W Teatrze Polonia będą wspominać Czyżewską
W Teatrze Polonia w niedzielę wspominać ją będą przyjaciele, m.in. Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Anna Bikont, Daniel Olbrychski, Urszula Dudziak i Michał Urbaniak. Dla nas wspomina Jacek Szczerba.
Elżbieta Czyżewska zmarła 17 czerwca w Nowym Jorku. To, że była wybitną aktorką, to truizm.
Bo też była osobą, o której trudno zapomnieć. W 1994 r., gdy przyjechała do Polski ze sztuką Johna Guare'a "Szósty stopień oddalenia", wystawioną wtedy w Teatrze Dramatycznym, wypchnięto mnie z redakcji, bym zrobił z Czyżewską wywiad. Rozmawialiśmy kilka godzin, coś z tego spisałem, ale Czyżewska najwyraźniej nie była gotowa, by publicznie opowiadać o sobie. Zablokowała się przy autoryzacji. Wywiad wylądował w koszu (ta sama sytuacja powtórzyła się parę lat później). Czy to znaczy, że rozstaliśmy się w nieprzyjaźni? Nie. Dopiero wtedy zaczęliśmy gadać na luzie. A gadać można było z nią o wszystkim. Miała świetną pamięć do filmów, więc obrzucaliśmy się cytatami z różnych zapomnianych przez resztę świata tytułów. Jej pasją był wówczas problem alternatywnej wersji życia Chrystusa (bez ukrzyżowania!), karierę robiła właśnie, także w Polsce, książka "Święty Graal, święta krew". Czyżewska wiedziała o tym wszystko, bo gdy coś ją interesowało, czytała na ten temat całą bibliotekę.
Była zaprzeczeniem złośliwej opinii - "głupi jak aktor". Latem 1994 r. gadaliśmy przy stoliku na Starym Rynku. Ona piła już wyłącznie piwo bezalkoholowe. Brak procentów nadrabiała paleniem - nosiła własną popielniczkę (srebrną, zamykaną na wieczko), jednego papierosa odpalała od drugiego. Perorowała o różnych lekturach z takim zapamiętaniem, że ani się spostrzegliśmy, jak zostaliśmy na rynku sami, oprócz kelnerów zamykających kawiarniane ogródki. W środku nocy odprowadzałem ją do Pałacu Kultury, bo na czas wizyty w Polsce mieszkała w loży Stalina w Teatrze Dramatycznym.
W 1994 r. Czyżewska śmiała się z mojej durnej sympatii do futbolu. Tłumaczyłem jej, że w finale mundialu zagrają pastuchy z Brazylii z makaronem z Włoch, i że jestem za makaronem. Ona, w rewanżu, ciepło wspominała kręcenie u boku Andrzeja Kopiczyńskiego filmu Juliana Dziedziny "Święta wojna" (1965), o rywalizacji dwóch prowincjonalnych klubów piłkarskich. - To był pierwszy polski film o futbolu - powiedziała, ciesząc się, że także w tej kwestii była prekursorką.
W następnych latach, ilekroć przyjeżdżała do Polski, dzwoniła i umawialiśmy się na pogaduchy (nowe zagadnienie do roztrząsania brzmiało: Kto naprawdę napisał dzieła Szekspira?). Ale to już temat na dłuższe opowiadanie.