Artykuły

Szekspir? To nie on!

Niepełnoletni żeni się z osiem lat starszą kobietą, która sześć miesięcy później rodzi córkę, a po dwóch latach bliźniaki, i to w zasadzie wszystko, co Szekspir uczynił był dla ludzkości - pisze Janusz Rudnicki w Gazecie Wyborczej Dużym Formacie.

Niech was ręka boska broni przed przeoczeniem tego tekstu! I nie osuwajcie się po nim pionowo, jak kropla deszczu po szybie. Tylko poziomo, zdanie po zdaniu. Bo ważny on jest. Nad wyraz. I nic z tych rzeczy typu, ach tam, już o tym słyszałem, dziennikarskie sensacje. Nie, nie. To prawda, pokroić się dam, powsadzać do słoików i zamknąć w gablocie, Szekspira nie było! To znaczy, był, ale to nie był on! To Edward de Vere.

Fakt, ten spór toczy się już od dawna, od roku 1920, są dwa obozy, oksfordzki i stratfordzki, zaraz wam wszystko wyjaśnię, ale dowody na to, że to de Vere, są dziś nie do zbicia. Udowadnia to ostatnia na ten temat praca, "Człowiek, który wynalazł Szekspira" ("Der Mann, der Shakespeare erfand" autorstwa Kurta Kreislera, wydane nakładem frankfurckiego Insel Verlag). U nas coś już się tam na ten temat bąkało, za mało jak na taką sensację.

Z Szekspirem Williamem było tak, że urodził się w miasteczku Stratford-upon-Avon i żył rzeczywiście, ale to już w zasadzie wszystko. Ojciec ze stanu chłopskiego, później radny, ale ponad swój stan nie podskoczył, poza tym źle prowadził interesy, rodzina zubożała. Matka ze stanu szlacheckiego, ale bez znaczenia, jedyne, co jej wyszło, to dzieci z brzucha, William miał ośmioro rodzeństwa

W przeciętnym mieście kończy coś w rodzaju dzisiejszej przeciętnej szkoły średniej, w której, poza łaciną, poziom jest przeciętny. Potem żadnych studiów, nic, koniec edukacji geniusza dramatu. Jeszcze niepełnoletni żeni się w trybie przyśpieszonym z osiem lat starszą kobietą, która sześć miesięcy później rodzi im córkę, a po dwóch latach bliźniaki, i to w zasadzie wszystko, co Szekspir uczynił był dla ludzkości. Dalej jest dziura jak Berlin, opuszcza Stratford, nurkuje gdzieś i po latach wychodzi na powierzchnię w Londynie. Trochę występuje jako aktor, ale bez sukcesu, udaje mu się za to zdobyć małą fortunę, inwestuje w kamienice, udziela pożyczek, staje się dobrze prosperującym udziałowcem teatralnym (The Globe). Pieniądze posyła do Stratfordu, rodzinie, tam też inwestuje w nieruchomości, tam też wraca i, jako bogaty człowiek, w wieku lat 52 umiera.

Gdzie, kiedy, jakim cudem ten samouk z prowincji w ciągu tych paru lat, o których nic nie wiadomo, stać się mógł dramaturgiem o nieporównywalnej sile języka, nieziemskiej wyobraźni, dogłębnej znajomości sztuki, ludzkiej natury i niesamowitym wykształceniu w literaturze klasycznej, prawie, naukach przyrodniczych i wysublimowanych manierach dworskich? Hę? Jak?

Dlaczego nikt w Londynie nie odnotowuje spotkania z nim, jeśli miałby być w tym czasie już sławnym autorem? Również w jego rodzinnym mieście, nigdy, do samej jego śmierci? Nie zachował się też żaden rękopis, żaden pisany jego ręką szkic, nie ma niczego. Nikt też, żaden z ówczesnych pisarzy i luminarzy kultury, nie odnotował jego śmierci, dlaczego? Ponieważ nikt nie łączył go z autorem genialnych sztuk.

Jedyne, co zostało po nim namacalnego, to testament. Ma trzy strony i tyle wspólnego z ostatnią wolą wielkiego twórcy co on sam z Hamletem. Jest praktyczny i przyziemny jak piorunochron, córka dostaje na przykład dom "wraz z "zastawą stołową i sprzętem gospodarstwa domowego", żona zaś "drugie najlepsze łóżko w domu". No rzeczywiście, testament światowego geniusza, ostatnia, cała wola życia największego poety wszech czasów, tylko i wyłącznie szczegóły związane ze stanem majątkowym. Ani słowa o dziełach, prawach autorskich i niewydanych jeszcze sztukach! Nieprawdopodobne, że przez tyle stuleci ten Szekspir ze Stratfordu funkcjonował jako wiekopomny autor. Być może tylko dlatego, że nikt tego nie kwestionował. Aż do roku 1920, wtedy dopiero pojawia się nazwisko Edward de Vere i powstają dwa obozy: stratfordczycy optują za dotychczasowym Szekspirem, oksfordczycy za Edwardem.

Prosiło się, żeby był to dworzanin, arystokrata o literackich zainteresowaniach i odpowiednim wykształceniu. Arystokrata, bo tenże właśnie miałby powody, aby ukrywać swoją namiętność do teatru, kunsztowne sonety wtedy jakoś jeszcze mu uchodziły, okazjonalne pisanie dla teatru dworskiego tudzież, ale już klecenie sztuk dla plebejskich teatrów skompromitowałoby go doszczętnie.

Prosiło się i jest, Edward de Vere, hrabia von Oxford. Gwiazda na dworze Elżbiety I, poeta, entuzjasta teatru, podziwiany przez ówczesnych krytyków, którzy nazywali go najlepszym autorem komedii, przy czym teatru dworskiego, nie zaś tego dla plebsu. Wykształcenie na najwyższym, renesansowym poziomie, już od dziecka. Po śmierci ojca, w wieku lat 12, wychowuje się w londyńskim pałacu, pod pieczą skarbnika królewskiego, prawej ręki królowej. Jego tutorem jest wujek (Gording), sławny tłumacz łacińskich klasyków, przede wszystkim "Metamorfoz" Owidiusza, czyli najczęściej cytowanej lektury "Szekspira"! Ślub bierze z córką ministra, na bankiet do zamku prosi królowa, która później daruje mu zamek i, na znak najwyższej łaski, publicznie całuje go w usta. Nie znaczy to, że życiorys jego bez wybojów, rujnuje go luksusowy tryb życia, ale dostaje od królowej dożywotnią rentę, nie wiadomo w zasadzie za co, grupa oksfordzka przypuszcza, że za obietnicę nieogłaszania dzieł pod własnym nazwiskiem. Rozchodzi się z żoną, ma romans i nieślubne dziecko, królowa wtrąca go do wieży, skazuje na banicję i dopiero po dwóch latach, po formalnej zgodzie z żoną, pozwala powrócić mu do łask.

De Vere, że się tak wyrażę, celował w turniejach rycerskich, szczególnie w miotaniu włócznią. Autor książki (w przypisie) stawia przekonującą tezę, że Edward, aby móc publikować, wymyślił sobie pseudonim Shake-speare, z myślnikiem właśnie, co oznacza po prostu miotacz włócznią i stanowi też aluzję do jego bogini literackiej Pallas Ateny, z włócznią przecież tudzież. Po jakimś czasie mogło dojść do pomyłki łudząco podobnych, nie całkiem jednak takich samych nazwisk, kupiec z miasteczka Stratford nazywał się William Shakspere, nie zaś Shake-speare. Dalej, spis sztuk pod nazwiskiem Shake-speare zaczyna się w roku 1598, kończy zaś 1612, w roku, w którym umiera Edward, co za przypadek, prawda?

Omijam inne wątki, jedno tylko jeszcze: problemem obozu oksfordzkiego było to, że de Vere był o 14 lat starszy, co nie pasuje do hipotezy chronologii dzieł, musiałyby powstać one wcześniej. I powstały, czas powstania samej sztuki nie jest przecież znany, znana jest jedynie data stempla cenzury dopuszczającej sztukę do publicznego wystawiania. Jeśli de Vere pisał przede wszystkim dla dworu, mogły minąć lata, zanim tekst, za jego cichym przyzwoleniem, jako anonimowy trafił na sceny powszechne.

Jeśli komuś z was mało, służę deserem: rodzina de Vere ma w jednym ze swoich herbów lwa, który dzierży włócznię ("spear").

A jeżeli ktoś z was ma jeszcze wątpliwości, to - tu powtórzę za pewnym angielskim krytykiem - niech niedowiarek ten przy okazji jakiejś nowej, poronionej szekspirowskiej premiery otworzy dwóch tych ludzi trumny, przewrócony na bok leżał będzie na pewno Edward de Vere.

*JANUSZ RUDNICKI (ur. 1956) pisarz i eseista. Debiutował w paryskiej "Kulturze". Studiował slawistykę i germanistykę w Hamburgu. Autor m.in. książek "Można żyć", "Męka kartoflana", "Mój Wehrmacht", "Chodźcie, idziemy". Tom opowiadań "Śmierć czeskiego psa" nominowano do Nike 2010, Angelusa oraz Nagrody Literackiej "Gdynia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji