Artykuły

"Czerniaków story"

Istnieje termin: "przyjemne rozczarowanie". Z punktu widzenia logiki ma on niewiele sensu, ale trzeba trafu - skoro już istnieje - że pasuje jak ulał do tej właśnie sytuacji. Bo na premierę musicalu "Boso ale w ostrogach" do teatru Komedia szedłem pełen najżywszych obaw. Obawy były zresztą przemieszane z pełnym-złośliwości zacieraniem rak, że będzie można napisać coś szyderczego, a przy tym dowcipnego, co - jak wiadomo - jest bardzo łatwe w wypadku różnych nieudanych przedstawień. Zaś powodem obaw była po pierwsze zła - i zasłużenia zła - sława teatru Komedia, a po drugie temat widowiska, opartego na znanej i popularnej książce pod tym samym tytułem, piewcy Czerniakowa. Stanisława Grzesiuka. Już więc widziałem oczami wyobraźni owe "ferajny", gdzie zawsze jest fajnie, owe Czarne Mańki, zbanalizowane do przejedzenia przez różnych przyswajaczy folkloru, jednym słowem - całą poetykę spod budki z piwem, w stylu Jaremy Stępowskiego. Jednym słowem już z daleka wiało sprawami, od których mrówki biegają po plecach na samo wspomnienie. A przecież - właśnie "przyjemne rozczarowanie". Autorzy Krystyna Wodnicka i znany aktor Ryszard Pietruski tak rzecz napisali, a Zbigniew Czeski tak za inscenizował, że nie ma się czego wstydzić.

Jeżeli chodzi o tekst musicalu, to można i trzeba wiele mu zarzucić. Są tam rażące błędy językowe, są niezręczne, nieporadne sformułowania, które nie zawsze mogą być usprawiedliwione przez gwarę Czerniakowa. Bo jeśli na przykład zwrot: "mam stać tu bezkarnie?" - zamiast bezczynnie uznać można za koncesję na rzecz gwary, o tyle sformułowania: "pełnić fach" (w piosence policjanta) i szczególnie "przekręcone drzwi na klucz" - nie dadzą się niczym wytłumaczyć i bardzo rażą ucho. Winę za taki stan rzeczy ponoszą przede wszystkim autorzy, ale także kierownik literacki teatru, który powinien baczniej wczytać się w tekst i wygładzić niezręczności.

Dlaczego więc - mimo wymienionych braków - należy przyznać tekstowi "Boso, ale w ostrogach" pewne wartości? Otóż wedle mnie dlatego, że cechuje go szlachetna tendencja moralna, wyrażona ponadto w sposób pełen prostoty, że panuje w nim duch prawdziwie plebejski, proletariacki. W odróżnieniu od piosenek w stylu "Stęposzczak", utwór ten nie jest żadną apologią wesołego życia na Czerniakowie, przy pół litrze i bez żadnych trosk, ale pokazuje ludzi biednych, ciężko zapracowanych, borykających się z losem, ale przy tym zadziornych, ceniących wysoko swoją osobistą swobodę, pełnych swoistej godności i poczucia honoru. Tacy sami są bohaterowie Grzesiuka. Najweselsza scena przedstawienia to nie żaden bal "Chłopców z Mokrej", którzy patrzą, gdzie by kogo zaprawić w ucho, ale radość z otrzymania pracy przez jednego z bohaterów.

"Boso, ale w ostrogach" budzi zdrową niechęć do donosicielstwa, podwójnej moralności, do kłamców i prowokatorów, natomiast jako cechy pozytywne przedstawione są odwaga, prawdomówność, solidarność i prostota w uzewnętrznianiu uczuć. W historii Staszka z Czerniakowa, przeżywającego różne przygody na swojej ulicy, to wszystko - jak już wspominałem - nie zawsze jest najszczęśliwiej sformułowane, najzręczniej napisane, nierzadko fatalnie się rymuje. Ale sądzę, że szlachetna tendencja powinna przeważyć w ocenie.

Na muzyce nie znam się prawie wcale, więc jej autor, Jan Tomaszewski zechce mi wybaczyć brak analizy jego pracy. W każdym razie "Boso ale w ostrogach" przynosi kilka bardzo udanych melodii i świeżych pomysłów muzycznych.

Inscenizacja Zbigniewa Czeskiego budzi uznanie, rozmachem i sprawnością. Niektóre sceny zostały pomyślane jako takie skromniejsze "West Side Story" i prawie tak wykonane. A to już jest dużo, zważywszy mistrzostwo Amerykanów w dziedzinie musicali. Okazuje się, że na scenie można operować tłumem tak, aby jednocześnie ruch sceniczny był swobodny i jakby bezładny, a przy tym zsynchronizowany i "ustawiony" bardzo dokładnie. Zresztą od dawna wiadomo, że najwięcej pracy wymaga to, co na scenie wygląda najbardziej niewymuszenie.

Spośród wykonawców wyróżnił się Andrzej Stockinger w roli ojca bohatera, bardzo dobra była także grupa jego przyjaciół: Andrzej Mirecki, Jędrzej Kozak, Jan Mayzel i Zbigniew Kawiecki. Z pań (przepraszam, że w drugiej kolejności) trzeba koniecznie wymienić brawurowe role Ireny Kownas i Danuty Gallert. Znakomity - w pomyśle i wykonaniu - epizod przypadł Bogumiłowi Kłodkowskiemu, który słusznie budził salwy śmiechu na widowni. Żałuję, że nie mogę wymienić wielu innych wykonawców, którzy włożyli w to przedstawienie wiele zapału i pracy, które sowicie się opłaciły. Nie sposób przecież pominąć niewielkich, ale smacznych ról Bogdana Niewinowskiego, Marka Perepeczki i Ireny . Kareł, która zagrała femme-fatale, na szczęście bezskutecznie dybiącą na bohatera. Jego samego zagrał Włodzimierz Nowak, ale wypadło to bezbarwnie i szaro.

Wymieniam tylu wykonawców nie bez kozery. Zawsze bowiem cieszy, kiedy komuś się coś uda, szczególnie wtedy, gdy długi czas było zupełnie odwrotnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji