Artykuły

Idea, która stała się ciałem

Z Teresą Chylińską rozmawia Dorota Krzywicka-Kaindel

Dorota Krzywicka-Kaindel: W skarbcu Hofburga, wiedeńskiej rezydencji austriackich władców od XIII wieku, wisi bezcenny płaszcz koronacyjny, utkany przez arabskich rękodzielników z ciężkiego czerwonego jedwabiu haftowanego złotem, perłami i emalią dla króla Rogera II. Niezwykła piękność tej szaty sprawiła, że mimo obcych kulturowo motywów (lwy, wielbłądy i palmy), płaszcz służył także spadkobiercom Rogera: najpierw Fryderykowi II Hohenstaufowi, gdy koronowany został na cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, potem także jego następcom. Czy jest prawdopodobne, że właśnie podczas pobytu w Wiedniu, między 1911 a 1913 rokiem, Szymanowski zwiedził skarbiec w Hofburgu, że widok tego przepysznego płaszcza pobudził jego wyobraźnię, że - można powiedzieć - płaszcz ten oblekł jego wizję, sprowokował do podróży w czasie w egzotyczną, bajkowo piękną przeszłość?

Teresa Chylińska: Ależ Szymanowski zainfekował się Sycylią podczas pobytu tamże! Najpierw w 1911 roku, potem w 1914. W Wiedniu - obawiam się- nie chadzał po muzeach ani po bibliotekach. Z zachowanych notatek i listów wynika, że obaj z Fitelbergiem prowadzili w tym czasie żywot dandysów i utracjuszy. Postacią Rogera mógł zainteresować się raczej, zachwyciwszy się jego grobowcem w Palermo. Jego i jego wnuka Fryderyka Hohenstaufa, o którym Pani wspomniała. Zresztą początkowo prototypem postaci króla w zamyślanej dopiero operze, miał być właśnie Fryderyk II, nie Roger. Pamiętajmy też, że opera nazywała się zrazu Pasterz i to on właśnie, a nie król, choćby odziany w najpiękniejsze i najkosztowniejsze szaty, był głównym bohaterem.

D.K-K: Ale dlaczego Szymanowski wrócił na Sycylię i to właśnie po pobycie w Wiedniu? Nawet jeśli wiemy ze wspomnień Stefana Spiessa, towarzysza obu sycylijskich wypraw, że Karol zafascynował się egzotyką krajobrazu, eklektycznym bogactwem architektury, wreszcie pięknem mieszkających tam ludzi, to przecież Spiess pisze też, że podziwiał "chłonność wrażeń i dociekliwość" Szymanowskiego, który "lubił jak najwięcej wiedzieć o tym, co go zachwyciło".

Twierdzi Pani, że raczej nie chadzał w Wiedniu po muzeach, ale przecież właśnie będąc tutaj, dotarł do znajdujących się w Wiedeńskiej Bibliotece Narodowej poezji Hafiza, które posłużyły mu za kanwę pieśni. Czy naprawdę musimy wykluczyć Wiedeń jako miejsce, w którym obudziły się w Szymanowskim inspiracje nie tylko czysto muzyczne - Wiedeń przełomu wieków był przecież wielkim tyglem i mekką muzyczną Europy - ale też "ideologiczno-narracyjnej" natury?

T.Ch: Na poezję Hafiza zwrócił mu uwagę wiedeński przyjaciel Hans Effenberger (notabene nieślubny syn malarza Roberta Śliwińskiego). To nie był plon myszkowania Karola po bibliotece. A wracając do fascynacji Sycylią: oczywiście, że chodziło o to niesamowite nawarstwienie tradycji. Jednak proszę nie przeoczyć też czynnika bardzo ludzkiego: podczas drugiego pobytu na Sycylii obaj przyjaciele zwiedzili w Taorminie atelier niemieckiego fotografa Wilhelma von Cloedena, który specjalizował się w zdjęciach sycylijskich chłopców upozowanych na antycznych Greków. Von Gloeden utrzymywał, że ich protoplastami byli doryccy efebowie. Przebierał ich, a właściwie rozbierał, bo o ile w ogóle byli czymkolwiek okryci, to albo skórami zwierzęcymi, albo udrapowaną winoroślą, ustawiał ich w malowniczych pozach i tak fotografował.

D.K-K: Efebowie? Czyli na Sycylii zrodził się nie tylko zarys opery, ale także skrystalizował pomysł Efebosa?

T.Ch: Już w 1911 roku, po pierwszym pobycie na Sycylii, Karol opowiadał z przejęciem o "kąpiących się młodych chłopcach, od których nie mógł oderwać oczu". Pisał też o tym, że zachwycające "odysejskie" krajobrazy są "pejzażem jego duszy". W listach wspominał o "wspaniałych fantomach, które się tam unoszą", mając na myśli piękno platońskiej idei wyrażonej w pięknie człowieczego ciała, a zapewne także rozsiane po tej niezwykłej wyspie ślady Dionizosa. Przed drugą podróżą na Sycylię polecał Stefanowi Splessowi lekturę "Uczty" Platona. Wreszcie: pierwszy szkic "Króla Rogera" posłał do Iwaszkiewicza z adnotacją: "kochany Jarosiu, to ci się może wyda drastyczne, ale to jest moja ukochana IDEJKA" - miał na myśli fascynujący go splot tajnych pokrewieństw trzech postaci-symboli: Chrystus - Dionizos - Eros.

D.K-K: Do "Uczty" Platona nawiąże potem w "Efebosie". To przecież nie tylko te same klimaty, ale wręcz sylwetki! Choćby te, przytoczone w Pani książce fragmenty "na tle bezkresów błękitnych mórz, wśród oszalałego przepychu rajskich ogrojców wynurzyła się [...] przecudna postać nagiego młodzieńca o zwieszonych wzdłuż bioder rękach, z lekka opuszczonej na piersi głowie otoczonej ciemnymi, spadającymi na ramiona włosami, tajemnym uśmiechu na świeżych młodzieńczych ustach [...]. Słońce barwiło się coraz bardziej krwawym blaskiem złocistej miedzi. Snop promieni wpadł przez okno i poił środek obrazu - wizerunek Erosa - złudą rzeczywistego, tętniącego krwią życia" - Przecież to mógłby być wizerunek Pasterza.

T.Ch: No tak, Szymanowski, nosząc się z zamiarem dzieła scenicznego osadzonego w tamtych śródziemnomorskich antycznych klimatach, chcąc wprowadzić na scenę mit Dionizosa, miał pewne obawy, czy aby opera właśnie jest odpowiednim medium. Miał w pamięci posążek Dionizosa, pięknego nagiego efeba ze skórą koźlęcia na ramieniu. Pisał więc w jednym z listów: "kto w końcu miałby być na scenie Dionizosem? Tym efebem o zmysłowych wargach? [...] z głębokimi oczami pałającymi ogniem nieodgadnionej wiecznej tajemnicy!... [...] z głową ukoronowaną bluszczem i purpurowymi różami! Któż nim będzie? Czy jakiś wstrętny tenor w różowym trykocie na tłustych łydkach?".

D.K-K: Myślał więc o balecie? O smukłych, pięknonogich tancerzach? Balet stał się właśnie bardzo modny: Diagilew był w zenicie sławy. I wtedy przecież zjawił się na drodze Karola Borys Kochno, piętnastoletni efeb.

T.Ch: Tak, ale proszę nie zapominać, że "Efebos" został ukończony kilka miesięcy wcześniej. Szymanowski skończył swoją powieść pod koniec 1918 roku. Kochno nie był ani prototypem Pasterza, ani jakiejkolwiek postaci z "Efebosa".

D.K-K: Czy jednak nie był ucieleśnieniem postaci, którą wytęsknił sobie Karol? Czyż zjawienie się Borysa Kochno, w dodatku akurat w obsadzonym bolszewickimi hunwejbinami Elizawetgradzie, w tym - jak pisał - "smrodzie moralnym", nie było cudem?

T.Ch: Niewątpliwie tak. Borys spadł Karolowi z nieba. Trzydziestosześcioletni wówczas kompozytor doznał nagłego olśnienia i kompletnie stracił głowę dla piętnastolatka. Trzeba przy tym powiedzieć, że Borys był zjawiskowo, oszałamiająco wprost piękny.

D.K-K: Jedna z niewielu rzeczy, za którą Szymanowski mógł być wdzięczny rewolucji w Rosji: nie doszłoby do ich spotkania, gdyby nie wymuszona przez bolszewików konieczność opuszczenia: rodzinnej Tymoszówki, w wyniku czego rodzina Szymanowskich znalazła się w Elizawetgradzie. Zaś Kochno i jego matka trafili tam z początkiem 1919 roku, uciekając z Moskwy przed głodem, podążając wraz z falą uchodźców "krymskim szlakiem nadziei" nad Morze Czarne.

T.Ch: Groteskowe było też miejsce ich spotkania: Komitet Teatralny, wchodzący w skład Komitetu Oświaty Ludowej, do współpracy z którym przebywający w Elizawetgradzie artyści, między innymi Szymanowski, po prostu zostali wezwani. Nastoletni Borys, marzący o poezji, przyciągany przez przeczuwaną magię teatru, prędko wszedł w elizawetgradzkie środowisko muzyczno-artystyczne. Szymanowski chętnie grał rolę mentora, opowiadał chłopcu o Diagilewie i będących wtedy sensacją na skalę Europy Baletach Rosyjskich, wspólnie z Harrym Neuhausem grali mu na cztery ręce balety Strawińskiego. Podobno Karol wystukiwał już wtedy zalążki melodii przyszłego "Króla Rogera" - może patrząc w piękne oczy Borysa, usłyszał pierwszą frazę pieśni Pasterza "Mój Bóg jest piękny jako ja"?

D.K-K: Jak możemy sobie wyobrazić te ich spotkania?

T.Ch: Podobno popijali niekiedy na tych wspólnych wieczorkach w bolszewickim teatrzyku Komitetu spirytus przeznaczony do zmywania szminki. Ale atmosfera owych spotkań musiała być intensywna intelektualnie i artystycznie, skoro Kochno nawet pod koniec życia powtarzał, że właśnie wtedy Szymanowski formował go jako człowieka i jako artystę, rozpoznając w nim poetę i człowieka teatru. Podkreślał to na każdym kroku: "Bez niego nie byłbym tym, kim się stałem". A to było tylko kilka wspólnych miesięcy! Borys został później sekretarzem Diagilewa, przyjaźnił się z najwybitniejszymi artystami, ale dla Karola zachował szczególną tkliwość. Byłam poruszona słysząc, z jakim wzruszeniem i niewygasłym żarem mówił o spotkaniu z Karolem, a minęło przecież od tamtego czasu ponad sześćdziesiąt lat.

D.K-K: Ano właśnie! Przecież Pani poznała Pasterza-Efebosa-Borysa osobiście...

T.Ch: Tylko że ten Efebos był wtedy blisko osiemdziesięcioletnim dżentelmenem.

D.K-K: Jak Pani do niego dotarła? A przede wszystkim: jak Pani na to wpadła, że Borys może mieć odpis powieści Szymanowskiego, uznanej przecież za bezpowrotnie straconą w płonącym mieszkaniu Iwaszkiewicza we wrześniu 1939? Przecież to zmartwychwstanie godne feniksa.

T.Ch: Ależ ja tego wcale nie wiedziałam. Szłam do Borysa do jego studio przy 18 rue Marie Stuart w drugim arrondissement w nadziei, że znajdę może jakieś listy albo zdjęcia. Wiedząc, że jest kapryśny i nieufny, uzbroiłam się w dwumetrowej chyba długości różę. Może dzięki tej róży, a może dlatego, że zorientował się, że i dla mnie Szymanowski jest ogromnie ważny i bliski, Kochno uznał mnie za godną ujrzenia nawet najbardziej osobistych pamiątek po ukochanym. Oznajmił uroczyście, że posiada przepisaną dla niego przez Karola w 1919 roku po rosyjsku "Ucztę" Platona! Muszę przyznać, że zrazu byłam rozczarowana, bo po co mi "Uczta" po rosyjsku? Kochno wstał tymczasem i podreptał na tę swoją mansardę...

D.K-K: Jak to brzmi - "podreptał"! Niegdyś piękny, gibki efeb - teraz drepce, wspierając się na laseczce...

T.Ch: A czegóż Pani oczekuje? Tylko bogowie się nie starzeją. A przy tym Borys w tym swoim studio, właściwie małym muzeum sztuki współczesnej, wśród niezliczonych bibelotów, obrazów, bezcennych pamiątek po Diagilewie, Strawińskim, Picassie był sam jak eksponat nie z tego świata. Emanowała z niego charyzma. Subtelność, elegancja, wyrafinowanie.

Z tej swojej mansardy Kochno przyniósł zawiniątko i podał mi pożółkłą ze starości "tietrad" (zeszyt). Kiedy zaczęłam przyglądać się rosyjskim bukwom, stawianymi bez wątpienia ręką Karola, przeżyłam wstrząs: tekst był spisany w formie rozmowy niczym sztuka teatralna, ale na marginesie nie pojawiały się imiona Arystodemosa, Sokratesa czy Fajdrosa, lecz: Alo Łowicki, Marek Korab, baron von Rellov, Charles de Villiers... Byłam dosłownie bliska zemdlenia zrozumiawszy, że trzymam w rękach "Sympozjon", kluczowy rozdział spisanego przez muzykologów, literaturoznawców czy po prostu wielbicieli Szymanowskiego na straty, bo pochłoniętego przez pożogę wojenną Efebosa. Sto czterdzieści dwie strony przez zakochanego Szymanowskiego przetłumaczone z polskiego na rosyjski, ręcznie przepisane i ofiarowane na pożegnanie opuszczającemu Elizawetgrad Borysowi. Karol pragnął przekazać młodziutkiemu Borysowi prawdę, do której on sam doszedł w "Efebosie" że triadę Chrystus -Dionizos - Eros spaja największa i najpiękniejsza nić - Miłość.

D.K-K: Co za ironia losu, że piętnastoletni efeb Borys nawet nie docenił tego daru.

T.Ch: Tak nie można powiedzieć. Przecież obchodził się z tym zeszytem jak z największym skarbem. Przechowywał jak relikwię.

D.K-K: Ale go widocznie nigdy nie przeczytał, skoro myślał, że przechowuje z pietyzmem kopię "Uczty". Jaka dysproporcja! Z jednej strony tyle miłosnego oddania i wysiłku włożonego przez Karola w tłumaczenie, z drugiej - ta młodzieńcza pochopność, beztroska Borysa, który to wyznanie miłosne przyjął, ale w gruncie rzeczy nie pojął jego ogromu.

T.Ch: Sprzeciw! Myślę, że wspomnienia Borysa przeniosły przez dziesięciolecia - ba, właściwie przez całe jego bujne i bogate życie - właśnie to, co było istotą daru Karola: dostrzeżenie w młodym pisklęciu przyszłego barwnego ptaka, bezbłędne rozpoznanie natury jego talentu i wskazaniu właściwej ścieżki sztuki. Myślę, że Karol w Elizawetgradzie sam przeczytał chłopcu tę dysputę o miłości - a potem? Potem przyszła emigrancka tułaczka Borysa przez Odessę, Konstantynopol, Marsylię do Paryża, a dalej - oszałamiająca kariera. Może ma Pani rację, że niepozorny kajet utracił swą dosłowność - ale czy to najważniejsze? Pamięć Borysa przechowała go jako najwyższy dar serca.

Pamięta Pani ostatnie słowa Króla Rogera: "Edrisi! Skrzydła rosną, obejmą cały świat! A z głębi samotności, z otchłani mocy mej przejrzyste wyrwę serce, w ofierze słońcu dam!"

(Rozmowa publikowana w języku francuskim w programie przedstawienia "Król Roger" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji