Artykuły

Co tu robi dramaturg?

Dziś premiera sztuki Ingmara Villqista "Entartete Kunst" w poznańskim Teatrze Polskim. Reżyseruje autor. Podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta w Poznaniu (27 czerwca) "Świt dramaturgów" - zwieńczenie warsztatów dramatopisarskich prowadzonych przez Villqista także w Teatrze Polskim.

Ewa Obrębowska-Piasecka: Jest Pan autorem sztuki i - równocześnie - reżyserem spektaklu "Entartete Kunst" w Teatrze Polskim. To komfortowa sytuacja, czy może raczej dyskomfort do kwadratu?

Ingmar Villqist: Nie mogę powiedzieć, że to dyskomfort, bo sam tego chciałem, sam zrobiłem wszystko, żeby tak się stało. Teraz muszę się zmierzyć z marzeniami, które stanęły ze mną oko w oko. Jest to sytuacja szczególna, przede wszystkim ze względów emocjonalnych. To bardzo interesujące, ale też szalenie stresujące doświadczenie. Już ujrzenie postaci, które wywołało się ze swojego świata, które się wymajaczają z ciemności na scenie, jest ogromnym przeżyciem. Teraz ma się wpływ na ich dalszą materializację.

Reżyserowanie tak dużej sztuki jest wielkim, ale i dotkliwym przeżyciem artystycznym. Do tej pory realizowałem swoje jednoaktówki, w których brały udział dwie, trzy osoby...

- Przeważnie jest tak, że dramaturg pisze tekst, a potem boi się: co oni z nim w tym teatrze zrobią. Reżyser przed premierą ma ten sam lęk odnośnie aktorów...

- Czuję się indywidualnie odpowiedzialny za wszystko. Rozumiem to w ten sposób: jeśli wydarzy się cokolwiek na tak - będzie to zasługa wszystkich współtworzących ten spektakl; jeśli stanie się coś na nie - będzie to wyłącznie moja wina. Będzie to znaczyło, że nie potrafiłem jako reżyser doprowadzić do takiej sytuacji, która pokryłaby się z pierwszym wyobrażeniem.

- Kto jest w Panu pierwszy: reżyser czy dramaturg? Nie pytam o chronologię zdarzeń...

- Na pewno pisarz. Ale i reżyser. Po angielsku reżyser to director. Od 1988 r. byłem dyrektorem w różnych instytucjach, myślę, że zrozumiałem, na czym polega ten zawód. I teraz jestem po prostu dyrektorem własnej przestrzeni artystycznej.

- A co się dzieje, kiedy inni reżyserują Pana sztuki?

- To sytuacja komfortowa. Spotykam się raz albo rozmawiam przez telefon z kimś, kto chce reżyserować mój tekst. Oddaję go, w nic się nie wtrącam, potem przyjeżdżam na premierę i się cieszę albo się nie cieszę. Jedne spektakle mi się podobają, jedne nie, ale nie chcę źle mówić o innych artystach.

- Mówi się coraz częściej i coraz głośniej, że nadszedł w teatrze czas dramatu i dramaturga. Ogłasza się zmierzch czy wręcz śmierć inscenizacji. Czy Pan też tak to czuje?

- Nie mam dostatecznej wiedzy na temat współczesnego teatru polskiego ostatnich kilkudziesięciu lat, żeby formułować takie opinie. Nie stanąłbym do profesjonalnej debaty na ten temat. Rzeczywiście mogę więc mówić tylko o odczuciach. Niewątpliwie jest tak, że podczas tych niewielu przedstawień, które widziałem w ciągu ostatnich kilkunastu lat, obserwowałem reżyserskie działania zakwitające wokół tekstu, czyli tak zwane "pomysły", które były co najmniej nierównoległe wobec intencji autora-pisarza. Często występowały wbrew niemu, a na pewno mu nie służyły...

- Teatr jest więc dla Pana wyłącznie przestrzenią, która służy do wystawiania sztuk?

- Sam nie wiem, czym jest dla mnie teatr. Myślę, że byłbym bezczelny, gdybym siebie sytuował w obszarze współczesnego teatru. To jakaś postawa z boku, osobna, trochę zadumana, trochę zdenerwowana... To cały czas pytania, zagadki... Co to jest teatr? Po co? Co ja tu robię?

- A czego Pan właściwie szuka w teatrze?

- Próby zbliżenia się do takiej pewności, jaka towarzyszy mi w świecie pisarstwa. Kiedy zaczynam pisać tekst, to natychmiast opanowuję wszystko błyskawicznie. Moi bohaterowie pojawiają się w najróżniejszych relacjach ze sobą. Znam ten świat, czuję się w nim bardzo bezpiecznie i pewnie. A świat teatru, scena jest wciąż jeszcze obszarem, który dopiero rozpoznaję i cały czas wpadam w jakieś pułapki, których nie jestem w stanie przewidzieć, bo nie uczyłem się tego w żadnej szkole. Nie nasiąkałem tym procesem przez lata. Między mną a sceną jest bardzo piękny most, ale zbudowany z marzeń. Niektóre jego elementy są pewne i silne, inne kruche, a niektórych w ogóle nie ma.

- Mówi Pan o świecie pisarskim przez Pana stworzonym, opanowanym, kontrolowanym...

- Jestem tu stwórcą i dyktatorem...

- Ale ten świat nie jest zamknięty w Pana głowie ani nawet na kartkach papieru. On wychodzi do ludzi i tu się kontrola w naturalny sposób kończy. Nie da się zaplanować reakcji czytelnika, widza, udziału aktora... Rola dyktatora jest pewnie do pomyślenia i w tej przestrzeni, ale czy rzeczywiście aż takie ma Pan zakusy?

- Oczywiście, że nie. Jasne jest to, że panujemy nad procesem rodzenia się dzieł, potem już tylko obserwujemy, co się z nimi dzieje. Ale na pewno możemy próbować bronić swojego świata, bronić swoich bohaterów.

- A ten świat jest zagrożony? Bohaterowie są zagrożeni?

- Myślę, że tak. Bardzo często spotykam się z komentarzami, że moi bohaterowie są okropni, a świat strasznie smutny. Ja go postrzegam jako najpiękniejszy z możliwych. Budowanie siły ze słabości jest wielkim wyzwaniem.

- Gdzie są źródła tego świata, jego korzenie?

- We mnie - dziecku. Każda twórczość, każda kreacja bierze się z niezgody na rzeczywistość. Dziecko marzy i wyobraża sobie różne historie, kreuje fikcyjny świat równoległy do rzeczywistego i używa go wtedy, kiedy potrzebuje.

- Nie lubi Pan rzeczywistości?

- Bardzo lubię. Jestem szczęśliwym człowiekiem, radosnym, optymistycznym, uśmiechniętym... Miłym.

- Ale jest jakaś opozycja między Panem a rzeczywistością.

- No, jest. Zajmuję się sztuką od zawsze. Rzeczywistość wcieka więc we mnie, kiedy tego potrzebuję, a kiedy nie potrzebuję, to jestem w swoim świecie.

- To bezludna wyspa?

- Nie, skąd! To cały bardzo piękny archipelag. Jest tam trochę chłodno, bo to na Północy. Ale jest też coraz gęściej od miejsc i bohaterów. Czuję się tam bardzo dobrze. Coraz więcej ludzi tam przyjeżdża.

- Jak się tam jedzie?

- Możemy pójść do Północnego Portu w Poznaniu, popłynąć na drugą stronę Zatoki Pingwinów i sama Pani to wszystko zobaczy...

- Co się tam robi?

- Oddycha się przede wszystkim. Morska bryza, wiaterek... Ale bywa też niebezpiecznie.

- Które niebezpieczeństwa są groźniejsze: te realne czy te z wyobrażonego świata?

- Niebezpieczeństwa ze świata wyobrażonego są pochodną tych realnych. Ktoś został zraniony, niesie tę ranę dalej z sobą i albo zakaża, zaraża innych swoim nieszczęściem, swoją tragedią, albo próbuje się chronić, bronić, walczyć. Staram się, żeby moi bohaterowie walczyli, żeby starali się ten ból ukoić, żeby nie zarażali innych...

- Czy wszyscy jesteśmy dziś przede wszystkim poranieni?

- Myślę, że tak. Każdy w inny sposób. Każdego coś dotknęło. Musi się z tego zbierać, najczęściej zbiera się i idzie dalej.

- To dlatego jesteśmy ciekawi?

- Chyba raczej piękni. Potrafimy kochać, płakać, wzruszać się.

- Granica między światem wyobraźni i światem realnym jest dla Pana wyraźna?

- Tak, oczywiście. To tak, jak włączenie i wyłączenie komputera. Pstryk i nie ma. Mówimy przecież o sztuce, a nie o filmie "Z archiwum X". Trudno, żebym z moim fikcyjnym światem wkraczał do domu. Moimi bohaterami (których traktuję jak najbliższą rodzinę) opiekuję się w świecie wymyślonym. W domu zajmuję się swoim szczęściem.

- Opiekuje się Pan kimś jeszcze. Prowadzi Pan w Teatrze Polskim warsztaty dramaturgiczne. Czy pisania można nauczyć?

- Oczywiście, że nie można. Ta szkoła - szkoła imienia doktora Gerdmanna - powstała w Teatrze Polskim w Poznaniu po długich rozmowach z panami dyrektorami Łysakiem i Wodzińskim. W warsztatach bierze udział kilkanaście osób z całej Polski: od absolwentów szkół średnich po ludzi kilkudziesięcioletnich. Na początku zrobiłem wszystko, żeby ich zniechęcić, wystraszyć, żeby im się nie wydawało, że to mają być jakieś rozmowy z sympatycznym panem o idiotycznych dramatach, tylko ciężka praca. Że muszą wiele przejść i przeżyć, zanim się poważą na to, żeby przez konstrukcję dialogu dotykać ludzkich emocji. Część się wykruszyła, ci, którzy zostali, są bardzo utalentowani, bardzo zdolni, choć czasem wyprowadzają mnie z równowagi. Mógłbym im palce połamać, kiedy piszą nie tak, jak trzeba.

Będzie można poznać ich teksty 27 czerwca na festiwalu Malta w ramach spotkania zatytułowanego "Świt dramaturgów". Aktorzy Teatru Polskiego będą je czytać. To teksty szkolne, niedoskonałe, próby, ćwiczenia. Ci, którzy zechcą, będą mogli posłuchać, jak brzmią w ustach zawodowych aktorów m# rżenia i chęci młodych autorów.

- Skoro nie można nauczyć pisać, to czego Pan ich uczy?

- Warsztatu. To tak jak w przypadku malarstwa. Nie da się nikogo nauczyć malować ale poprzez spotkania, rozmowy, ćwiczenia nasączanie osobowością mistrza można w jego pracowni otwierać uczniom oczy na różne obszary rzeczywistości, które istotne są w akcie kreacji. Jeśli ktoś przychodzi z tekstem, który niesie w sobie choć jedną nutę prawdy, można na tę nutę chuchać i - poprzez głaskanie albo poprzez szczypanie - doprowadzić do tego, że autor sam rozpozna, które nuty w strukturze tekstu naprawdę dźwięczą, błyszczą i są - być może - zapowiedzią talentu.

Powtarzam, ważny jest warsztat. Warsztatu można nauczyć się od mistrzów. Ale tych mistrzów - przylegających do naszej wrażliwości, skali wyobraźni, temperamentu - trzeba sobie znaleźć.

- A nie boi się Pan, że warsztaty wydadzą na świat dziesięciu sklonowanych Villqistów?

- Nie ma takiej możliwości! Jeżeli w tym, co oni piszą, dostrzegam jakąkolwiek nutę, która nawet podświadomie zbliża się do mojego świata, to ja tego świata bronię tak intensywnie, że rozszarpuję taki tekst na kawałki.

- Są takie zakusy?

- Oczywiście, że są. Ale nie pozwolę to, bo wiem, że to prowadzi donikąd. Dlatego wielką uwagę zwracam na każdą indywidualną nutkę, plamkę, światełko czegoś... Jest parę osób, które mają wielki talent, aż przerażający, ale są tak leniwe i pokręcone, że trzeba by chyba bić, żeby ten talent zabłysnął.

- I bije Pan?

- Jeszcze nie, ale będę. Oczywiście słowem.

- Domyślam się - to hardziej boli.

- Bardzo ich wszystkich szanuję, ale założenie jest proste: oni muszą podjąć decyzję, czy chcą pisać dla teatru, czy nie. Jeśli ktoś mnie oszukał i okaże się, że chce po prostu przyjeżdżać, żeby pogadać, to zostanie odprawiony. Nie zamierzam odbywać żadnych pogadanek, bo mnie to nic a nic nie obchodzi. Jeśli ktoś chce się uczyć pisać, poświęcę mu każdą chwilę, ale jeśli nie, to niech sobie robi, co chce, ale nie ze mną.

Na jedno z pierwszych spotkań przyniesiono teksty, w których działy się takie okropności, takie wyuzdania, perwersje, koszmary i dewiacje, że to, co ja piszę, jest jak mały polny kwiateczek na łące... Musiałem im od razu wytłumaczyć, że żeby pisać o czyimś bólu i nieszczęściu, trzeba bardzo dokładnie wiedzieć, dlaczego się to robi. Myślę, że to była dla nich dobra szkoła. Dla mnie zresztą też.

- Jak wygląda Wasza praca?

- Forma tych Warsztatów jest bardzo atrakcyjna, bo już od pierwszych spotkań teksty czytają aktorzy, autorzy mogą więc posłuchać, jak to brzmi. Sami też czytają głośno. Ale proces edukacji wcale nie zaczyna się od czytania i analizowania, tylko od tego, że oni idą na scenę i opowiadają, jak pachną deski, kurz, kotara...

- Dramaturg powinien to wiedzieć?

- Oczywiście. Powinien też wiedzieć, co czuje aktor, kiedy stoi za kulisami przed wypowiedzeniem kwestii na scenie. Szmer, ciepło światła, skrzypienie - a on przepoczwarza się w postać, którą wymyśliłem ja lub ktoś inny. Trzeba mieć tego świadomość, żeby ta wymyślona postać sączyła się trochę boleśnie, ale równo, systematycznie jak kroplówka.

Dzięki pracy w Teatrze Polskim wiem już na pewno, jak pachnie scena dużego teatru o piątej nad ranem po piętnastu godzinach pracy...

- Lubi Pan ten zapach?

- Tak. On jest taki... Nie mogę tego powiedzieć....

- No, jaki?

- Potrzebny.

- Ale jaki?

- Narkotyczny.

- Dla niektórych tak pachną trociny, dla innych spaliny, dla kogoś gazeta...

- To dobrze. Niebezpiecznie, ale dobrze.

- Niebezpiecznie, ale ciekawie. Pan ma swojego mistrza?

- Jeśli chodzi o moje pisarstwo - nie. Chyba moje 41 -letnie życie było moim mistrzem.

- A czy to nie jest tak naprawdę jedyna droga?

- Chyba tak. Trzeba tak niezmiernie dotkliwie i bogato przejść przez różne etapy swojego życia, żeby potem móc rozpłakać się oczami swojego bohatera w tekście. Nie myślę tu oczywiście o relacji wprost...

- Czego Pan oczekuje od aktora jako reżyser? Czego Pan od niego wymaga?

- Żeby mnie nie zastrzelił od razu, bo sposób, w jaki ja robię swoje przedstawienia, jest odmienny... Nie chcę o tym mówić, bo nie przemyślałem tego dokładnie, nie poukładałem. W tym jest jeszcze dużo improwizacji. To na pewno nie jest metoda ani szkoła, ani nawet żadna świadomość... To jest po prostu wspólna praca....

- Czy ten sposób, a może raczej styl pracy ucieleśniał się w Pana Teatrze KRIKET z Królewskiej Huty?

- Tak, to się tam stawało. To były bardzo szczególne relacje. Ale nie odważyłbym się mówić o pracy z aktorem, bo jeszcze dokładnie nie rozumiem, o co tu chodzi... Po paru miesiącach pracy wiem wreszcie, co to jest reżyser - schudłem sześć kilo i posiwiała mi broda...

- To właśnie jest reżyser?

- To właśnie są moje własne emocje, które widocznie musiały się w tym momencie ujawnić, żebym zrozumiał, kim jest ten człowiek. Bardzo szanuję wszystkich reżyserów, współczuję im i podziwiam. Wszystkich: tych najgenialniejszych i tych kulawych, którym się wszystko rozsypało.

- Wrócę jednak do aktora: oczekuje Pan od niego współpracy, kontaktu, bliskiej relacji, zaufania, poddania się Pana woli...?

- Oczekuję walki - to na pewno. Ostrej walki.

- Na linii: Pan - aktor?

- Na linii: my - sztuka. Mam na myśli walkę psychiczną. Ale to też tylko słowa... Nic to jeszcze nie znaczy. Ważne jest to, żeby aktorzy zrozumieli mój świat. Staram się im go wsączać w najróżniejszy sposób, pełnym repertuarem zabiegów. Chcę im uświadomić, że abyśmy mogli zrobić cokolwiek razem, muszą kupić bilet do Ellmit i po prostu tam wyruszyć.

- Druga strona tego medalu wygląda tak, że pracuje Pan w teatrze instytucji. Może to z definicji nie jest przestrzeń przyjazna do tego typu zabiegów?

- Są dwa miejsca w Polsce, gdzie z artystycznego punktu widzenia czuję się bardzo dobrze: to Teatr Polski w Poznaniu i Teatr Rozmaitości w Warszawie. Bardzo odpowiadają mi poglądy na sztukę panów Wodzińskiego i Łysaka. Poza tym, że robię tu różne rzeczy, rozmawiamy także właśnie o sztuce.

A wracając do współpracy z aktorami Teatru Polskiego: jeśli ktoś chce być ze mną i coś ze mną robić, to ja mu oddam wszystko, a jeśli ktoś nie chce, to nie chce. I nic mnie to nie obchodzi. Nie mam zamiaru nawet patrzeć w tamtą stronę.

- Mówi Pan o ogromnym wysiłku, psychicznym spięciu koniecznym do tego, żeby podjąć tę walkę, stoczyć ją i pewnie wygrać...

- Nie można traktować sztuki w kategoriach zwycięstwa i przegranej, nie można traktować sztuki w kategoriach Służewca... To ma być moje i tylko moje. Ten spektakl ma mną śmierdzieć....

- Dlaczego?

- Pytałem dyrektora Wodzińskiego pięć razy, czy naprawdę mam to przedstawienie robić. On pięć razy powiedział, że tak. Zadałem to samo pytanie jeszcze dwóm osobom, którym ufam, i one też powiedziały: tak. Więc się zdecydowałem.

- Po co?

- Żeby stanąć na brzytwie i zjechać albo w jedną stronę, albo w drugą. Tak czy inaczej, to będzie boleć.

- Co to znaczy, że sztuka została napisana specjalnie dla Teatru Polskiego w Poznaniu?

- To znaczy, że tu odbędzie się prapremiera, że tu będzie grana.

- Pisał Pan tę sztukę dla budynku, dla aktorów, dla miasta...?

- Dla ludzi: dla panów dyrektorów, dla zespołu, który poznawałem powoli podczas kolejnych bytności tutaj... Widziałem, z jaką zajadłością była tu realizowana moja "Noc Helvera"...

- Ten teatr ma też swoją widownię.

- Świetna ta widownia. Ludzie przychodzą na spotkania z pisarzami, wrzeszczą, wykłócają się...

- Co Pan o nich wie?

- Wiem, że są ciekawi świata, teatru. Obserwowałem ich reakcje na spektaklu Larsa Norena, poznaję je na kolejnych imprezach, które się tu odbywają. Mój Teatr KRIKET grał tu dwa lata temu na Malcie... Jeśli to, co się robi, spotyka się z oddźwiękiem, reakcją - to dobrze, bardzo dobrze.

Co chciałby Pan przed premierą powiedzieć o swojej sztuce, swoim spektaklu?

- Chciałbym się wytłumaczyć z tytułu. Nie udało mi się znaleźć w języku polskim pojęcia, które by w sposób równie wyrazisty jak "Entartete Kunst" zestawiało ze sobą dwa obszary: piękna, tworzenia, miłości (Kunst) z tym, co wynaturzone, złe, ciemne, mroczne i groźne (Entartete). Ten termin identyfikujemy jednoznacznie z sytuacją artystyczno-polityczną w Niemczech nazistowskich na początku lat 30., kiedy oficjalna polityka wyrugowała z życia kulturalnego tego kraju sztukę abstrakcyjną, nowoczesną, wprowadzając w to miejsce sztukę oficjalną. Podobne zabiegi miały miejsce w Rosji sowieckiej i krajach satelickich, w których królował socjalizm.

Historia, którą ja opowiadam, nie dotyczy bezpośrednio tamtych realiów, kontekstów. Dzieje się w jednym z wieluset pokoi w ogromnym gmachu. Za jego oknami rozbrzmiewa przez całą noc parada. Kiedy ją słyszę, w jedno splata mi się Rio de Janeiro i Berlin. To symbioza dwóch impulsów - samby, która oddaje bicie serca zakochanego mężczyzny, i rytm techno, który jest biciem serca naćpanego faceta. W pokoju pojawiają się bohaterowie z dwóch światów: tego, który jest, i tego, który... też jest, ale go nie widzimy. To ludzie, doprowadzeni do tego miejsca, żeby odpowiedzieć, dlaczego zrobili to, co zrobili. Najważniejszy jest problem relacji między tym, co dobre i złe. Najważniejsze jest pytanie: czy żeby żyć, tworzyć, być, można bezkarnie dotknąć mroku, ciemności, zła.

- A można?

- Można. Jeżeli ktoś potrafi znieść okaleczenia wynikające z takiego kontaktu, to można.

- Braterstwo z Faustem?

- Aż tak poważnie o tym nie myślę.

- Czy jest coś, w co Pan wierzy?

- Oczywiście, że tak. Ale nie chcę o tym mówić.

- A czy jest coś, co Pan wie na pewno?

- Tak. Wiem, co jest tak naprawdę ważne w życiu. Bliski kontakt z drugim człowiekiem, prawdziwa rodzina, kilku przyjaciół. A najważniejsze to umieć walczyć o siebie w każdych okolicznościach, które się przytrafią, i nigdy, przenigdy się nie poddać. To jest bardzo ważne.

- Ze sobą samym też o siebie walczyć?

- Tak. O tym trochę jest "Entartete Kunst".

- Dlatego pytam. A czy Pan chciałby o coś zapytać siebie?

- Mam pytanie do doktora Gerdmanna. Chciałbym zapytać, dlaczego w tak piękny sposób odpowiada w moich sztukach na wszystkie pytania moich bohaterów i udziela im takich wspaniałych rad, a mnie nigdy.

- Jak brzmi odpowiedź

- Na odpowiedź trzeba jeszcze poczekać.

- Czy pisze Pan dla kogoś lub do kogoś konkretnego, określonego?

- Piszę absolutnie do wszystkich. Wiem, że miejsca, których dotykam, są takie same niezależnie od tego, czy jest się błyskotliwym intelektualistą, czy prostym człowiekiem.

- To miejsce, którego Pan dotyka, to rana?

- Nie, to miejsce, które wywołuje impuls...

- To bardzo miękkie miejsce.

- Każdy z nas ma takie miejsca.

- Nie boi się Pan ich dotykać?

- Nie.

- Nigdy?

- Nigdy. To boli czasem i bardzo się to przeżywa. Ale się nie boję.

- A po co Pan ich dotyka?

- Żeby ktoś, kto przeczyta taki tekst, a przeżył podobną sytuację w przeszłości albo obserwował ją w rodzinie, na drugim piętrze, na sąsiedniej ulicy - nie reagował w sposób klaustrofobiczny i agresywny wobec tych, którzy za chwilę się rozpłaczą, bo nie dają sobie rady ze swoimi emocjami, są odrzuceni, nie potrafią zrobić ze swojej słabości siły. Żeby inaczej na nich spojrzał. Nie myślę nawet o tym, żeby cokolwiek zrobił, żeby cokolwiek się stało, ale żeby ich przyjął do wiadomości.

Po to.

- To misja?

- Misja? Nie. Dług.

INGMAR VILLQiST - ur, w 1960 r. w Chorzowie, historyk sztuki, wykładowca akademicki i najgłośniejszy w tej chwili polski dramaturg. Pierwsze premiery jego sztuk odbywały się w teatrze KRIKET z Królewskiej Huty założonym i prowadzonym przez autora. Kolejne w warszawskich teatrach Rozmaitości i Powszechnym, w poznańskim Teatrze Polskim, a także w Teatrze Telewizji. W tym roku warszawskie wydawnictwo Sic! opublikowało wybór jego dramatów. Sztuki: " Oskar i Ruth" "Noc Helvera", cykl "Beztlenowce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji