Artykuły

Pomysł na teatr

Zacząć wypada od sprawy obiecanej tzn. od wypowiedzi Jana Pawła Gawlika na temat sytuacji w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy. Poprzedzić ją przecież trzeba kilkoma zdaniami wstępu; zaczynając od historii tej niezmiernie zasłużonej sceny, którą w lipcu 1955 roku otwierano "Weselem", a było to pierwsze po latach przypomnienie tego tekstu, uświetnione analizą krytyczną Puzyny i scenografią Pronaszki, a zdobne wielu kreacjami aktorskimi; z tej sceny uczył nas potem Brechta Ludwik Rene, tu miały swe prawykonania "Kartoteka" i "Policjanci", tu w Sartrowskim "Bogu i diable" zafascynował stolice Gustaw Holoubek, stąd startowali w wielkość Zapasiewicz, Cieślak-Jankowska, Fronczewski, Marek Kondrat. To historia. Współczesność naznaczyła te scenę długotrwałym kryzysem, co wiązał się z niejasnościami przy inicjacji Teatru Rzeczypospolitej. Wydawało się, że niejasnościom kres położy intromisja na dubeltowy fotel dyrektorski Jana Pawła Gawlika. Jego doświadczenia dyrektorskie wiązały się przecież z heroicznym wzlotem Starego Teatru, to on stroił tercet Jarocki - Swinarski - Wajda. To on był przy narodzinach kilku generacji krakowskich aktorów, że symbolicznie wspomnimy Jerzego Trelę. Ku powszechnemu zaskoczeniu intromisja Gawlika niejasności wzmogła, a osobie postronnej trudno nawet rozgryźć ten galimatias wzajemnych niechęci i oskarżeń, gdzie stronami byli aktorzy, organizacje społeczne, krytycy, poszczególni reprezentanci władz i luminarze środowiska. Zaznaczyć też trzeba, iż w sporze Gawlik kontra część zespołu różni luminarze wypowiadali się różnie, a jednostkowe opcje nie zawsze były zgodne z innymi sympatiami optujących. Istny węzeł gordyjski. I my go tu dziś nie rozwiążemy. Upoważnieni zostaliśmy jedynie do publikacji następującego komunikatu z pola bitwy:

"Proces przemian nie zakończył się jeszcze w Teatrze Dramatycznym. Dyr. Gawlik ponaglany w tej mierze przez zainteresowane strony powołał wprawdzie kierownika artystycznego w osobie Witolda Skarucha, nadal jednak niejasny pozostał w tej sytuacji problem kompetencji. Bo w rzeczy samej, jak wygląda on naprawdę? Nawet formalnie kierownik artystyczny jest z mocy prawa zastępcą dyrektora, a rozstrzyga, jak zawsze, indywidualność. Kto okaże się mocniejszy - objawi przyszłość".

I tyle komunikatu. Co dalej? Czekajmy na wyrok życia. Sprawozdawca wasz trzyma kciuki, bo teatr przedni, a miejsce jeszcze lepsze. Zaś od spraw i ludzi przechodzi do premier. Z długo wyczekiwanym "Weselem" wystąpił wreszcie w Teatrze Polskim dyr. Kazimierz Dejmek. Wygląd chaty bronowickiej utrzymał Krzysztof Pankiewicz w pastelowych sepiach niczym zetlałą, piękną fotografię, na scenie tłum artystów bardzo wybitnych, wybitnych i kilku zwyczajnych, bardziej gromkie, a adresowane ad personam brawa zebrali na premierze Gustaw Holoubek za Stańczyka oraz Bogdan Baer za Nosa (rzec można, że uhonorowane zostały kolejne akapity w dziejach ZASP). Co zaś w samej materii widowiska wydaje się być najbardziej nowe, zaskakujące i nieoczekiwane to nieobecność muzyki. Po prostu Dejmek ją skreślił. Gra słowo. I tylko słowo. Różnym różnie to odpowiada. I widzom, i samym aktorom...

Z innych scen: na Targówku zacny "Pierwszy, dzień wolności" Leona Kruczkowskiego, poprawiony nieco przez absolwenta krakowskiej reżyserii Józefa Czerneckiego, spektakl otwiera nocna mowa Jaruzelskiego, ta z 13 grudnia, słucha jej obrośnięty facet, co się potem okazuje Anzelmem. Ów facet śni potem w te grudniową noc tamte pierwsze dni wolności. Śni i pali różne papiery, nie wiadomo czy jako Anzelm, czy jako facet, że przecież Anzelm u Kruczkowskiego postacią najbardziej sympatyczną nie jest, żołnierska i dziecięca widownia, co pospołu zapełniają salę Teatru na Targówku, z niekłamaną satysfakcją przyjmuje moment w finale sztuki, kiedy po zejściu ze sceny innych postaci z Kruczkowskiego, u drzwi niesympatycznego Anzelma jednoznacznie terkocze dzwonek, naciśnięty męską, silną ręką. Po czym ludzie wychodząc myślą, że w tamtą noc grudniową tak strasznie przecież nie "strzelano" jak to czyni reżyser Czernecki. Dziatwa wychodząc myśli, że ten pan Kruczkowski to chyba się nie zapisał do związku pani Auderskiej - co ja myślę, nie powiem...

Drugi Kruczkowski trafił na Wolę: "Niemcy". Szczęściem bez pomysłów, natomiast z wspaniałym Sonnenbruchem - Swiderskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji