Artykuły

Głos wojującego bezbożnika

Każdy dialog "Naszej klasy" jest przewidywalny niczym artykuły z "Naszego Życia", jednego z pism wychodzących za Sowietów na Białostocczyźnie - pisze Krzysztof Masłoń w Rzeczpospolitej.

Polska - mówią - i owszem to nawet rzecz mila

Ale wprzód niech przeprosi tych

których skrzywdziła

(Jarosław Marek Rymkiewicz, z wiersza "Do Jarosława Kaczyńskiego")

Przepraszała więc Polska. W pierwszym rzędzie Żydów za Jedwabne. Przepraszała ustami polityków, autorytetów moralnych, odbyła się - obfitująca w dramatyczne momenty - debata publiczna na ten temat, wydane zostały książki i nakręcone dokumentalne filmy, odsłonięto pomnik, IPN przeprowadził śledztwo, dokonano ekshumacji ofiar spalonych w stodole.

Teraz przyszła kolej na artystów, którzy - z niejakim opóźnieniem - też postanowili zmierzyć się z tą traumą. I tu o kilka długości wyprzedził tkwiącą w blokach startowych konkurencję Tadeusz Słobodzianek, pisząc nagrodzoną Nike sztukę "Nasza klasa". "Gazeta Wyborcza" orzekła, że spektakl [nazdjęciu] na podstawie tego dzieła pokazuje mord w Jedwabnem jako kulminacyjny punkt historii współczesnej Polski.

Historia współczesnej Polski to - jak mi się przynajmniej wydaje - coś mniejszego, bardziej ograniczonego niż historia Polski w ogóle. A to by oznaczało, że np. bitwa pod Grunwaldem, wojny z Moskwą czy rozbiory mogły być wydarzeniami bardziej znaczącymi w dziejach naszego kraju. Mord w Jedwabnem miał miejsce w lipcu 1941 r., a zatem - jeśli przyjąć optykę "GW" - był ważniejszy od, choćby, 1 i 17 września 1939 roku, bitewnych zmagań żołnierzy polskich pod Monte Cassino i Lenino, pacyfikacji Zamojszczyzny, zbrodni okresu stalinowskiego, Poznania '56 i Gdańska '70. Że o powstaniu warszawskim tylko wspomnę, zresztą każdy może sobie wyrobić opinię w tej materii w ciągu jednego popołudnia i wieczoru, najpierw zwiedzając Muzeum Powstania Warszawskiego, a następnie obcując z "Naszą klasą" w mieszczącym się dwie ulice dalej Teatrze Na Woli, którego Słobodzianek jest dyrektorem.

Logistyka jest tu na rzeczy, gdyż ze względu na rozpoczęcie budowy drugiej linii stołecznego metra Teatr Na Woli został od śródmieścia Warszawy odcięty i nowy (od września) dyrektor tej sceny, robotniczą kiedyś zwanej, a zarazem twórca "Naszej klasy" w jednej osobie, jak kania dżdżu potrzebuje sensacji, by ściągnąć widzów na zablokowaną ulicę Kasprzaka do budynku, gdzie przed laty mieściło się kino Mazowsze.

W gorącym okresie posierpniowym robotnicy zrzeszeni w "Solidarności" koniecznie chcieli je odzyskać, nie zważając, że dyrektorem Teatru Na Woli był Tadeusz Łomnicki. Dla nich był on bowiem niekoniecznie najwybitniejszym aktorem w historii światowego teatru, za to na pewno członkiem KC PZPR, czyli - używając żargonu tamtego okresu - "czerwonym pająkiem".

Gdyby "Solidarność" wolska była tak silna jak w latach 80., a proboszczem w pobliskim kościele św. Klemensa, gdzie miało bazę Duszpasterstwo Ludzi Pracy, był wciąż proboszcz Tadeusz Sitko, Słobodzianek mógłby napawać się swoją "Naszą klasą" w Londynie (gdzie odbyła się prapremiera dzieła), a nawet - czego mu szczerze życzę - w Nowym Jorku i Tel Awiwie, ale na pewno nie na ulicy Kasprzaka.

Jest jednak, jak jest, i wszyscy możemy poznać dramatyczne losy bohaterów "Naszej klasy": z jednej strony Dory, Jakuba, Menachema i Abrama, z drugiej - Zochy, Ryśka, Heńka, Zygmunta i Władka, a także pełniącej rolę swoistego łącznika Racheli przechrzczonej na Mariannę. Urodzonych między 1918 a 1920 rokiem uczniów tej samej klasy w przedwojennej szkole w nienazwanym z imienia miasteczku wschodniej Polski, tej jej części, która 17 września 1939 r. znalazła się pod okupacją sowiecką. .

Autor celowo omija nazwę Jedwabne, podpowiadając: tych "naszych klas" było więcej. Bo przecież nie chodzi tu o jedno czy dwa miejsca kaźni, ale o coś znacznie, znacznie większego.

W rozpoczynającej dramat scenie szkolnej akademii z okazji śmierci Marszałka Piłsudskiego recenzentka "GW" Joanna Derkaczew doszukuje się symbolicznego końca epoki, w której Polacy i Żydzi żyli we wspólnym domu, a łączyła ich wizja Polski, "w której dzielili się dumą ze zwycięstw wspólnego państwa i codziennymi ciężarami, w których miewali wspólnych wrogów i bohaterów". Bardzo mi przykro, ale to tylko chciejstwo. Na scenie deklamuje się rymowankę ze słowami:

Idzie Pani Marszałkowa,

Pan Prezydent przy niej kroczy

Obok Wanda i Jagoda,

Przecierają smutne oczy.

Jeśli taka "akademia na cześć" ma coś symbolizować, to jedynie pustosłowie, nadętość, kiczowatość. O tej, rzekomo, wspólnej Polsce ma za to coś do powiedzenia, tyle że później, najbardziej krytyczny (choć nie za mądry) z bohaterów - Władek, który przerywa oblane lukrem wspomnienia Heńka: "... przed wojną Polacy i Żydzi wspólnie uczyli się, pracowali, bawili, a ksiądz i rabin rozwiązywali wspólnie wszystkie sporne problemy...", jednym zdaniem: "Tak, ile mają dać Żydzi na budowę kościoła, żeby uniknąć w Wielki Piątek pogromu!".

Inna scena dramatu pokazać ma jak rodził się "numerus clausus". Modlący się w klasie uczniowie proszą "kolegów Żydów i koleżanki Żydóweczki", by przenieśli się do ostatnich rzędów, co wywołuje z kolei dyskusję o jakości wiary. No bo, jaka wiara - retorycznie pyta Jakub Kac - każe napadać na żydowski sklep? Wybijać kamieniami okna? Przewracać beczki i słoje? Deptać po śledziach i kwaszonej kapuście? Jaka wiara, Władek, każe rzucać kamieniem w moją siostrę i rozbić jej głowę?". Rachelka dogaduje zaraz: "Władek rzucił kamieniem w kobietę? Co by powiedział na to pan Skrzetuski?".

W tym miejscu rozpoczyna się jedna z pomniejszych batalii autora "Naszej klasy" - z Henrykiem Sienkiewiczem. Głupkowaty Władek, jak się okaże, ukrywając się w bunkrach ze swoją, już przechrzczoną, żydowską żoną, czytać będzie na okrągło Trylogię, w tych samych miejscach śmiejąc się i płacząc.

- Prosiłam, błagałam! - narzekała Marianna (Rachela). - Chodź, Władziu, mamy czas. Nauczę cię angielskiego. Albo buchalterii. Przecież wojna kiedyś się skończy. (...) Po dwudziestu minutach zasypiał.

No jasne: "Nauczył Sienkiewicz/ swej ojczyzny syny/ że wczorajsza chwała/ rodzi przyszłe czyny".

Niech zmądrzeje niech zmieni swoje obyczaje

Bo z tymi moherami to się żyć nie daje

(Jarosław Marek Rymkiewicz z wiersza "Do Jarosława Kaczyńskiego")

Ale przecież to nie, dawno już spostponowany przez prawdziwych Europejczyków, Sienkiewicz paść ma pod celnym ogniem rażenia Tadeusza Słobodzianka. To za łatwy cel. Co innego Kościół katolicki. O, to godny przeciwnik tak odważnego bojownika o prawdę jak Tadeusz Słobodzianek, który od dawna z Kościołem ma na pieńku, nie tylko z katolickim, z prawosławnym także, że przypomnę protesty Cerkwi po "Proroku Ilji". Popi poczuli się dotknięci przedstawieniem przez mężnego dramatopisarza ludu białoruskiego jako prymitywnej dziczy.

Po cichu mówiono jednak, że Kościół prawosławny nie byłby może aż tak skłonny do protestowania, gdyby sztuka Słobodzianka była mniej wulgarna. Cóż jednak począć, mowa chachłacka, wiadomo jaka, i te pięćdziesiąt dwie "bladzie" padające ze sceny w "Proroku Ilji" nie wzięły się wszak znikąd. Podobnie jak - zaledwie! -piętnaście "kurw" w "Naszej klasie", plus siedmiu "skurwysynów" i jeden, nomen omen, "chuj".

Kler katolicki oberwał za to solidnie od laureata Nike, jeszcze niedawno uważanej za najważniejszą nagrodę literacką w Polsce. Weźmy choćby takiego Heńka, proboszcza w miejscowości, w której dzieje się akcja "Naszej klasy". Szczery aż do bólu Władek ma o nim do powiedzenia tyle, że to: "Karciarz! Złodziej! Pederasta!". Ale ileż to potwarzy pada na wierne sługi Baranka. "Za moją pracę i poświęcenie spotykały mnie same przykrości - żali się Heniek. - Lubiłem brydża. As bierze raz. Trefelki kolorek niewielki. Co robiono ze mnie w latach osiemdziesiątych? Karciarza, który w pokera przegrywa pieniądze wiernych.

W latach dziewięćdziesiątych z kolei polskojęzyczna prasa pisała o mojej słabości do rumianych ministrantów<<. Kiedy i to kłamstwo spełzło na niczym, świadkowie odwołali swoje zeznania, a biskup mianował mnie dziekanem, pojawiły się pogłoski o mojej rzekomej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Miałem donosić na Solidarność w zamian za ułatwienia budowlane! Ja! W roku 2000 wybuchła kolejna prowokacja. Tym razem oskarżono mieszkańców naszego miasteczka o mord na Żydach. Przez chwilę się wahałem. Poprosiłem o spotkanie biskupa i zapytałem o radę. Może częściowo się przyznać? Biskup dosłownie mnie skrzyczał. Oszalał ksiądz dziekan?".

No pewnie, Heniek w lipcu 1941 roku tylko bił Jakuba Kaca sztachetą, a zabił go Rysiek. Dorę też gwałcił Rysiek z Zygmuntem, on tylko trzymał Żydówkę za nogi. Tak, tak, straszne były czasy. A w tej stodole nie spalono tysiąca sześciuset Żydów, a skąd - był tam przecież: "Nie było ich nawet tysiąc. Najwyżej siedemset. A może jeszcze mniej".

Z bohaterów "Naszej klasy" otwartością wyróżnia się Władek, wyznając: "Ja to nienawidzę tych złodziejów w sutannach. Wszystko przez nich". Ale koszmarni są nie tylko księża, lecz katolicy w ogóle. I to nie wyłącznie w Polsce, choć tu - oczywiście - najbardziej. Zocha w Ameryce trafiła do domu spokojnej starości pod wezwaniem Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Niby dobrze jej tam było: "Parne, z którymi modliłam się, oglądałam telewizję i grałam w pokerka, były bardzo miłe, ale coś nie lubiły Żydów", a ona - tak się złożyło - miała dzieci z facetem, który robił za Polaka, ale okazało się, " że ojca miał Żyda. A i umarła Zocha w podejrzanych okolicznościach. Abram, który w Ameryce został rabinem, a w Polsce marzył o tym jedynie, by jak ojciec - naprawiać buty, utrzymywał, że "Zocha nie obudziła się po jakichś pigułkach. Stan i Lucy (dzieci Zochy - przyp. K. M.) podejrzewali, że została zamordowana, otruta, bo cały spadek przypadł dla zakonnic, ale sekcja zwłok nic takiego nie wykazała. Chociaż w latach dziewięćdziesiątych było tam jakieś śledztwo i ktoś jednak trafił do więzienia".

USA - państwo sprawiedliwe, bo w Polsce morderca Zygmunt zrobił z siebie męczennika, a ubeckiego oprawcę - Menachema, skazano wprawdzie na dziesięć lat, ale zaraz otrzymał propozycję: "Siedzę albo wypierdalam z Polski". Wypierdolił więc - do Izraela, gdzie po śmierci syna, który zginął w zamachu bombowym, zgłosił chęć robienia z terrorystami tego samego, co robił z polskim podziemiem. Ale powiedziano mu, że zboczeńców nie potrzebują.

Jakby się jednak zastanowić, to z czego spokojny Menachem, który tak pięknie prowadził kino za Sowietów, stał się tak okrutny. Ano przez Biblię. Ukrywał się na strychu w oborze u Zochy, a Zocha - jak to Polka - książki miała dwie: z czasów polskich Biblię, a z sowieckich podręcznik "Traktara i selskochazaistwiennyje masziny" Wołkowa i Rajsta. "Na Biblię początkowo nie mogłem patrzeć - przyznawał się Menachem. - Rzewne bajki dla idiotów. Ale z czasem, po tym, co się stało, takie kawałki zostawały w głowie: Twe oko. nie będzie miało litości. Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę".

Polska - mówią - wspaniale lecz

trzeba po trochu

Ją ucywilizować - niech klęczy

na grochu

(Jarosław Marek Rymkiewicz z wiersza "Do Jarosława Kaczyńskiego"}

W rzezi Żydów "wyróżnili się" - poza niejakim Sielawą o wszystko mówiącym przydomku hallerczyk, podrzynającym gardła ofiarom - Rysiek, którego NKWD faktycznie męczyło za przynależność do tajnej organizacji, i Zygmunt, który doniósł o tym Sowietom, oskarżając o popełnienie tego czynu Jakuba Kaca. I dlatego Kac musiał zginąć, by prawda nie wyszła na jaw.

A Jakub, kupiecki syn, tak bardzo chciał zostać nauczycielem. Z tego pewnie powodu i z pędu do ludowej oświaty z radością powitał "wyzwolicielską" Armię Czerwoną; z zapałem stawiał więc bramę triumfalną z sierpem i młotem. Menachem prowadził znów kino, na które przerobiono dom katolicki, wypożyczając wciąż te same filmy: "Świat się śmieje", "Pancernik Potiomkin", Chaplina, i tak na okrągło. Rysiek od razu na pierwszym zebraniu krzyknął: "Precz z żydokomuną! Niech żyje Polska!", to i dostał za swoje. Ale przede wszystkim za konspirację, w ramach której pił z Zygmuntem, Heniem i Władkiem bimber, śpiewając pieśni księdza Mateusza ze zbioru "Śpiewnik antysemity":

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie

Polskę od Żydów racz wyzwolić,

Panie...

Pan Bóg się jakoś z tym wyzwalaniem nie spieszył, więc Mu pomogli.

Gdy Władek żenił się z Marianną (Rachelą), koledzy szkolni mieli co dać młodej parze w prezencie ślubnym: srebrny świecznik, takąż tacę i cukiernicę, obrus i serwetki - wszystko zrabowane z domów Abrama, Jakuba, Dory... Ale to pryszcz. Ze zrabowanego Żydom złota jeszcze w latach 70. wystawiono Zygmuntowi po śmierci pomnik z czarnego marmuru. Nie wspominając o tym, że Zygmunt z rodziną mieszkał w domu rabina, którego w 1941 r. zamordował. W ogóle to była tęga głowa - w 1945 r. był jednocześnie dowódcą bandy i przewodniczącym rady gminy. Po wyjściu z więzienia, bo w końcu tam jednak trafił, wstąpił do PZPR i to on załatwił Heńkowi probostwo w ich miejscowości. W końcu sporo ich łączyło - gwałt, ludobójstwo...

Nie do pomyślenia nawet, jak ci Polacy - już przed wojną - zazdrościli Żydom. Na przykład Menachemowi nowego roweru. Żeby koledze w głowie się nie przewróciło, wzięli go zaraz pod obcasy.

Rachela tak weszła w rolę Marianny, że zaczęła mówić po chłopsku - jak Polacy, co rusz wzywać Pana Boga i unikać wody i mydła. A przecież w młodości nauczyła się trzech obcych języków. Kiedy na starość trafiła do pensjonatu Złota Jesień pod Warszawą, najbardziej ucieszyła ją łazienka: "Wanna i prysznic osobno. Jak u wuja Mosze przed wojną. Po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat zdjęłam z siebie chłopskie łachy, chustkę i wykąpałam się".

Można tak "Naszą klasę" opowiadać czy streszczać długo jeszcze. Każda scena, każdy dialog jest w niej przewidywalny niczym artykuły z "Naszego Życia", jednego z pism wychodzących za Sowietów na Białostocczyźnie.

Z numeru z 15 czerwca 1941 r., niecały miesiąc przed tragedią w Jedwabnem, można się było dowiedzieć, że: Jednym z nąjgłówniejszych zadań wychowania komunistycznego w szkole radzieckiej jest wychowanie dzieci w duchu wojującego ateizmu. Budowniczy komunizmu, człowiek społeczeństwa komunistycznego, nie powinien być zarażany przesądami religijnymi! Religia bowiem rozwija w psychice człowieka uległość, apatię, strach przed różnymi poczynaniami, nienawiść narodowościową i wiele innych szkodliwych cech".

Indoktrynacja antyreligijna postępowała jednak stosunkowo łagodnie, gdyż towarzysz Jarosławski, szef Związku Wojujących Bezbożników, po wizytacji wschodnich ziem n RP doszedł do wniosku, że na tych obszarach "należy raczej działać na tę ludność przez wiedzę, lepiej dać im czas do zrozumienia, że prawdziwym ich wrogiem jest kler i jego brednie". Oczywiście Centralne Biuro Bezbożników w Mińsku wspomagało, jak mogło, nieuświadomioną ludność BSRS, oferując tak cenne broszurki jak: "Pochodzenie człowieka" czy "Misjonarze w służbie imperializmu", a w maju 1941 r. Centralne Wydawnictwa BSRS wydały "Podręcznik antyreligijny".

Na co dzień wskazaną, propagandową rolę pełniły gazety, a od święta były kino (nawiasem mówiąc, na Białostocczyźnie w okresie między wrześniem 1939 a czerwcem 1941 grane były tylko dwa filmy niesowieckie: amerykańska "Pieśń miłości" z Janem Kiepurą i austriacka "Katarzynka" opowiadająca o losach biednej dziewczyny nieszczęśliwie zakochanej w młodym paniczu, tak że Chaplin też był "be") i teatr. Zespoły amatorskie grały "W lesie" Malczonowa, "Paweł Kreczet" Kornijczuka czy "Jak hartowała się stal" Ostrowskiego. "Naszej klasy" nie grano, bo jeszcze nie powstała.

Nawet najbardziej jednak antypolskie książki, sztuki i filmy wyraźnie odróżniały przedwojennych krwiopijców - "polskich panów" - od polskiego ludu pracującego miast i wsi. Przynajmniej w propagandzie nie atakowano Polaków jako takich.

A Polacy jednak bywali niewdzięczni. W grudniu 1940 roku w czasie wyborów na Białostocczyźnie do Rad Najwyższych ZSRS i BSRS w jednej z komisji wyborczych znaleziono taką ulotkę: "Daj Boże, żebyście nie doczekali głosowania, żeby was wszystkich cholera wzięła. Przyjechaliście do Polski brudni jak świnie i tacy wyjedziecie, aż się za wami będzie kurzyć, a nogawkami czekolada płynąć. Ech wy, tatarskie żony i żydowskie parszywe mordy, my wszyscy idziemy głosować nie z własnej woli, ale zmuszeni, bo wiemy, co nas czeka (areszt). Pamiętaj Żydzie, jesteś w Polsce, przywiódł cię twój los włóczęgi, a z mojej pamięci twoja morda nie zniknie, będzie bić twój garbaty nos. Wyślijcie to samemu Stalinowi. (Tu następują słowa obraźliwe. Na odwrocie ulotki narysowana została karykatura)".

Beznadziejny był (jest?) ten polski antysemityzm. Dopiero trzeba było odwagi Słobodzianka, byśmy zdali sobie wreszcie z tego sprawę. Że to naprawdę wielki wstyd być Polakiem. Choć, oczywiście, nie wszyscy dorośli jeszcze do przetrawienia gorzkich słów dramatopisarza i wyciągnięcia z nich należytych wniosków. Na przykład mogą nie zrozumieć, dlaczego niemal każda z 14 scen "Naszej klasy" kończy się dziecięcą piosenką lub wierszykiem. A to o Koperniku, a to o Chopinie, to znów o Kościuszce. Czasem jednak zupełnie niezwiązanym z treścią, ot choćby takim:

Wyszedł żuczek na słoneczko w zielonym płaszczyku nie bierzże mnie za skrzydełka, mój miły chłopczyku.

Taki głupi Polak przypomni sobie co najwyżej, że wiersz ten ma jeszcze inną, podwórkową wersję:

Wyszedł żuczek za chałupkę, zdjął majteczki...

No i co? I nic. Nasrał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji