Artykuły

Magiczne słowo "osobowość"

Ależ to całkiem co innego! - powiedziała głośnym szeptem moja znajoma, nie zwracając uwagi na to, że na sali panuje cisza jak makiem siał. - Przecież on chyba co innego mówi, kogo innego gra - szeptała dalej, póki nie odezwały się psykania sąsiadów. Ale obie dobrze wiedziałyśmy, że ze sceny padają dokładnie te same słowa, co przed tygodniem - tyle 70 wypowiada je kto inny.

Wiadomo oczywiście, że ten sam tekst, ta sama sztuka - zarówno "Hamlet" jak i "Moralność pani Dulskiej" - może inaczej zabrzmieć, niekiedy zgoła co innego znaczyć w dwóch różnych przedstawieniach, ponieważ zależy to od koncepcji reżyserskiej i od koncepcji poszczególnych ról. Są to zresztą sprawy ogólnie znane i nikogo nie dziwi, że na przykład "Wesele" w inscenizacji Hanuszkiewicza wygląda odmiennie niż "Wesele" w ujęciu Skuszanki, albo nawet, że "Wesele" wystawione niedawno przez Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym różni się bardzo od tego, które tenże Hanuszkiewicz zrobił przed dziesięcioma laty.

W tym przypadku była to jednak nie tylko ta sama sztuka, ale również to samo przedstawienie, oglądane powtórnie w odstępie kilku dni - i nic się w nim nie zmieniło poza odtwórcą jednej z głównych ról. Aktor równie doświadczony i równie popularny, jak jego poprzednik, identyczne sytuacje, identyczny kostium, ba, nawet charakteryzacja bardzo podobna - i, naturalnie, ta sama funkcja postaci w całości spektaklu - a przecież, wszystko razem czyniło zupełnie inne wrażenie, nabrało jakby innego sensu. Po scenie, jak dawniej, kręcił się jowialny starszy pan z łysinką i wąsikiem, wygłaszając zabawne morały - tyle że morały nagle okazały się gorzkie, a za uśmiechem czaiła się groźba... I nie wynikało to chyba z barwy głosu, sposobu chodzenia, gestu - a w każdym razie nie tylko z tego. Wynikało to z czegoś więcej, z czegoś niedostrzegalnego, co jednak natychmiast się wyczuwa - z czegoś, co w gwarze fachowej określa się jako "aktorską osobowość".

Nikomu, zdaje się, nie udało się jak dotąd wyjaśnić, na czym właściwie ów szczególny dar, owa niezwykła cecha polega - znakomity aktor Jan Kreczmar nazwał ją kiedyś "tą najważniejszą, a nieuchwytną reszt ą". Osobowość to to, co sprawia, że Elżbieta Barszczewska kogokolwiek by grała, jakikolwiek los zgotowałby autor kreowanej przez nią postaci - wnosi zawsze ze sobą na scenę ton czysty, szlachetny, staje się rzeczniczką lepszej strony ludzkiej natury, prowadzi swoje bohaterki per aspera ad astra, przez cierpienie ku gwiazdom. I widz - choćby z początku nieufny - podąża za nią, poddaje się sile sugestii artystki, której scenicznym powołaniem zdaje się przekazywanie wyłącznie dobra i piękna. Tak było - i tak jest nadal, legenda Barszczewskiej potwierdza się wciąż na nowo we wzruszeniu widowni.

Ale bywa przecież także inaczej, bo osobowość aktorska nie koniecznie objawia się jednorodnością interpretacji. Osobowość manifestuje się również w owej zdumiewającej zdolności takiego wypełnienia sobą postaci, takiego zawładnięcia wyobraźnią odbiorcy, że w naszej świadomości Boryna z "Chłopów" będzie miał już zawsze rysy Władysława Hańczy. Co nie oznacza wcale, że Hańcza pozostanie dla nas Boryną. Jest to bowiem aktor, który potrafi, kiedy chce, uwierzytelnić figurę tak antypatyczną jak sienkiewiczowski Janusz Radziwiłł, potrafi zmieścić w sobie - w swojej psychofizycznej osobowości właśnie - rozmaite charaktery, typy, mentalności. Jednakowo swobodny i jednakowo prawdziwy we wspaniałym płaszczu lorda Burleigha z "Marii Stuart" jak w podniszczonym prochowcu Poża-skiego z "Chłopców" Grochowiaka.

A ileż to razy zdarza się, że dzięki osobowości aktora wytarte banały zyskują pozór odkrycia, rzeczy błahe nabierają nieoczekiwanej głębi, stereotypy zaczynają pulsować żywą krwią! Pamiętam Mariusza Dmochowskiego, gdy jako szczupły młodzieniec grał przed kilkunastu laty tzw. pozytywnego amanta w "Wychowance", komedyjce która nie zalicza się raczej do rzędu fredrowskich arcydzieł. Kiedy wchodził do ślicznego saloniku, aby złożyć sakramentalne oświadczenie: "Zofio, z twego serca żyć będę, albo przy nim zginę", czy coś w tym rodzaju, wydawało się, że pierś owego Wacława wzbiera burzą namiętności, że pannie Zofii ofiarowano nieprzebrane bogactwo uczuć, i że w ogóle na scenie dzieje się coś niezmiernie ciekawego. I chyba rzeczywiście działo się coś ciekawego - jakby poza, czy ponad, wyblakłą intrygę.

Może należałoby powiedzieć, że osobowość to jakiś wyjątkowy ładunek treści psychicznych, jakiś płynący od wewnątrz fluid, coś niepowtarzalnego, właściwego tylko danemu człowiekowi? Ale stale jesteśmy przy określeniach "coś" "jakiś", "jakby". Choć niewątpliwie osobowość wiąże się także z tzw. warunkami zewnętrznymi aktora, z jego sylwetką i twarzą, bo pulchna blondynka nie zagra jednak Balladyny. Więc przyznajmy otwarcie, że wkraczamy tu właściwie w dziedzinę magii, w tajemnicze rejony sztuki aktorskiej, w której - jak w żadnej innej - twórca jest zarazem tworzywem swojego dzieła. Bo przecież tworzywem aktora jest jego własne ciało i jego własna psychika. Osobowość właśnie - jeśli ją posiada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji