Artykuły

"Jutro: wielką tajemnicą..."

NA ŁAMACH "Polityki" zarysował się początek sporu o "Wesele" Kazimierza Dejmka W Teatrze Polskim w Warszawie.

Po premierze (lipiec br.) Tomasz Raczek w zbiorczym omówieniu pt "Pomniki w próżni" tak "podsumował" ten spektakl: "Nie ma większego grzechu w teatrze niż uczynienie Wyspiańskiego obojętnym! A tak jest, bo w Polskim oklaskuje się dziś solówki aktorskie, a nie całość dzieła () Dejmkowska inscenizacja nie zawiera prawdy o naszym współczesnym społeczeństwie. Zawieszona jest w bezczasie. Nie ma rytmu, nie ma muzyki, i nie ma serca ("Polityka", nr 35). Natomiast w obronie Dejmkowego "Wesela" wystąpił ostatnio Jan Paweł Gawlik, pisząc znów w szerszym kontekście: "Fascynowało mnie w tym "Weselu" odczytanie postaci, konfliktów, zależności. Pamflet poprzez sięganie w głąb () Nie pamiętam na polskiej scenie równie wnikliwej wiwisekcji jego arcydramatu, mimo że widziałem wszystkie ważniejsze po wojnie inscenizacje utworu. Żadne z nich jednak (chyba: żadna? - AT) nie miało tej zgrzebnej nieco, ale doniosłej rzetelności - co "Wesele" Dejmka. Żadne nie skrzyło się podobnym bogactwem znaczeń, podtekstów i humoru, nie przynosiło tyle (tylu? - AT) nowych odczytań i propozycji, żadne nie było tak łaskawe dla aktora - jeśli ten tylko umiał z tego korzystać" ("Polityka" nr 45).

Po tej uwerturze chciałabym podjąć próbę szczegółowszego uzasadnienia, dlaczego - podobnie jak Gawlik, a wbrew wyrokowi Raczka - uważam "Wesele" Dejmka (obejrzałam je dopiero teraz) za niesłychanie ważną propozycję myślową, która od widza, a tym bardziej krytyka, wymaga skupiania, wrażliwości, wnikliwości. No i konfrontacji z tekstem, bo "Wesele" w Polskim anno domini 1984 przy całym szacunku dla tekstu, jest - tak to przynajmniej odebrałam - wyraźną polemiką z autorem.

Wiadomo, że "Wesele", ten arcydramat narodowy, jest dziełem kłopotliwym, bo obok genialności zawiera niemało słowolejstwa i po prostu mętniactwa. Stąd tak ogromna różnorodność interpretacji, z których każda znajduje w tekście jakieś uzasadnienie. Jak na razie nie ma interpretacji, której nie dałoby się podważyć, niemniej pewne sprawy dziś, z perspektywy historycznej, wydają się jakby oczywiste. To mianowicie, że "Wesele" jest dramatem "na nie", że przeważają tu zdecydowanie konstatacje negatywne. Wyspiański drwił z inteligencji, eksponował wady i słabości chłopów, dał upust tendencjom antyklerykalnym i - co tu dużo mówić - antysemickim. Wszak Ksiądz ("z chłopa") i Żyd, tworząc spółkę, nie znaną historii, są tu dostarczycielami alkoholu, zaś ucieczka w alkohol stanowi ważny element eskapizmów, sumujących się w chocholim korowodzie.

Chcą zrozumieć "Wesele" Dejmka, trzeba przede wszystkim zastanowić się nad sensem i skutkami dokonanych przez niego cięć, które w sposób istotny zmieniają wymowę dzieła.

Sprawą chyba najważniejszą jest całkowite zmodyfikowanie ról Księdza i Żyda: Dejmek wykreślił to wszystko, co obu tym postaciom nadaje charakter po prostu złowieszczy, co czyni z nich rzeczywistych "ojców" Chochoła. Ta zmiana rzutuje oczywiście na córkę Żyda, Rachelę, nadając tej postaci wymiar inny i znacznie skromniejszy, niż to jest u Wyspiańskiego. Co ważniejsze, tak odmienne ujęcie Księdza i Żyda stwarza całkowicie nową perspektywę finalną, do czego jeszcze wrócimy.

Kolejny zasadniczy skrót to wyeliminowanie "złotej podkowy", która u Wyspiańskiego jest "szczęściem" pazernej Gospodyni. A także usunięcie kwestii Jaśka, które dowodzą jego też zafascynowania złotem ("wywlekę, se złoty wór"). W oryginale Ksiądz "z chłopa", Gospodyni, Jasiek wyznają faktycznie kult złota. U Dejmka motyw złota i pieniędzy wiąże się już tylko i Hetmanem, no i częściowo z Czepcem, gdy ten wykłóca się z muzykantami o "szóstkę".

Skróty mniej zasadnicze przekształcają i urzetelniają postać Pana Młodego, tonując akcenty groteskowe, których Wyspiański nie poskąpił w portrecie, a raczej w karykaturze Lucjana Rydla.

Zresztą, przechodząc już do samej inscenizacji, powiedzmy od razu, że spektakl Dejmka zrywa całkowicie z plotką o "Weselu": reżysera nie interesują anegdotki z życia krakowskiej socjety końca zeszłego wieku, chodzi mu o sprawy po dziś dzień aktualne. O stosunek do narodowych tradycji l mitów, o sytuację psychospołeczną protagonistów, reprezentujących różne grupy stanowe i wiekowe, o związane z tą sytuacją obawy i nadzieje. I te problemy Dejmek przekazuje wyraziście, choć nie łopatologicznie, poprzez słowa i kreacje aktorskie, zrezygnowawszy z głuszącego je zazwyczaj akompaniamentu muzycznego. Ale bo też teatr Dejmka jest teatrem tekstu i aktora, nie efektów audiowizualnych!

U Dejmka wszystkie Widma, z Chochołem na czele, to truchła, upiory, które jednak nie przychodzą z zaświatów, ale rodzą się jednoznacznie Z doznanych zawodów, z zawyżonych aspiracji, wreszcie z pokus, nurtujących osoby, którym się jawią.

Wywołanie Chochoła inspiruje dwoje odtrąconych: Poeta, po "harbuzie" otrzymanym od Maryny, oraz Rachela, która na weselu jest raczej intruzem, niż gościem, a przede wszystkim wie, że Poeta nie traktuje jej serio. Marysię, nawiedzoną przez Widmo, dręczy żal po niespełnionej romantycznej miłości, po niedokonanym "awansie społecznym", a także zawiść w stosunku do młodszej siostry, wydającej się "za pana".. Dziennikarzowi, błaznowi małego formatu, marzy się Błazen Wspaniały, zasiadający na stopniach tronu, a może i na tronie. Wszechstronnie przegranego (i niemłodego...) Poetę nachodzi tęsknota za śmiercią, ale nie byle jaką - "szumną, groźną, posuwistą". Do najpośledniejszego z weselników, Dziada, wraca z Szelą wspomnienie zaznanych za młodu "krwawych zapustów". Gospodarza, safandułą krzepiącego się "kurdeszem" - nawiedza ucieleśniony w Wernyhorze sen o potędze, o wodzowaniu, walce, zwycięstwie.

Nieco inaczej wygląda u Dejmka sprawa Pana Młodego, który jest jakby rozdarty między "być i mieć". Hetman, "złoty pan, weselny pan" to w równej mierze przestroga, jak i pokusa, odciągająca Pana Młodego od "sadu, woniami upojnego". W kontekście (spektaklu "sad" to nie eskapizm, tylko wizja "ekologiczna", bliska Norowidowej Polsce złotopszczołej, Polsce przemienionych kołodziejów.

W swej inscenizacji Dejmek wprowadzał wyraźny podział pokoleniowy. O takim nie innym przebiegu akcji decydują protagoniści niemłodzi - Poeta (Andrzej Łapicki), Gospodarz (Andrzej Szczepkowski), Czepiec (Mariusz Dmochowski), młodzi, łącznie z młodą parą (Jan Englert i Joanna Szczepkowska) są tu przedmiotami, nie podmiotami działania.

Rolę szczególną przypisał Dejmek wyeksponowanemu - jak chyba w żadnej innej inscenizacji - Nosowi (Bogdan Baer). Wbrew wyraźnym wskazaniom tekstu, Nos to człowiek wręcz stary, przepity, zachowujący ironiczny dystans wobec patetyczno-kabotyńskich poczynań swych rówieśników; tego dystansu nie traci do końca, w sytuacji ostatecznej, udawałoby się, katastrofy, parodiują napoleońskiego wiarusa.

U Dejmka katastrofa polega na tym, że Widma-Truchła najpierw doprowadzają "weselną" społeczność do bezsensownych działań (misja Jaśka) i związanych z nimi nadziei, a potem - skutecznie pogrążają w martwocie. Nad zmartwiałą gromadą rozsnuwa się noc, widmowym blaskiem jaśnieje tylko wyeksponowany obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.

Jak rozumieć ten finał?

Matka Boska Częstochowska ta dla Polaków wierzących Świętość, dla niewierzących - Znak Kulturowy, który może być albo rekwizytem sformalizowanego rytuału, albo żywym symbolem Miłości i Nadziei. To zależy od ludzi, którzy się do tego Znaku odwołują.

Finał Dejmkowego spektaklu (wbrew Wyspiańskiemu) dopuszcza - NADZIEJĘ.

Wszak martwica nie obejmuje wszystkich postaci dramatu: poza chocholim kręgiem pozostają dzieci wraz z Isią, która tak dzielnie zmagała się tu z Truchłem; nie ma też Księdza ani Żyda. A jest to - pamiętajmy! - inny Ksiądz, inny Żyd niż u Wyspiańskiego. Co przypominają te dwie postacie w kontekście sytuacji na pozór beznadziejnej? Ano - "Placówkę". To przecież ksiądz, zaalarmowany przez życzliwego i rozsądnego, choć nieefektownego Żyda - ocalił Ślimaka od rozpaczy i od śmierci. "Wesele" Dejmka kończy się znakiem zapytania. Czy "Żyd" okaże roztropność? Czy "Ksiądz" (bo te postacie zyskują tu wymiar metaforyczny) spełni swe właściwe posłannictwo religijno-etyczne?...

"Jutro: wielką tajemnicą". A klucz do tej tajemnicy leży w ręku nie tylko "Księży" i "Żydów" ale nas wszystkich - w naszych sercach, umysłach, wyobraźni.

I do nich to apeluje "Wesele" Dejmka, jeszcze może niedoskonałe w kształcie, jeszcze dopracowywane - ja bym przede wszystkim dowartościowała postać Księdza, potraktowanego zbyt rodzajowo! - ale w swym ascetyzmie już teraz współczesne, mądre, gorące.

Nie będę na zakończenie wystawiała cenzurek aktorom Teatru Polskiego, bo nie piszę recenzji, tylko "głośno myślę" o spektaklu, który mnie zafrapował i poruszył. Recenzję pełnowymiarową powinien by napisać ktoś z poważnych, zawodowych, krytyków teatralnych, którzy zamurowali się w milczeniu. Chociażby Konstanty Puzyna, który za młodu wojował o sens "Wesela", nie ta dawno pisywał w "Polityce", a na pewno miałby tu niemało do powiedzenia.

Warto pamiętać, że milczenie nie zawsze jest złotem, bywa też śniedziejącą miedzią

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji