Artykuły

Taniec piękny, dynamiczny i młody

Taniec nie znosi słowa "stabilizacja". W każdym zespole musi zachodzić naturalna rotacja. Jedni odchodzą, na ich miejsce przychodzą młodzi, wtedy ta sztuka ma szansę być piękna, dynamiczna i młoda. Warszawski zespół bardzo zmienił się na korzyść, jest w nim dużo zdolnych tancerzy - mówi Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego

Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego,zastanawia się, ile pracy czeka jego zespół.

Czy dyrektor tak dużego zespołu jest jeszcze artystą? Ma pan czas na pracę jako choreograf?

- W czerwcu odbyta się premiera mojego pełno-spektaklowego baletu o Niżyńskim w Amsterdamie, w Warszawie staram się pracować nad nowym wieczorem "I przejdą deszcze...", ale muszę przyznać, że nie jest łatwo. Tak duży zespół niezwykle absorbuje, jest wiele spraw nierozwiązanych od lat, choćby pozbawienie tancerzy prawa do wcześniejszej emerytury. Staramy się stworzyć system przeszkoleń dla tych, którzy muszą zejść ze sceny, ale takie problemy odciągają od działalności artystycznej.

Sądzi pan, że zgromadził pan już zespół, który wchodzi w okres stabilizacji?

- Bynajmniej, musi ciągle się rozwijać. Mamy co prawda wystarczającą liczbę tancerzy, możemy wystawiać - jako jedyny zespół w Polsce - największe tytuły z klasyki baletowej, ale taniec nie znosi słowa "stabilizacja". W każdym zespole musi zachodzić naturalna rotacja. Jedni odchodzą, na ich miejsce przychodzą młodzi, wtedy ta sztuka ma szansę być piękna, dynamiczna i młoda. Warszawski zespół bardzo zmienił się na korzyść, jest w nim dużo zdolnych tancerzy. Natomiast nie udało się zlikwidować wszystkich starych przyzwyczajeń, choćby tego, że kiedy podczas prób ćwiczy jedna obsada, pozostali jedynie patrzą. Jeśli w Amsterdamie pracowałem z częścią tancerzy, inni natychmiast wszystko z boku powtarzali.

Polski Balet Narodowy jest już tak dobry, że może przygotować trzy premiery w ciągu sezonu?

- To duży wysiłek, ale możliwy do zrealizowania. System repertuarowy, jaki obowiązuje w Operze Narodowej, nie sprzyja licznym premierom. Tytuły grane są latami, wracają na scenę po wielomiesięcznej nieobecności, więc wymagają prób, a to odciąga od pracy nad nowymi spektaklami. W tej sytuacji trzy duże premiery plus kameralny wieczór młodych choreografów to zadanie dla nas optymalne.

Która z nich sprawi panu największą satysfakcję?

- Najbardziej zestresowany będę oczywiście podczas premiery własnego baletu "I przejdą deszcze..." do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego, która nie jest łatwa. Mnie jednak pociąga, przy całym swym minimalizmie zawiera wiele emocji. "Kopciuszek" to z kolei spektakl familijny, z dużą ilością tańca, z dawką dobrego humoru, Polski Balet Narodowy musi mieć takie w ofercie. Ale najbardziej czekam na wieczór z trzema wersjami "Święta wiosny", z różnych zresztą względów. Uważam, że naszym obowiązkiem jest przypomnienie genialnego tancerza i choreografa Wacława Niżyńskiego, który w świecie wciąż uchodzi za Rosjanina. Jest zaś Polakiem, zrewolucjonizował sztukę tańca, powinniśmy być z niego dumni. Cieszę się, że nasza publiczność pozna rekonstrukcję jego "Święta wiosny".

Od premiery tego baletu minęło 97 lat, a on wciąż robi wrażenie.

- To wręcz niewyobrażalne, że tak nowoczesna choreografia powstała w 1913 roku. Dziś najbardziej archaiczne w "Święcie wiosny" Niżyńskiego są kostiumy, które też rekonstruujemy. Miałem okazję oglądać ten balet w sali prób, z tancerzami w ćwiczebnych trykotach. Wtedy w pełni można docenić, że Niżyński rzucił wyzwanie całej tradycji.

Jego "Święto wiosny" postanowił pan skonfrontować z wersjami innych choreografów.

- Jedna z nich jest niesłychanie kameralna, jedynie na pięć osób, także ze względów czysto praktycznych. Zespół musi mieć czas na odpoczynek. Ale to interesujący balet, całkowicie odmienny od wersji Niżyńskiego. Emanuel Gat, młody izraelsko-francuski choreograf, wprowadził do "Święta wiosny" klimaty salsy. Wieczór zamknie zaś wersja Maurice'a Bejarta, który wciąż w Polsce jest legendą. Mam świadomość, że wieczór z jednym baletem powtarzanym trzykrotnie to przedsięwzięcie ryzykowne, ale podejmuję je ze względu na Wacława Niżyńskiego. Z okazji premiery zaprosiliśmy monodram zrealizowany w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, a oparty na jego dziennikach Niżyńskiego, będą projekcje filmów oraz wideoinstalacje.

Przychodzą do pana zaś młodzi ludzie, którzy pragną pójść w ślady Niżyńskiego i też zostać choreografami?

- Z tej grupy, która dotychczas zaprezentowała się na dwóch wieczorach "Kreacji", muszę wymienić oczywiście dwa nazwiska: Jacek Tyski i Robert Bondara. Oni już otrzymują od nas kolejne zamówienia. Bardzo chciałbym współpracować z Jackiem Przybyłowiczem, bo to bardzo utalentowany choreograf. Ciekawą pracę na ostatnich "Kreacjach" pokazała młodziutka Anna Hop.

Kto z debiutantów w tym roku przygotuje własny balet, dopiero się okaże. Lista jest otwarta, można się zgłaszać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji