Artykuły

Grymaszenie Gombrowiczem nad współczesną szkołą

"Ferdydurke" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Joanna Warońska w Śląsku.

"Ferdydurke, czyli pamiętnik z okresu dojrzewania" Witolda Gombrowicza w adaptacji i reżyserii Bogdana Michalika to pierwsza premiera sezonu 2010/2011 w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie. Premiera zapowiadana i oczekiwana. Wszak Gombrowicz jest wciąż pisarzem ekscytującym, choćby wyłącznie z powodu nie tak dawnej krucjaty, którą przeciw niemu rozpoczął minister Roman Giertych. I może to jest właśnie dobry trop w podjętej przeze mnie próbie oceny tego przedsięwzięcia.

Swoją adaptacją Bogdan Michalik, reżyser uznany nie tylko przez częstochowską publiczność, postanowił walczyć ze szkołą. W ten sposób rozpoczął kolejną odsłonę starcia Szkoły z Gombrowiczem. Swoje cele reżyser określił w przedmowie do pierwszej próby, skrzętnie przedrukowanej we fragmentach w programie:

"Chciałbym tym spektaklem zawołać,

czy wręcz krzyknąć do młodzieży to, co

bardzo chciałem usłyszeć, gdy siedziałem

na ich miejscu, w takich czy innych

szkolnych ławkach, co jakże często było

dla mnie rodzajem dotkliwej tortury".

Trzeba przyznać, że tak postawiony cel, reżyser osiąga, uruchamiając przy tym najlepsze możliwości współczesnego teatru. Reżysersko wszystko jest bez zarzutu - wprowadzenie na scenę podwojonej postaci Józia (mężczyzny trzydziestoletniego i postaci dziecka), scenografia Stanisława Kulczyka, która współtworzy akcję, świetne tempo gry. Ogromne wrażenie wywiera początek, gdy niemal na czarnej pustej scenie za portretem wieszcza Gombrowicza, uwieńczonego złotym laurem, pojawia się postać deformująca jego twarz. Tak rozpoczyna się wstępny monolog, parabaza, wprowadzająca publiczność w podstawowe terminy filozofii pisarza. Mowa o "pupie", "palicu", "popularnym artyście występującym w serialach" itd.... Trochę to może rozwlekłe i wymagające skupienia. Tymczasem wraz z rozwojem akcji na widowni rozlega się coraz głośniejszy śmiech, wkrótce osiągający poziom rechotu, gdy akcja przenosi się do gimnazjum pani Przepiórkowskiej. Taki śmiech mnie drażni, zwłaszcza że nie zawsze pojawia się we właściwych momentach. Tylko że za śmiech publiczności nie odpowiada już reżyser, on co najwyżej nieco wykrzywił twarz Gombrowicza jak w gabinecie krzywych luster i zapomniał mrugnąć do widza, że to już nie jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu...

Szkoła jest ze wszech miar współczesna - barwna, koedukacyjna i rapująca... Myślę, że młodzież na podstawie sposobu ubierania się odpowiednio zaklasyfikuje występujące postacie. Tylko "ciało" jakby inne - zbyt anachroniczne - wciąż ubrane jak należy, mówiące jak należy, a nawet starające się ze wszelką cenę czegokolwiek nauczyć. Mam wrażenie, że to jedna z niekonsekwencji tego pomysłu reżyserskiego. Wbrew zapowiedziom pani Przepiórkowskiej, że nauczyciele muszą być nieciekawi, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a potwierdza to spotkana przez Józia i Pimkę jąkająca się nauczycielka oraz świetna scena, gdy nauczycieli zastępują kukiełki, pani Bladaczka (gościnnie występująca w Częstochowie Aleksandra Wojtysiak) jest osobą bardzo atrakcyjną i pomysłową. To przecież ona wprowadza elementy muzyki gospel, czym porywa nawet największych chuliganów. Michalik, ograniczając powieść Gombrowicza do wątku szkolnego, nie uzyskał komedii mimo swoich zapowiedzi. To raczej spektakularna krotochwila, nawiązująca do realizowanych musicali na temat życia szkoły. Brakuje jasno zarysowanego konfliktu. Co więcej, mam wrażenie, że koniec sztuki nie odpowiada początkowi. Miała być obrona artysty przed "etykietką niedojrzałości". Tymczasem w szkole Józio ginie, staje się tłem, tak jakby reżysera znudził nagle jego bohater. Wprawdzie na boisku próbuje on jeszcze demaskować uczniów wobec nauczyciela, dostrzegając w nich zamiast zwielokrotnionej potencji, znienawidzoną stężałą formę. Usytuowanie Józia na linii płotu, oddzielającego świat dorosłych i młodzieży, jest świetne, gdyż burzenie form jest możliwe tylko dzięki zajmowaniu przestrzeni "pomiędzy", bez identyfikowania się z którąkolwiek z grup, co jednocześnie prowadzi do narastającego poczucia obcości. Tego reżyser nie wykorzystał. Na lekcji zaś Józio (wciąż w dwóch osobach) siada w ostatniej ławce i staje się niemal niewidoczny. Co prawda w finale zostaje sam (podwojony), gdy pozostali opuszczają grupowo salę ze śpiewem na ustach, ale jego deklaracja o pozostaniu niedojrzałym wbrew zaproponowanym modelom dorosłości nie przekonuje. Ktoś mógłby opacznie pomyśleć, że szkolna ławka jest azylem dla "prawa do indywidualizmu każdej jednostki". Józio nie zostanie na drugi rok w tej samej klasie i to wcale nie dlatego, że ma już dość głupich nauczycieli. Przecież, jak przekonuje Gombrowicz, także uczniom brakuje tolerancji, więc za wszelką cenę dążą do mówienia jednym głosem. Tego uczy konfrontacja Miętusa z Syfonem.

Tu uwaga do młodszej publiczności: to nie raperka Gałkiewiczówna (w oryginale Gałkiewicz), "której Słowacki nie porusza", jest bohaterem aprobowanym przez Gombrowicza, lecz poszukujący Józio. W częstochowskim teatrze zabrakło poszukiwań. Kres przychodzi zbyt szybko, kurtyna spada tak nagle, że publiczność nie wie, czy należy już klaskać, czy to dopiero zakończył się pierwszy akt. Taka adaptacja, a raczej "impresja na temat", jak zabezpieczał się Michalik, upraszcza i banalizuje Gombrowicza. A przecież reżysera stać było na rzetelne zmierzenie się z całością utworu! Michalik w przedstawieniu gubi temat Formy, zdaniem Gombrowicza wszechobecnej, gdyż kreowanej przez oceniający wzrok, słowo i gest Innych. Forma Swoista jest zawsze anarchią, demaskowaniem, burzeniem. Dlatego istnieje tylko chwilę, zanim stężeje i przekształci się w coś powszechnie znanego.

Spektakl na pewno spodoba się młodzieży. Wszak to zawsze miło usłyszeć, że już Gombrowicz, kandydat do Literackiej Nagrody Nobla, uważał szkołę za głupią, a o nauczycielu mówił "Dupek!" (czego, o ile sobie przypominam, nie ma w oryginale). Nie wiem, czy to był cel, ale chyba większość uczniów po takim przedstawieniu powie, że "Gombrowicz wielkim pisarzem był!". Obawiam się jednak, że taka nieuczciwa lekcja może okazać się gorszą niż potrzeba wzbudzenia choćby siłą i litością zachwytu nad wierszami Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji