Artykuły

Trans-Atlantyk

Cała inscenizacja Adriana Blanco przesycona była duchem gombrowiczowskiej przekory. Była równie wywrotowa jak "Dziennik", którego fragmenty włączono do tekstu - o "Trans-Atlantyku" z Teatro Nacional Cervantes z Buenos Aires pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

W ubiegłym tygodniu widziałem w Warszawie Witolda Gombrowicza. Wpadł do Teatru Laboratorium Dramatu. Szpakowaty, w jasnej marynarce i krawacie. Te same wydęte wargi, spojrzenie wyniosłe, w oczach błysk ironii. Ta sama skłonność do prowokacji. Przez dwie godziny z kawałkiem czarował nas, siedzących na widowni, swoim groteskowym światem, po czym rozpłynął się w powietrzu. Zapewne powrócił w literackie zaświaty, skąd został przywołany mocą teatru.

Ja oczywiście wiem, że to nie był Gombrowicz, ale Gustavo Manzanal, argentyński aktor, który zagrał polskiego pisarza w spektaklu według "Trans-Atlantyku" z Teatro Nacional Cervantes z Buenos Aires. Ale złudzenie było całkowite. I nie chodzi tu jedynie o fizyczne podobieństwo. Cała inscenizacja Adriana Blanco przesycona była duchem gombrowiczowskiej przekory. Była równie wywrotowa jak "Dziennik", którego fragmenty włączono do tekstu.

Rzecz cała uwodzi już od pierwszej sceny prościutkim pomysłem: Witoldo ze swoimi kompatriotami w argentyńskiej kawiarni odgrywa sceny z "Trans-Atlantyku", czyli ze swojej mitycznej podróży z Europy do Argentyny w przededniu wielkiej wojny światowej. Chce ich przekonać do powieści, którą oskarżają o szarganie świętości. W charakterze rekwizytów używa tego, co pod ręką: krzeseł, talerzy, parasoli, a nawet sukien z sąsiedniego sklepu, które grają w jego spektaklu role kobiet. Z patefonu leci Ordonka, zbita w gromadkę grupa emigrantów z zaciętymi minami nuci cicho "Sto lat" niczym jakiś hymn, w kącie stoi ojczyźniany ołtarzyk z narodowym godłem, krzyżem i Matką Boską Częstochowską. I tylko hiszpański język w ustach "Polaków" wprowadza poznawczy dysonans - gdzie my jesteśmy, na Mokotowie czy w Café Tortoni w centrum Buenos, gdzie kelnerzy roznoszą czarną jak smoła kawę z obowiązkową szklaneczką zimnej wody?

O kim jest ten spektakl? O nas, Polakach, miotających się między rafami tradycjonalizmu i nowoczesności? O Argentyńczykach i ich kompleksie Europy? O Gombrowiczu złapanym w pułapkę historii, który na drugiej półkuli walczy z brzemieniem polskości i szuka człowieka w człowieku? O samym teatrze, tym pięknym kłamstwie powoływanym na chwilę w czarnej jamie sceny? "Trans-Atlantyk" z Buenos Aires jest pojemny jak prawdziwy transatlantyk, zabiera na pokład cały ładunek problemów. Zarazem jest przenikliwie współczesny - pokazuje, że wszyscy po uszy tkwimy w formach z przeszłości, jesteśmy więźniami Narodu, Tradycji, Historii. I to po obu stronach Atlantyku. Jaka szkoda, że ten liniowiec zawinął do Warszawy tylko jeden raz. Ktoś powinien pomyśleć o stałym połączeniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji