Artykuły

Smutne "Wesele"

"Wesele" Stanisława Wyspiańskiego od czasu prapremiery krakowskiej w marcu 1901 roku obrosło tyloma komentarzami i legendami, że jest dziś zgoła czymś innym, niźli tylko "autopamfletem politycznym" (jak to określił kiedyś Konstanty Puzyna).

Chocholi taniec, niemożność wyrwania się z zaczarowanego kręgu gadulstwa i niemocy - wszystko to (i znacznie więcej) weszło w krwiobieg polskiej kultury, odzywając się zwielokrotnionym echem w twórczości kilku już pokoleń. Ironiczno-tragiczny ton "Wesela" stworzył pewien typ optyki, sprzyjający poważnej refleksji nad "polską duszą", nafaszerowaną romantycznym frazesem, nader niepewną w zderzeniu z rzeczywistością potoczną. Pamiętamy te znamienne słowa Poety:

...tak by się gdzieś het gnało, gnało,

tak by się nam serce śmiało

do ogromnych, wielkich

rzeczy,

a tu pospolitość skrzeczy...

BOGACTWO myślowe "narodowego misterium" Wyspiańskiego pociąga wielu reżyserów, widzących w "Weselu" nie tyle satyryczny i tragiczny obraz inteligenckich tęsknot, wyobrażeń i ograniczeń przełomu wieków, ile kolekcję nadal aktualnych postaw i przywar.

"Wesele" Wyspiańskiego jest utworem, łączącym tragizm i komizm, idealne wzloty myśli i zmysłowość, ton filozoficzny i towarzyską paplaninę, potoczność i wizyjność. Tkanką łączną tych sprzeczności, umożliwiającą swobodną zmianę nastroju, stała się poetyka ruchomej anegdoty, mocno osadzona realistycznie w migotliwie zmieniającym się korowodzie postaci biesiadników. Wszystko to zanurzone w muzyce, wyłaniające się z oparów toastów i chwilowych zderzeń postaci, nadało dramatowi charakterystyczną fakturę szopki.

W tym też kierunku szli kolejni inscenizatorzy, poddający się sugestiom Wyspiańskiego Wykształcił się pewien styl ukazywania "chaty rozśpiewanej", w której wnętrzu, niejako pod powierzchnią beztroskich tanów, toczył się dramat właściwy. Z owej specyficznej atmosfery napięcia między weselem i "stypą narodową" wyłaniała się sekwencja scen senno-wizyjnych, dochodząca do głosu w chwili osobliwej między północą i świtaniem. Inscenizatorzy dbali więc o oddanie tej specyficznej atmosfery dramatu, gdzie ruch, muzyka, tężyzna ścierały się z niemocą ducha, gdzie dochodziły do głosu ostre podziały społeczne. Wydawało się więc, że niewiele można do tego stylu dodać: wirującej szopki w Teatrze Powszechnym przed laty (inscenizacja Adama Hanuszkiewicza), czy też klimatu zgonionego rytmu serc i przepoconych ciał, duszności, która przelewała się z ekranu (film Wajdy).

KIEDY więc Kazimierz Dejmek przystępował do realizacji "Wesela", można było przypuszczać, że będzie to kolejne przypomnienie wielkiego dzieła, które tak silne piętno wycisnęło na polskiej literaturze i sztuce. I oto reżyser, ciążący w swych ostatnich pracach scenicznych ku akademizmowi, zaskoczył publiczność odmiennym podejściem. Przy czym efekt osiągnął nie drogą wybujałej inscenizacji, ale przez odejmowanie. Usunął więc z "Wesela" muzykę i wirujący rytm postaci, co sprzyjało wydobyciu muzyczności słowa poetyckiego, a zarazem swoistemu wyciszeniu atmosfery. Pociągnęło to za sobą zmianę głównych akcentów.

Nie jest to bowiem wyłącznie zabieg techniczny. "Wesele" jest - jak wspomniałem - stypą podszyte, ale stypa rozgrywa się na drugim planie, przebijającym się przez powierzchnię beztroski i zatracenia w zabawie. U Dejmka plan drugi staje się planem pierwszym. Znika przez to napięcie nastrojów, a ironia poety (także autoironia) ulega stępieniu. Rodzi się dzięki temu spektakl gęsty myślowo, ale i w pewien sposób przytłaczający poczuciem bezsiły, zagubienia, utraty punktów oparcia. Ma to także swe negatywne konsekwencje dla "postaci dramatu", które wyróżnia tylko zewnętrzny kostium, ale ich wprowadzeniu nie towarzyszy atmosfera "chwili osobliwej".

Rezygnacja z pierwszego planu, a więc znacznie więcej niż tylko asceza inscenizacyjna, ucieczka od atmosfery weselnej miała także skutki dodatnie. Pozwoliła skupić uwagę widza na tekście, umożliwiła wygłoś ważkich myśli, silniejsze zwrócenie uwagi na przywary społeczne, naroślą świadomości, paraliż woli. Błędem jednak była rezygnacja z ważnej sceny rozgrywającej się między Żydem, Księdzem i Czepcem, ujawniającej podziały klasowe na wsi, a przy tym pogłębiającej znaczenie postaci. Ksiądz u Wyspiańskiego jest nie tylko pompatycznym safandułą, ale wcale przedsiębiorczym dusi-groszem, zaś Czepiec to nie tylko chłop do wybitki (jak to wynika ze spektaklu Dejmka), ale chłop uosabiający społeczne aspiracje swojej warstwy. Dla całości dramatu kłótnia z Czepcem ma także inne znaczenie: brzmi w niej echo Szeli, co w sposób oczywisty spaja się z innymi fragmentami "Wesela".

PUBLICZNOŚĆ słucha (bo tak chyba należałoby to określić) "Wesela" Dejmka z napięciem, co w dużej mierze jest zasługą zespołu aktorskiego, nie szczędzącego swych umiejętności. W spektaklu przewija się cała plejada gwiazd, nie zawodzących widza, niekiedy grających brawurowo (Bogdan Baer jako Nos, Gustaw Holoubek jako Stańczyk). Odstaje od tego poziomu nadmiernie farsowa rola Dziennikarza (Jan Matyjaszkiewicz). Brak muzyki i ruchu próbuje rekompensować Krzysztof Pankiewicz dekoracjami, swą monumentalnością dostosowanymi do zamysłu inscenizacyjnego.

A jednak żal tego roztańczonego "Wesela", zwłaszcza jeśli pamiętać o wielkich, z rozmachem konstruowanych inscenizacjach Kazimierza Dejmka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji