Artykuły

Klasyka i prawie klasyka

JEŻELI dzieło zachowuje swoją żywotność przez stulecia, i to nie tylko jako dokument historyczny, ale także źródło zachwytu nad pięknem - wtedy uważamy, że jest nienaruszalną klasyką. Renesans europejski obdarzył nas hojnie takimi dziełami, a wśród nich "Treny" Kochanowskiego zawsze nie skąpią nam wzruszeń. Adam Hanuszkiewicz przedstawiając w Teatrze Narodowym inscenizację tej poezji rozszerzył na wiek XVI zakres swoich przystosowań scenicznych tradycyjnej polskiej poezji.

Można się spierać, czy słuszne było nieograniczenie się do wyłącznie tekstów Kochanowskiego, lecz dorzucenie "Pieśni" Wacława z Szamotuł i wierszy Bolesława Leśmiana. Motywem mogło być, że cała polska poezja ma w Kochanowskim swego patrona. Nie wdając się więc w krytykę kompozycji dramaturgicznej, cieszmy się, że ze sceny padają pięknie toczone frazy Mistrza z Czarnolasu cyzelowane recytatorsko przez Adama Hanuszkiewicza, który wziął na siebie lwią część tekstu, oraz Irenę Eichlerównę, Annę Chodakowską, Małgorzatę Zajączkowską i partnerów.

Zostaliśmy uraczeni nie tylko recytacją, ale także pieśnią, muzyką i tańcem z występem Bożeny Kociołkowskiej i uczniów Szkoły Baletowej. Odnotowujemy rzecz jako akt dobrej woli w hołdzie Kochanowskiemu, którego poezja i tak nie da się podkopać. Jest wartością trwałą, sprawdzoną przez cztery stulecia.

NATOMIAST jeżeli dzieło dopiero pretenduje do miana klasyki, bo jest z naszego stulecia i nie zostało jeszcze poddane takiej próbie czasu, wtedy rola teatru staje się istotniejsza w gruntowaniu rangi autora. Minęło pół wieku od pojawienia się dramaturgii Witkacego. To tak niedawno, że każda inscenizacja zależnie od tego, czy fałszywa czy celna, stanowi o przekonaniu, czy to dramaturgia wiecznotrwała.

Zagranego teraz w Teatrze Małym "Jana Macieja Karola Wścieklicę" oglądałem już w różnych wersjach, łącznie z bardzo efektowną, naturalistyczną, z żywymi kurami na scenie. Styl inscenizacyjny sztuk Witkacego może być różny. Można pietystycznie nawiązywać do wizji malarskich autora, można je rozwijać i zniekształcać, można także starać się prostotę i naturalność, ufając, że samego tekstu nie potrzeba dodatkowo wspierać pomysłami interpretacyjnymi. Jedno jest pewne - zasadnicza myśl autorska powinna być uszanowana. Żeby przekazać widzom sprawę Wścieklicy trzeba zagrać w sposób przekonujący finał sztuki, kiedy miotający się przez całe życie triumfator w momencie triumfu czuje się, jakby miał nogi z bawełny.

I dlatego nie to jest ważne przy ocenie inscenizacji "Wścieklicy" w reżyserii Zdzisława Wardejna, czy potrzebny jest czy nie nazbyt rozwleczony pantomimowy prolog, czy trafne jest w scenografii Anny Rachel celowe "poplątanie z pomieszaniem", gdy umieszcza w obejściu gospodarskim trybunę mówcy, a stół biesiadny pod drzewem nakrywa zielonym suknem jak w sali obrad. Natomiast jest ważne, że nastąpiło rozwleczenie i w pewnym sensie rozmazanie sceny finalnej.

Nie przeszkadza to uznać za dobre opracowanie kilku ról. Mam na myśli także rolę tytułowa w wykonaniu Tadeusza Janczara, mimo że koniec uległ zaciemnieniu. Bohdana Majdaj i Małgorzata Pritulak zaznaczyły wieloznaczność granych przez siebie pierwszej i drugiej, żon bohatera. Pięknie wycyzelował rolę Abrahama Mlaskauera Jan Ciecierski. Zawdzięczamy jemu przekazanie bogactwa psychologicznego tej postaci, traktowanej często jako tylko rodzajowa. Natomiast przy rodzajowości, tyle że trafnej rodzajowości, pozostali Kazimierz Wichniarz jako Demur, Wiktor Zborowski jako Klawesyn Bykoblazon i Jolanta Lothe jako Valentina de Pallinée.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji