Artykuły

NIE ZAŚPIEWAMY W OPERZE PENDERECKIEGO

"GP" rozmawia z JOLANTĄ BIBEL-BEDNAREK i KRZYSZTOFEM BEDNARKIEM, artystami Teatru Wielkiego w Łodzi

M.KARBOWIAK: Przyznaję, że to wiadomość bulwersująca! Zrezygnowaliście państwo oboje z przygotowania czołowych partii w najnowszej operze Krzysztofa Pendereckiego pt. "Król Ubu". I to na macierzystej scenie łódzkiego Teatru Wielkiego, zaledwie w kilka lat po światowej prapremierze w Monachium, gdy dopiero tworzy się tradycja wykonawcza tego dzieła...

J.BIBEL: Podstawową sprawą było uświadomienie sobie po przesłuchaniu płyty z nagraniem prapremierowym, że partia Ubicy wymaga mezzosopranu koloraturowego, którym ja nie dysponuję. Nie mogę więc poświęcać wielu tygodni na przygotowanie roli, która mi nie bardzo "leży", tym bardziej że nie kocham specjalnie muzyki współczesnej. A i mam prawo przypuszczać, że ta niezwykle trudna pozycja nie będzie miała wielu wykonań w Łodzi i za granicą. Ja i tak mam pełne ręce roboty: równocześnie pracuję nad partiami Amneris w "Aidzie", Normą, nie licząc spektakli, które już są w repertuarze, a także przygotowuję się do wykonania Requiem Verdiego w Bydgoszczy.

K.BEDNAREK: Zrezygnowałem z tytułowej partii w "Królu Ubu", ponieważ wydawało mi się szkodliwe dla głosu śpiewającego belcanto przygotowanie partii tak odmiennej jak ta. Nie jest wykluczone, że jeszcze nie dorosłem do roli, która nie daje możliwości wyrażenia głębokich uczuć i przedstawienia w bardzo tradycyjny sposób dramatu. Poza tym od jakiegoś czasu pracuję bardzo intensywnie nad rolą Radamesa w "Aidzie" i jestem nią zafascynowany. Wymaga ona bowiem pełni umiejętności, zarówno wokalnych jak i aktorskich. Nie wystarczy w niej zaśpiewać wysokiego "c", lecz trzeba pokazać człowieka z krwi i kości, doprowadzając do perfekcji i stronę wokalną. Wydaje mi się, że to będzie kolejny próg w mojej pracy artystycznej i chciałbym go pokonać w wielkim stylu, w gruncie rzeczy ta partia wykonywana jest przez tenorów bohaterskich, a ja dysponuję głosem lirycznym i będę musiał umieć sobie poradzić także z wielkimi ariami, wymagającymi wielkiego volumenu. Do tego piana zostawione są właściwie na finał, gdy tak trudno jest wyśpiewać je po wysiłku całego niemal spektaklu. Chciałbym to wykonać jak najlepiej i ćwiczę w domu mimo wakacji. Właściwie nie mieliśmy ani dnia urlopu. W lipcu żona była na festiwalu w Carcasonne z warszawskim Teatrem Wielkim ("Aida"), a ja w Xanten - z łódzkim("Carmen"). Gdy wróciliśmy, zaczęliśmy remontować mieszkanie i przygotowywać syna Piotrka do pójścia do pierwszej klasy, co jest wydarzeniem rodzinnym.

M.K.: Oto Jak wiele wymaga sztuka...Zwłaszcza w Polsce. Nie mogę przestać myśleć o tym, że gdyby państwo Bednarkowie żyli na Zachodzie, ich status materialny i społeczny byłby absolutnie inny niż tu. Pani Jola miała przecież ogromnie dużo propozycji po zdobyciu kilku czołowych nagród na konkursie wokalnym w Rio de Janeiro w r.1989. To była droga do wielkiej światowej kariery. Dlaczego się, przy tak wspaniałym głosie mezzosopranowym, nie udało jej zrobić?

J.B.: Uważam, że miałam pecha. Gdy już szykowałam się na występy do Buenos Aires, nagle brakło tam pieniędzy, w innym mieście z kolei w brazylijskim Manaus zmienił się dyrektor. Itd. Nie udało mi się nigdy wyegzekwować moich nagród, a poza tym, chyba zbyt mało uwagi temu poświęciłam. Ale do tego jest potrzebny impresario z prawdziwego zdarzenia. Gdy np. Ryszard Peryt i Andrzej Straszyński z Warszawy zaprosili nas w kwietniu na cały miesiąc do Korei Płd. na występy w "Balu maskowym", pojechaliśmy ku obopólnemu zadowoleniu. Sporo czasu spędzamy za granicą, wyjeżdżając na tournée z naszym i innymi operami polskimi. Po rozpoczęciu sezonu wybieramy się nie wiem już który raz do Heilbroon. Itd.

- Jest pani dla mnie przykładem zmarnowanej szansy zrobienia światowej kariery. Może jeszcze nie jest za późno? Ale czy Heilbroon to jest właściwe miejsce dla państwa?

K.B.: Ależ jak najbardziej! By zostać dobrze ocenionym przez tamtejszą jakże wyrobioną muzycznie publiczność, trzeba zaśpiewać o 100 proc. lepiej niż w Polsce. I o tyleż lepiej, niż gdyby się było Niemcem. Mimo tylu wyjazdów, w Heilbroon mam zawsze ogromną tremę, bez porównania większą niż w Łodzi czy w Warszawie. I bardzo myli się ten, kto uważa, że warunki występu są tam gorsze niż w Łodzi. Tzw. niemiecka prowincja nie jest terenem gorszym niż wielkie metropolie. Jeśli ktoś ma stały abonament do supernowoczesnego teatru w Heilbroon to wie, że musi się tam spotykać z prawdziwą sztuką, bo śpiewak poniżej poziomu, więcej nie zostanie zaproszony. Również festiwale w Xanten czy w Carcasonne, gromadzą w czasie wakacji publiczność z całej Europy, która musi mieć duże pieniądze, by stać ją było w tak nadzwyczajnych urlopowych warunkach na kontakt ze sztuką. I jak można śpiewać wtedy źle!

- Zwłaszcza, że uposażenie wybitnego śpiewaka w Polsce nie dorównuje w żadnym wypadku nawet ...średniej krajowej! Ale pomówmy o czym innym. Oboje państwo wystąpiliście z sukcesem w zamykających sezon premierach łódzkiego Teatru Wielkiego. Pani Jolanta Bibel zaśpiewała wspaniale Ulrykę w "Balu maskowym", pan Krzysztof wystąpił jako Ricardo w tej samej operze i Faust w arcydziele Gounoda. Pracowało się pod kierunkiem reżyserów niejako modelowo różnych od siebie: Graya Veredona i Waldemara Zawodzińskiego...

K.B.: Veredon pracował z nami w sposób tradycyjny, natomiast Waldemar Zawodziński przez długi czas - z egzemplarzem bez muzyki traktując "Fausta" jak dramat muzyczny. Było to dla nas bardzo trudne zadanie, gdyż na ogół na plan pierwszy wysuwa się walory muzyczne. Ale dzięki młodej obsadzie dyr. Zawodziński, mógł postawić na aktorstwo. Staraliśmy się mu pomagać ze wszystkich sił...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji