Mrożek zwietrzały
Mieliśmy już okazją oglądać na bydgoskiej scenie kilka dramatów Sławomira Mrożka, by wspomnieć choćby o "Tangu" czy "Emigrantach". I sztuki te przyjęte były ciepło przez widownię.
Nie można tego powiedzieć o "Mrożku 27", którego polską prapremierę przedstawił w tych dniach Teatr Polski w Bydgoszczy. Mrożek przyzwyczaił nas do obrachunków polskiej duszy, do bolesnej aż metaforycznej głębi dramatycznej. Tych wszystkich walorów zdaje się być w znacznej mierze pozbawiony "Mrożek 27". Autor wprawdzie powraca do problematyki konfliktu między władzą a społeczeństwem, między jednostką a tyranią, ale równocześnie temat jakby wymyka się mu z rąk. W pewnej chwili osobisty dramat głównego bohatera przyćmiewa wyraziście zarysowaną linię dramaturgiczną sztuki. A i myśli jakimi szermują główni bohaterowie są dziś w Polsce już zwietrzałe. Być może sztuka ta przedstawiona jeszcze 10, 5 lat temu miałaby swoje odniesienie do pewnych realiów, budziłaby dyskusje. Rozrachunek zaś z przeszłością jest właściwie powtórzeniem znanych już myśli z poprzednich dramatów.
"Mrożek 27" to tylko umowna nazwa dramatu Mrożka. Sztuka właściwie nazywa się "Alfa" i była dotąd prezentowana jedynie poza granicami Polski. Autor nie wyraził zgody na jej wystawienie w kraju. I to też chyba jedna z konsekwencji takiego właśnie a nie innego odbioru dramatu przez widownię. W Bydgoszczy sztuka prezentowana jest w ramach Dyskusyjnego Klubu Teatralnego.
Rzecz cała pokrótce sprowadza się do przeżyć przywódcy opozycji internowanego podczas stanu wojennego w luksusowym pałacu rządowym. W miejscu takiego odosobnienia główny bohater poddawany jest rozmaitym naciskom, by zmienił swoją postawę i przeszedł na stronę rządową. Każdy chwyt jest dobry, nawet pokusy, byle złamać jego wolę. Dramat jednostki w konkluzji splata się z dramatem narodu. I to byłaby właściwie jedyna metafora tej sztuki. To wszystko zaś mogło się wydarzyć i w Polsce, i jakimkolwiek innym kraju na zakręcie historii.
Reżyser Andrzej Maria Marczewski podejmując dyskusję z widzami przyznał, że właściwie trudno jest znaleźć sposób na wystawienie tej sztuki. Ale dodał zaraz, że teatr powinien dążyć do dalszych poszukiwań, eksperymentować. Dramaturgii przedstawieniu jednak chyba zabrakło. Na wysoką ocenę zasługuje gra aktorska Mariana Czerskiego jako przywódcy opozycji. Jest oszczędny w słowie i geście, prosty a równocześnie zdecydowany jak przystało na trybuna ludu. Jasny, przejrzysty jest również drugi, osobisty jego wątek. Partnerką Czerskiego jest Lidia Grandys, która przekonywająco zagrała przemianę prostej "idiotki" w mądrą, a przede wszystkim czującą dziewczynę.
Pretensjonalna, choć budząca akceptację widzów, była dziennikarka Krystyny Bartkiewicz. Andrzej Juszczyk jako biskup nie wykroczył poza sztampowe widzenie tej roli. Jest jeszcze inna główna rola tej sztuki - pułkownik SB grany przez Józefa Fryźlewicza. Rola chyba niejednorodna, obok partii zagranych z głębią, eksponujących dylematy obrońcy władzy są jednak partie statyczne, wyrecytowane. Scenografia: jakiś stylowy stolik, koniaczki, kieliszki, głębia salonu - jedynie markuje tło akcji.
O, ile zatem poszukiwania artystyczne teatru zasługują na pochwałę, o tyle wybór nie zawsze.