Artykuły

Mrożek, wdowy i ta trzecia

Nowa, po pięciu latach od "Portretu", sztuka Mrożka miała swoją prapremierę 9 czerwca we włoskiej Sienie, na festiwalu autorów dramatycznych reżyserujących osobiście własne dzieła. Mrożek zrealizował swoje "Wdowy" z szóstką młodych aktorów krakowskich, w większości debiutantów tuż po Szkole Teatralnej, i podobno wszyscy odnieśli sukces.

Teraz spektakl pokazano dwukrotnie w Krakowie w ramach Europejskiego Miesiąca Kultury. Z ulotki programowej wynika, że trzeba to potraktować jako Prapremierę Polską. Jednocześnie zaś wiadomo, że Mrożek ma wyreżyserować "Wdowy" w Starym Teatrze. Czyżby spektakl sieneński należało uważać za przymiarkę, próbę generalną tej przyszłej Głównej Premiery? A może obie wersje będą funkcjonować równolegle?

Łatwiej uznać wariant pierwszy, "przymiarkowy". Wtedy wszystkie słabości spektaklu, bodaj nieuniknione (szczególne warunki prób na wyjeździe, debiutancka surowość aktorów, swoiste "niezawodowstwo" reżyserskie Mrożka), staną się całkiem naturalne i nawet na miejscu, wszelkie zatem uwagi krytyka uczynią zeń mędrkującego idiotę. Ale z drugiej strony, jak znam Mrożka, nie zwykł niczego, co wiąże się z jego pracą, a zwłaszcza z pracą innych ludzi na jego, Mrożka, rzecz, traktować "przymiarkowo", umownie, ulgowo. I może byłoby nawet nietaktem traktować ten spektakl "Wdów" w takich właśnie kategoriach.

Jeśli zaś tak, to wolę powiedzieć od razu, że twór udał się nieszczególnie.

Najpierw sztuka. Zaczyna się zupełnie jak wczesne jednoaktówki: "Na pełnym morzu", "Strip-tease" albo "Zabawa". Podobny ton żartobliwego dialogu podszytego grą słów. Jakby Mrożek miał już dosyć Mrożka z ciemnych sztuk ostatnich dwóch dekad, od "Emigrantów" po "Portret". Ale za chwilę na scenę wchodzi ubrana na czarno Śmierć i zabiera się do roboty. W finale na scenie są dwa trupy, a trzeci czeka w kolejce. No więc wesoło, ale nie za bardzo.

Co dziwne, Śmierć nie dotyka, nie dotyczy kobiet. One są tylko wdowami po mężczyznach. Mężczyźni walczą (o kobiety między innymi) i giną. Kobiety nie walczą, tylko rywalizują - i zostają. Śmierć jest dla mężczyzn jeszcze jedną kobietą-kochanką, dla której umierają. Dla kobiet jest tylko jeszcze jedną rywalką, którą można (po kobiecemu) zlekceważyć. Mężczyzn gubi logika, śmiertelna broń w walce. Kobiety ratuje nielogiczność. Poza tym kobiety muszą przeżyć, żeby urodzić mężczyzn.

W pierwszej części "Wdów" grają kobiety i jest to część napisana znanym, brawurowym stylem Mrożka z "Zabawy", skonstruowana precyzyjnie jak zegarek. Część druga, "męska", popada w kombinatoryczną zawiłość prowadzącą do myślowego chaosu i wydaje się miejscami znacznie naciągana, choć wszystko niby się tłumaczy.

Nie od dziś wiadomo, jak trudno grać Mrożka. Bo ani filozofią, ani uczuciem, ani psychologizmem, ani czystą formą. Mrożka, jak sądzę, najlepiej grać tak, jakby się opowiadało w towarzystwie dobry dowcip. Czyli trochę tak, jak grywało się "przed wojną" (i po wojnie też) kabaretowe skecze i szmoncesy. To jest sztuka wielka, bo, jak wiadomo, mało kto umie dobrze opowiadać dowcipy. Zwłaszcza takie, po których chce się i śmiać, i płakać.

Trzeba zaś nadzwyczajnych doprawdy okoliczności, z wrodzonym talentem i usilną pracą na czele, żeby młodzi, niedoświadczeni i stremowani aktorzy umieli opowiadać dowcipy. Wierzę, że ci od Mrożka bardzo się starali. Słonimski ponoć całymi dniami szlifował na domowych próbach swoje bon-moty, którymi przez pół wieku kładł na łopatki Warszawę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji