Artykuły

"Wesele" na wesoło

Mimo letniej kanikuły na ostatnią już w sezonie premierę Teatru Polskiego w Warszawie przybyli wszyscy. No prawie wszyscy. Spodziewano się bowiem, iż "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Kazimierza Dejmka i scenografii Krzysztofa Pankiewicza okaże się wydarzeniem. Czy jak się stało?

Dzieło Wyspiańskiego wciąż jest przedmiotem fascynacji wielu twórców. Trudno się temu dziwić, wszak "Wesele" - jak pisał niegdyś Rudolf Starzewski - "To niezwykłe gody. Za izbę mają całą Polskę. Trwa to "wesele" do Konstytucji 3 Maja, poprzez racławickie kosy i krwawe noże rezunów, poprzez pańszczyznę i Złotą hramotę, poprzez wiece i bankiety, waśnie wyborcze i sąsiedzkie miedze pól, poprzez nieufność i obojętność, poświęcenie bez granic i bezpłodne porywy (...) Na tym weselu rozgrywa się ojczyste "być albo nie być".

Dejmkowskie "Wesele" różni się od wszystkich, które dotąd widziałem. Głównie z powodu braku muzyki. Cisza. Nie ma tu ani jednego taktu muzycznego. Nawet w końcowej scenie Chocholego tańca.

Długotrwająca burzą oklasków z widowni rozpoczyna się przedstawienie. To jeszcze nie dla aktorów. Ci pojawią się na scenie dopiero za chwilę. Dla scenografa przeznaczone są te owacje. Scena zbudowana jest tradycyjnie. Izba w bronowickiej chacie, a w niej: okrągły stół nakryty obrusem na nim butelki, kieliszki, poczęstunek. Obok krzesła dalej sofa, malowana skrzynia, w rogu piec pobielany. Na ścianie znajduje się na wprost widowni nad wyjściem do ogrodu duży obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, na ścianie po prawej stronie drugi obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, niżej skrzyżowane szable. Rekwizyty będące odniesieniem do archetypów polskich, do znaków polskiego myślenia, związanych z historią, kulturą, obyczajem. Z tej izby przechodzi się do następnej (której nie widzimy), gdzie odbywają się tańce (pełna umowność, bo - jak wcześniej wspomniałem - nie słychać muzyki, gwaru). Wszystko odbywa się w ciszy przerywanej tylko dialogowaniem weselników wchodzących do izby czy to z ogrodu, czy to z sali tanecznej.

Dejmek rezygnuje w swojej inscenizacji z tzw. chaty rozśpiewanej, roztańczonej, z barwności, skoczności, efektów dźwiękowych i muzycznych. Swoim bohaterom każe "zasiąść przy okrągłym stole" i toczyć poważny dyskurs o naszej tożsamości narodowej. Bo przecież "Wesele" to narodowy rachunek sumienia. Wielkość dzieła Wyspiańskiego tkwi w jego wielopłaszczyznowości, w połączeniu realizmu z symbolika.

Bardzo nierówne jest to przedstawienie, tak pod względem inscenizacyjnym jak i aktorskim. Kilka ról znakomitych (koncertująca gra Jana Englerta jako Pana Młodego i Joanny Szczepkowskiej jako Panny Młodej) i kilka ról "położonych". Jan Matyjaszkiewicz grający Dziennikarza nadużywa środków, stosuje gierki i gra farsę (szkoda że reżyser nie poskromił aktora). Przez to nie istnieje jako partner dla znakomitego Gustawa Holoubka w roli Stańczyka. Obydwaj panowie grają w różnych sztukach, z tym że Holoubek na pewno w "Weselu". Błędem jest obsadzenie w roli Chochoła Ryszarda Dembińskiego. Rola ta wymaga głosu utajonego. Tymczasem już przy pierwszych słowach Chochoła następuje identyfikacja głosu z nazwiskiem aktora znanego głównie z ról komediowych (bandziory, czarne charaktery itd.).

Intencją reżysera było pokazać "Wesele" na miarę świadomości Anno Domini 1984. Nie jako wesołą historię lecz poważną dyskusję. I tak się stało. Szkoda tylko, że ze sceny Teatru Polskiego zabrzmiała ona niezbyt przejmująco. Szkoda także, iż przedstawienie pozbawione zostało dynamizmu, rytmu, przez co chwilami nuży. I mimo, iż kurtyna na premierze szła w górę wiele razy. moim skromnym zdaniem, spektakl ten wymaga jeszcze sporo pracy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji