Artykuły

Wybory i obyczaje

Scena współczesnej polityki w coraz mniejszym stopniu jest teatrem, w którym własną twarzą i talentem broni się jakiej idei. Jeśli już - to porównać by można ową scenę do teatrzyku kukiełkowego. W nim przecież też ktoś manipuluje zza parawanu... - refleksje Jana Poprawy o polityce i teatrze w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Rozpieszczony cotygodniowymi atrakcjami, jakich dostarcza nasz piękny kraj, osobliwie zaś królewskie miasto Kraków - z niejaką obawą gotowałem się na miniony wyborczy weekend. Na jego czas ogłoszono bowiem zawieszenie wielu (zwykle licznych o tej porze roku) festiwali i zabaw, jakby się one wydawały niestosowną otoczką "obywatelskiego obowiązku", czyli głosowania. Nie do końca zrozumiałe pojęcie ciszy wyborczej, niczym niepodległość strzeżonej przez zastępy wyszkolonych stróżów, miało najprawdopodobniej ustrzec biednego rodaka przed "wrogim przejęciem" jego myśli i woli. Stróże świętej ciszy pilnowali więc czujnie, czy się gdzieś nie pojawił plakat na plakacie, czy się ktoś nietrzeźwy zbyt głośno za kimś nie opowiedział. Ze sceny lub estrady też mogłoby paść jakieś słowo, więc pewnie dlatego znalazły się one na liście zagrożeń.

Życie toczy się jednak niezależnie od wyobrażeń, jakie o nim mają manipulatorzy i administratorzy. Wyborczą agitację udało się skanalizować na łamach i w ramówkach. Na ulicach nie rozkwitł też w pełni wyborczy śmietnik estetycznych uniesień i wodotrysk złotych myśli, jaki nierozerwalnie kojarzy się nam z dniem wyborów. Ale - o zgrozo! - jakoś nikt nie pomyślał o wyborczym uciszeniu piłkarskich kiboli. Na miejskim stadionie w Krakowie ryczeli więc okolicznościowe obelgi na tych, co im niedawno arenę wybudowali. Ryk bezrozumnej tłuszczy ciszy wyborczej nie narusza? Nie tylko zresztą w Krakowie: gazety doniosły z dumą, że w ostatni weekend na wszystkich polskich stadionach pobito rekordy frekwencji.

Kibol to w polskiej kulturze popularnej i masowej sprawa mocno wstydliwa. Obawiam się, że uczeni socjologowie i psychologowie społeczni, wychowani w ciszy gabinetów i pieszczeni w szumie telewizyjnego studia - rzadko bywają na stadionach piłkarskich. Być może sport im się kojarzy głównie z wesołą i kolorową widownią, jaką oglądać możemy, gdy na telewizyjnym ekranie skaczą polskie siatkarki (i pani Kosek). A przecież właśnie wielotysięczny tłum stadionowy, powiązany emocją - to niemal laboratoryjna próbka, wktórej rodzą się najwstrętniejsze choroby społeczne. Nietolerancja, rasizm... Kibole gdańskiej Lechii (tej samej, której cząstkę serca oddał premier Tusk) po raz kolejny protestowali przeciw sportowcom "kolorowym", nawet jeśli mieliby oni grać po ich stronie. Szalikowcy warszawscy potraktowali niedawny marsz nacjonalistów jako uroczą "ustawkę". Po co się mają marnować maczety, bejsbolowe kijaszki, gazrurki i temu podobny specjalistyczny sprzęt. Jakoś nie słyszę specjalnych oświadczeń i komentarzy.

Gdy rozum śpi, budzą się demony. Starą tę mądrość przykładam do takich właśnie chwil, w których klejem zbiorowości stają się emocje, uprzedzenia, zabobony albo niechby nawet pogłoski. I propaganda. Mniej szans na zwarcie szeregów tej lub innej sekty ma dziś - przynajmniej w naszej europejskiej cywilizacji-charyzmatyczny wódz, niegdyś bardzo w cenie. Może dlatego, że współcześni wodzusie nam karłowacieją? A może dlatego, że scena współczesnej polityki w coraz mniejszym stopniu jest teatrem, w którym własną twarzą i talentem broni się jakiej idei. Jeśli już - to porównać by można ową scenę do teatrzyku kukiełkowego. W nim przecież też ktoś manipuluje zza parawanu...

To teatralne skojarzenie przypomina mi, że w naszym Krakowie istnieje nie tylko elektorat głupków z bejsbolami, którym ktoś zza węgła szepce, że "czas na zmiany...". Jest tu także spora społeczność, której rozum nie zasypia. Na przykład społeczność teatralna. Artyści sceny, specjaliści z teatralnego zaplecza, bywalcy widowni. W tym świecie zachowana została jeszcze naturalna hierarchia, wynikająca z wartości. W tym świecie ktoś, kto by zawołał, że siedemdziesięcioletni Trela powinien ustąpić miejsca na scenie Kitwaszewskiemu, bo ten ma lat dwadzieścia - uznany byłby za idiotę.

Nie ukrywam, że lepiej się czuję w teatrze niż w polityce, nawet jako jej obserwator. Nie tylko dlatego, że w środowisku teatralnym nikt nie zamieniłby Teresy Starmach na Bogdana Pęka (a w sejmiku małopolskim - tak). Może dlatego, że w teatrze -

w przeciwieństwie do polityki -znacznie mniej się gra. I pamięta się o przeszłości (bez podpowiedzi ipeenu).

Trzy lata temu aktorka Nina Repetowska przypomniała nam ślicznie i jubileuszowo arcykrakowianina sprzed stu lat, Stanisława Wyspiańskiego, wyciągając z jego zapomnianych prac teatralnych monolog "Śmierć Ofelii". Dyrektor Repetowska, gwiazda wielu krakowskich scen, wielka specjalistka także w dziedzinie małych form teatralnych, opracowała tekst Wyspiańskiego i pod nowym tytułem "Niegdyś Ofelia" gra go z sukcesem do dziś. Szanując przeszłość - Repetowska nie musi nawet odwoływać się do swej wielkiej poprzedniczki Mrozowskiej, która po raz pierwszy ów tekst, z muzyką Zygmunta Noskowskiego, wykonała w roku 1907, czy do Ireny Solskiej, która w dwa lata później dała ów "monolog" (dziś zwłaszcza w wykonaniu wybitnym - zwany "monodramem") w Teatrze im. Juliusza Słowackiego.

Tak się osobliwie złożyło, że przecież sama dyrektor Repetowska doczekała się jubileuszu 45-lecia pracy scenicznej. Środowisko o tym pamiętało, czego dowodem listy gratulacyjne prezeski ZASP Joanny Szczepkowskiej czy dyrektora Krzysztofa Orzechowskiego. Brakło tylko jakiegokolwiek podziękowania ze strony krakowskich władz. Ale ufam, że teraz, zwłaszcza zaś po piątym grudnia - na jubilatkę posypią się pochwały i zaszczyty. Bo nie chce mi się wierzyć, żeby polityka aż tak mogła zmienić obyczaje. .

Krakowskie obyczaje... '

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji