Artykuły

Strach się odezwać

"Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale boicie się odezwać" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Spektakl "Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale boicie się odezwać" Bogacza w reżyserii Kruszczyńskiego kończy scena pogrzebu i stypy. Można ją uznać za trafną metaforę poziomu najnowszej premiery Teatru Miejskiego w Gdyni, czy szerzej - artystycznej kondycji tej instytucji

"Wszystko..." to oniryczna, introspektywna podróż, w którą zabiera nas główny bohater - przeciętny trzydziesto-czterdziestoletni Polak - po śmierci swojego ojca. W serii nie zawsze realistycznych retrospekcji obserwujemy jego relacje z rodzicami od najmłodszych lat, kontakty z żoną, poszukiwanie sensu życia i nieumiejętność bliskiego związku z innym człowiekiem. Postać nieżyjącego ojca urasta tu - dosłownie - do symbolu Boga, niedoścignionego i niedostępnego wzoru.

Przedstawienie w zamyśle miało być tragikomedią, a przydługi tytuł spektaklu odsyłać ma widza do znanego filmu Woody'ego Allena. W efekcie na scenie nie widzimy ani tragedii, ani komedii. Choć skojarzenie filmowe jest jak najbardziej na miejscu: sztuka Szymona Bogacza przypomina swoją strukturą hollywoodzki dramat psychologiczny (to, wbrew pozorom, komplement). Jednak szkielet ten nie zostaje wypełniony żadną treścią. Na scenie widzimy nijakiego głównego bohatera otoczonego innymi papierowymi postaciami, bezmyślnie recytującymi banały rodem z mydlanej opery.

Reżyser Piotr Kruszczyński nie miał pomysłu na ten słaby tekst. Mamy w spektaklu parę scen ciekawych (m.in. udane ogranie architektury III sceny Teatru Miejskiego, czyli tak naprawdę foyer), jednak większość rozwiązań scenicznych jest wtórna i trąci myszką (jak chociażby stosunek seksualny rodziców bohatera, który prezentuje dwójka aktorów podskakujących na ogromnych, gumowych piłkach). Jednak prócz trochę od siebie oderwanych, gorszych lub lepszych scen, Kruszczyński nie ma żadnej wizji całości; spektakl gubi się i rozmywa w jednostajnym tempie, słabych dialogach i przewidywalnych rozwiązaniach reżyserskich.

"Wszystko..." bezlitośnie obnażyło także mierność zespołu aktorskiego Teatru Miejskiego. Nie od dziś wiadomo, że filarami tego zespołu byli Dariusz Siastacz, Dorota Lulka i Piotr Michalski i "ciągnęli" oni także kolegów. W adaptacji sztuki Bogacza na scenie choć jednej z tych osób zabrakło. I efekt okazał się żałosny.

Wcielający się w głównego bohatera Rafał Kowal jest nijaki: całe przedstawienie gra na jednym tempie, jednej emocji i jednej minie. I do znudzenia poprawia okulary w grubej oprawce (kolejna nietrafiona aluzja do Woody'ego Allena?). Z pozostałych aktorów obecnych na scenie jakiekolwiek emocje i umiejętności stara się zaprezentować Beata Buczek-Żarnecka (zgorzkniała Matka), szybko jednak rezygnuje. Wystarczy powiedzieć, że jedną z drugoplanowych ról zagrał Leszek Hoppe, na co dzień pracownik techniczny Miejskiego, który... wypadł nie gorzej od reszty osób obecnych na scenie.

"Wszystko..." Bogacza - jeszcze pod pierwotnym tytułem "W imię ojca i syna" - znalazło się w finałowej piątce zeszłorocznego konkursu o Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Teatr Miejski, mający prawa do prapremiery zwycięskich tekstów konkursu, już dwukrotnie z tego przywileju lekką ręką rezygnował. "Wszystko..." jest pierwszą repertuarową próbą sięgnięcia po tekst zgłoszony do GND. Próbą zdecydowanie nieudaną, co jednak nie powinno przekreślać takich adaptacji w przyszłości.

Jeszcze przed premierą dyrektor Miejskiego Ingmar Villqist spektakl ten zgłosił do konkursu V Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port (którą to imprezę - startującą za niecały tydzień - sam organizuje). A dyrektor programowy festiwalu Paweł Wodziński (wybrany zresztą przez Villqista) spektakl przed premierą do konkursu włączył. Już teraz, patrząc na program, można śmiało obstawiać, że "Wszystko..." będzie najsłabszą prezentacją R@Portu. Tylko tym razem nie zobaczy spektaklu tylko trójmiejska publiczność, oswajająca się już ze słabością gdyńskiej sceny, ale widzowie festiwalowi - z Polski i (podobno) z zagranicy. Na miejscu dyrektorów Wodzińskiego i Villqista zapadłbym się pod ziemię ze wstydu. A na pewno bałbym się odezwać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji