Artykuły

Cool teatr

Na polskie sceny dotarł nowy teatr okrucieństwa z Zachodu. Jak brzmi w polskich warunkach?

To się zaczęło w połowie lat 90., kiedy na festiwalu w Edynburgu pojawiła się fala spektakli, które za temat miały przemoc, narkotyki i seks. Najpierw były teatralne wersje filmów: "Wściekłe psy", "Trainspotting", "Urodzeni mordercy". Równolegle pojawiły się oryginalne dramaty takich autorów, jak David Harrower, Sarah Kane, Mark Ravenhill. Na scenie zaroiło się od strzykawek z heroiną, pistoletów i sztucznej krwi.

Twórców tej fali, ochrzczonej przez krytykę ironiczną, wziętą z młodzieżowego slangu nazwą Cool Britannia (Brytania na luzie), łączyła potrzeba odkrywania tego, co w społeczeństwie jest normalnie zakryte. Nie ma takiego tabu, którego nie złamaliby na scenie, od pokazywania stosunków homoseksualnych, przez naszpikowany wulgaryzmami język, po opisy stanów narkotycznych. Ale ich celem nie było samo łamanie żelaznych zasad mieszczańskiego teatru, choć dzięki ekscesom zdobyli rozgłos. Chodziło o pokazanie społeczeństwa dotkniętego kryzysem wartości i uczuć.

Na razie do polskich teatrów dotarły dwie sztuki tego nurtu: "Niezidentyfikowane szczątki" Kanadyjczyka Brada Frasera (Teatr Dramatyczny w Warszawie, reż. Grzegorz Jarzyna) i "Shopping and fucking" ("Kupowania i jebanie") Marka Ravenhilla, sztandarowy utwór Cool Britannia, którego polską prapremierę w reżyserii Pawła Łysaka przygotowało Towarzystwo Teatralne i warszawski teatr Rozmaitości. Obie rozgrywają się w środowisku dwudziesto-, trzydziestoletnich ludzi, dla których życie jest transakcją handlową. Są oni zawodowymi konsumentami, konsumującymi prochy, zupy w proszku, piwo, hamburgery i seks. "Kiedy płacisz, nie możesz tego nazwać stosunkiem osobistym" - mówi jeden z bohaterów "Shopping and fucking".

Życie jako transakcja jest o tyle pociągające, że zwalnia od zobowiązań. Seks w tych sztukach odbywa się pod hasłem "wyliż i spadaj", które w angielskim oryginale ("lick and go") jest parodią hasła reklamowego "wash and go". Jedyne ryzyko, jakie wiąże się z miłością, to ryzyko złapania AIDS, ale młodzi konsumenci zostali pouczeni, jak się zabezpieczyć. Obu autorom chodzi o to, co się kryje pod spodem tego luzu. W "Szczątkach" jeden z bohaterów prowadzi podwójne życie urzędnika i seryjnego mordercy, jego przyjaciele, którzy są na nieustającym narkotykowo-piwnym haju niczego nie podejrzewają, aż do momentu, kiedy popełni on samobójstwo. W "Shopping and fucking" chłopak i dziewczyna muszą zebrać ogromną sumę pieniędzy dla dealera narkotyków, któremu są winni za towar, inaczej zginą. Żeby wypełnić zobowiązanie, są gotowi na wszystko, nawet na okrutne morderstwo.

W warstwie obyczajowej ten portret barbarzyńców z wielkich miast Zachodu coraz bliżej przystaje do życia ich rówieśników z polskich metropolii. Niejeden z widzów przedstawień warszawskiego Teatru Dramatycznego czy Rozmaitości zobaczy na scenie samego siebie, co będzie miało wpływ na ich powodzenie. Tym bardziej że w grze młodych aktorów nie ma fałszu, widać, że nie przestraszył ich obsceniczny język i wyzywające zachowanie. Nerwowa, obżerająca się zupkami Lulu Marii Seweryn i głodny miłości Mark Roberta Więckiewicza w "Shopping and fucking", Candy Magdaleny Cieleckiej, uwikłana w pożądanie do kobiet i mężczyzn, oraz prowadzący podwójne życie Berni Andrzeja Szeremety w "Szczątkach" to są role, które łamią stereotypy grzecznego warszawskiego aktorstwa.

Powstaje tylko pytanie o funkcję, jaką spełniają te sztuki w polskich warunkach. Sądząc po reakcjach podczas warszawskiej premiery "Shopping and fucking", nie było to oczyszczające katharsis dla widzów, zmęczonych konsumpcją, eksplozją narkomanii i cywilizacją pieniądza. Na bohaterów Ravenhilla widownia patrzyła raczej z satysfakcją, że my też mamy w Polsce techno, ekstazy i pedałów. To poczucie przynależności do tego samego kręgu kulturowego połączone było z dyskretnym zaciekawieniem: ilekroć któryś z bohaterów ściągał spodnie, na widowni wyciągały się szyje.

Ten odmienny stosunek do konsumpcji, która się w Polsce dopiero zaczyna, sprawił, że sztuka Ravenhilla miała w Warszawie wydźwięk raczej obyczajowej prowokacji niż krytyki społecznej, jaką była w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Innym powodem jest reżyseria. Kiedy w zeszłym roku "Shopping and fucking" wystawił w Berlinie Thomas Ostermeier, było jasne, że jest to oskarżenie establishmentu, który pozwala na degrengoladę młodego pokolenia, ponieważ zarabia na tym ciężkie pieniądze. Dealerem, który zatrudniał bohaterów do pracy i uczył ich nowej Biblii, zaczynającej się od słów "Najpierw pieniądze", był urzędnik, ubrany w nienaganny garnitur od Bossa. Można było pomyśleć, że chodzi o pracę w banku lub agencji reklamowej, a nie o handel narkotykami. W warszawskim przedstawieniu jest to pocieszny facet o wyglądzie bazarowego handlarza (Arkadiusz Jakubik), jeden z tych, którzy usiłują wcisnąć klientom buty "Adios" albo magnetofony "Parnasonic". Automatycznie cały problem schodzi na margines, dotyczy jakiejś wąskiej grupy ludzi, których widujemy w kronikach kryminalnych.

Na razie nowa dramaturgia z Zachodu wywołuje głównie reakcje przedstawicieli establishmentu artystycznego, którzy są zniesmaczeni pokazywaniem gołych tyłków w teatrze. Na to, aby dotknęła również zafascynowane konsumpcją społeczeństwo, trzeba jeszcze poczekać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji