Artykuły

Fenomen, który nie przemija

Dziś w Ergo Arenie "Metro". Spektakl niby znany od lat, a 7 tysięcy biletów rozeszło się w Trójmieście migiem - pisze Ilona Truszyńska w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

"Gdy zmęczy cię obcego miasta ulic szum. Gdzie nie dla ciebie są towary na wystawach. Nie możesz przebić się przez obojętny tłum. Do metra zejdź, tam całkiem inne rządzą prawa..." - niejeden miłośnik musicali ma dreszcze, gdy słyszy słowa tej piosenki, piosenki z musicalu "Metro" [na zdjęciu], kultowego spektaklu duetu Józefowicz - Stokłosa, który na scenie gości już prawie 20 lat! To swoisty fenomen, perełka wśród musicali, spektakl, który każdy miłośnik tego typu produkcji widział przynajmniej raz, a podobno są i tacy, którzy na widowni zasiedli setki razy.

- Metoda na sukces jest taka - trzeba coś powtórzyć sto razy, bo wtedy jest szansa, że trafi się do ludzi. A jeśli to coś nie jest koszmarnie złe i głupie, to na pewno się sprzeda - mówi Janusz Stokłosa, kompozytor, prezes teatru Studio Buffo, autor muzyki do spektaklu. - W naszym przypadku na ten sukces złożyło się jednak o wiele więcej czynników. "Metro" swego czasu wypełniło bardzo dużą lukę w ofercie teatralnej. Okazało się niezwykle ważną propozycją dla nastolatków, dla młodych ludzi rozbudzonych artystycznie. Dzięki temu musicalowi kilkunastoletni ludzie nagle zobaczyli, że nie tylko absolwenci akademii czy stare gwiazdy telewizyjne udające młodych ludzi, jak to miało miejsce w tamtych czasach, mogą występować na scenie. Młodzi widzowie zobaczyli, że ich koledzy z ulicy zrobili coś autentycznego, energetycznego, prawdziwego i wciągającego. I, co ważne, pokazali się z tym w teatrze stołecznego miasta.

Premiera "Metra" odbyła się w styczniu 1991 roku w Teatrze Dramatycznym. Była ogromnym wydarzeniem. - Ludzie, których wybraliśmy podczas castingów, fantastycznie odnaleźli się w zadaniu, które zostało im powierzone - opowiada Stokłosa. - Z pełną werwą uderzyli w publiczność, a ta oniemiała.

Poza świeżością aktorów, dla widza znaczenie miał na pewno wielki rozmach spektaklu. - Mieliśmy scenę obrotową i efekty laserowe, które choć dziś trącają myszką, to wtedy były rewolucyjne! - opowiada Stokłosa.

Po premierze musicalu zmieniło się wszystko. Każdy chciał go zobaczyć, każdy chciał śpiewać i tańczyć tak jak robili to bohaterowie "Metra". Powstawały nawet fankluby, a Teatr Dramatyczny stał się nie tylko sceną, na której grano "Metro", ale i miejscem spotkań młodych ludzi. - Wtedy graliśmy dwa razy dziennie, zawsze przy pełnej widowni - opowiada Stokłosa. - Na schodach teatru codziennie spotykali się młodzi ludzie, na murach pojawiały się fanklubowe napisy. To miejsce żyło swoim życiem.

W kwietniu 1992 roku Józefowicz i Stokłosa zabrali "Metro" za ocean. I to nie byle gdzie, bo do teatru Minskoff na Broadwayu. Najbardziej wymagająca na świecie widownia, która widziała przecież setki amerykańskich produkcji, przyjęła polską bardzo dobrze.

- Zagraliśmy tam ponad 40 razy - wspomina Stokłosa. - Amerykańska publiczność stała i krzyczała za każdym razem. Mimo to "Metro" wróciło do kraju na tarczy Broadwayu. My jednak byliśmy szczęśliwi, łącznie ze mną, jako nominowanym do nagrody Tony Award.

W 1996 roku o zdjęciu z afisza musicalu, który wciąż miał pełne obłożenie na widowni, zdecydował Teatr Dramatyczny. Dyrektorzy placówki tłumaczyli się wygaśnięciem umowy. W środowisku zawrzało. Józefowicz zapowiedział, że w ramach protestu będą grać na schodach, a Stokłosa, że... publicznie spali swoje włosy.

- Walczyliśmy o to, by spektakl został na tej scenie. Nie rozumieliśmy decyzji dyrekcji, zwłaszcza że ich propozycje repertuarowe nie były zachwycające, a my zapewnialiśmy teatrowi publiczność - mówi Stokłosa. - Niestety, nie udało się nic wywalczyć. Uważam to za wielką stratę i klęskę obu stron. Wtedy wszyscy przegrali, a najbardziej publiczność. O mały włos wszystko by się rozleciało. Na szczęście traf chciał, że akurat zwalniało się Buffo. Założyliśmy tam pierwszy prywatny teatr, do tego muzyczny. Wszyscy dawali nam dwa tygodnie, ale przetrwaliśmy. Gdyby wtedy nam się nie udało, to dziś pewnie byśmy nie rozmawiali.

Dziś "Metro" na stałe znajduje się w repertuarze teatru Studio Buffo. Grane jest także na wielu scenach w kraju, gdzie bilety sprzedają się praktycznie natychmiast po tym, gdy trafią do sprzedaży.

- Po tylu latach istnieje coś takiego jak legenda, a nawet mit "Metra", które przyciągają wielu ludzi do teatru - mówi Stokłosa. - Nie da się ukryć, że właśnie z tego musicalu wywodzi się plejada znanych dziś gwiazd ogólnopolskich, jak np. Kasia Groniec, Robert Janowski, Michał Milowicz, Edyta Górniak. Mamy też swych ludzi za granicą, np. Viola Klimczewska tańczy w Metropolitan Opera w Nowym Yorku.

Stokłosa uważa, że jest jeszcze jeden, bardzo ważny element, który wpływa na nieprzemijający fenomen "Metra".

- Do dziś dbamy o to, by zespół był młody i energetyczny. By identyfikacja widza z aktorem była stuprocentowa - wyjaśnia. - Ale mamy także widzów, którymi kieruje sentyment. Niektórzy przychodzą po 20 latach zobaczyć spektakl ponownie. Ale, niezależnie od tego, ten spektakl jest po prostu ciągle żywy. Myślę, że będziemy go grać jeszcze długo... Tak długo, jak będą chcieli oglądać go ludzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji