań, bo Mojżeszowe nie wystarczą". Nawet wiem, jak to nowe, jedenaste przykazanie by brzmiało: "Nie będziesz na scenie odbiegał od przyzwoitości". Jest to tak zwane przykazanie redaktora Kowalczyka.

W "Polityce" "Oczyszczonymi" zajął się redaktor Zdzisław Pietrasik. Ten wybitny publicysta w odróżnieniu od wybitnego felietonisty "Rzeczpospolitej" był na przedstawieniu. W artykule pod znamiennym tytułem, Artysto, nie nudź" wyraża się o nim z dyplomacją: "Gdybym był krytykiem teatralnym - pisze - nazwałbym je bardzo nieładnie". Redaktor Pietrasik w szczegóły nie wchodzi, ruga za to publiczność, która dopiero w szatni wyraziła swoje oburzenie spektaklem, "a przecież w czasie przedstawienia (...) siedziała w ciszy kompletnej, jak w świątyni sztuki". O "Oczyszczonych" mowa jest na marginesie szerszych rozważań o rozejściu się kultury wysokiej i niskiej. Autor przypomina, że przed wojną wybitni poeci (z Tuwimem włącznie) pisali dla kabaretu, a niektórzy nawet do cyrku, i zarzuca dzisiejszym elitom artystycznym, że tego nie czynią. Rozumiem, że szefowi działu kultury "Polityki" chodzi o to, żeby Mrożek pisał skecze dla Dańca, Miłosz został tekściarzem Ich Troje, a Warlikowski zamiast angielskich sztuk reżyserował "Na dobre i na złe". Bardzo mi się ten pomysł podoba, pod warunkiem że redaktor Pietrasik od czasu do czasu zaszczyci swym piórem tygodnik "Życie na Gorąco".

Ostatnim autorem, który wypowiedział się jak dotąd o "Oczyszczonych", jest Jerzy Pilch. Na twórczość Sary Kane felietonista "Polityki" spojrzał okiem człowieka, któremu nieobca jest problematyka uzależnień. Jest to zdecydowanie najciekawsza reakcja na sztukę, Pilch pokazuje bowiem twórczość Kane jako efekt nałogowego przedawkowania życia. Stąd miłość, przemoc i śmierć serwowane w sztuce w coraz potężniejszych dawkach. Szkoda, że mówiąc o samym spektaklu, Pilch daje się złapać w pułapkę własnego rozumowania. "Niestety, chłopcy migający światełkami finezyjnej fantazji - zwraca się do realizatorów spektaklu -ja w przeciwieństwie do was wiem, jaki sto aspiryn ma smak" (chodzi o sto aspiryn, które połknęła przed samobójczą śmiercią autorka). Z czego wynika, że sztukę o uzależnieniu może wyreżyserować jedynie nałogowiec, sztukę o piciu - alkoholik, o seksie - seksoholik i tak dalej. To ryzykowna teza. Gdyby Pilch miał rację, nie byłoby komu wystawiać sztuk o samobójcach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji