Artykuły

Teatr Miejski pogrążony w kryzysie

Na półmetku swojej kadencji Ingmar Villqist zrezygnował z dalszego kierowania Teatrem Miejskim w Gdyni. Marzył mu się artystyczny dialog z wymagającym widzem na temat idei światowej dramaturgii minionego wieku. Poległ, bo większość zaproponowanych tytułów takiego dialogu nie podjęło - pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej Trójmiasto.

Ingmar Villqist, 50-letni dramaturg, historyk sztuki i reżyser zdecydował się pokierować Teatrem Miejskim w Gdyni po tym, jak ogłoszony w 2008 r. konkurs na dyrektora nie przyniósł rozstrzygnięcia i miasto gorączkowo poszukiwało nowego szefa tej sceny. Nie zgłosił się sam, zarekomendował go Związek Artystów Scen Polskich. Innych chętnych nie było, toteż angaż nastąpił błyskawicznie. Villqist przedstawił miastu swoją koncepcję sceny na Bema stawiając poprzeczkę bardzo wysoko: ambitny teatr artystyczny z repertuarem opartym na najlepszych tytułach XX-wiecznej dramaturgii w reżyserii wybitnych polskich inscenizatorów.

Minęły dwa lata, a dyrektor zostawia po sobie teatr pogrążony w kryzysie. Widownia odwróciła się plecami - średnia frekwencja na spektaklach nie przekracza 40 procent. Widzowie tylko w kilku pierwszych rzędach - to ostatnio częsty widok na spektaklach w Miejskim. Podobnie jak odwoływanie przedstawień z powodu nikłego zainteresowania widzów.

Dlaczego tak się działo? Jacek Bunsch, poprzednik Villqista, zostawił po sobie co prawda teatr z pustą kasą, ale z pełną widownią. Był zwolennikiem repertuaru eklektycznego: trochę klasyki, parę nowszych tytułów, coś z komedii, spektakl muzyczny, niedzielne poranki dla dzieci Poziom artystyczny czasem nie najwyższych lotów, ale widzów przyciągała różnorodność. Bunsch celował w różne grupy odbiorców - i na tym oparł frekwencyjny sukces.

Villqist chciał być jego przeciwieństwem: marzył mu się artystyczny dialog z wymagającym widzem na temat idei światowej dramaturgii minionego wieku. Ale poległ, bo większość zaproponowanych tytułów takiego dialogu nie podjęło. Ile w tym winy nietrafionego repertuaru, a ile samych inscenizatorów, nie potrafiących sprostać wymaganiom literackiego oryginału - trudno rozstrzygnąć. Mimo zatrudniania głośnych nazwisk (w Gdyni reżyserowali m.in. Barbara Sass, Grażyna Kania, Piotr Cieplak, Piotr Kruszczyński, Waldemar Śmigasiewicz, Zbigniew Brzoza) w Miejskim brakowało wydarzeń artystycznych, wiele spektakli ostatnich dwóch lat to sceniczna mizeria. Nie licząc błyskotliwej adaptacji "Fantazego" w reżyserii Piotra Cieplaka oraz udanych odczytań "Procesu" [na zdjęciu] w reż. Waldemara Śmigasiewicza i "Kamieni w kieszeniach" w reż. Zbigniewa Brzozy pozostałe dziewięć premier to artystyczne i frekwencyjne porażki.

Na to nałożył się inny problem - poważne kłopoty obsadowe. Dariusz Siastacz, filar zespołu aktorskiego, latem br. przyjął propozycję angażu w stołecznym Teatrze Powszechnym. W związku z tym kolejne przedstawienia "Fantazego" i "Lilioma", w których grał tytułowe role, będą odbywać się sporadycznie na zasadach gościnnych występów. Z powodu przeprowadzki Siastacza z afisza spadają też "Woyzeck", "Kontrabasista". W październiku br. zmarł Sławomir Lewandowski, pozostawiając po sobie nie obsadzone role w m.in. "Fantazym" i "Ślubie". Z kolei poważna kontuzja na kilka miesięcy wyłączyła z pracy Piotra Michalskiego, powodując konieczność zastępstwa w "Związku otwartym" i czasowe zawieszenie "Kamieni w kieszeniach".

Jakby mało było kłopotów, atmosfera w teatrze w ostatnim czasie stała się trudna do zniesienia. Pracownicy skarżyli się na złe traktowanie ze strony dyrektora. List w tej sprawie przesłali do władz miasta. Wśród wielu uwag podnosili m.in. częstą nieobecność dyrektora, co utrudniało im pracę. Tak było m.in. przed niedawno zakończonym festiwalem R@port, gdy - jak mówią pracownicy - nie było komu podejmować decyzji organizacyjnych i podpisywać dokumentów. I choć później aktorzy przesłali do mediów dementi z zapewnieniem, że ich współpraca z dyrekcją układa się dobrze, niesmak pozostał.

Częste nieobecności dyrektora były faktem - w trakcie szefowania gdyńskiej scenie wiele czasu i uwagi Ingmar Villqist poświęcał na własne działania. W tym czasie m.in. nakręcił film fabularny "Ewa" (jest jego współreżyserem i współscenarzystą), reżyserował spektakle w teatrach w Chorzowie, Warszawie i Bielsku-Białej. Ale współpraca dyrektorów scen z innymi teatrami nie jest niczym rzadkim ani nagannym, o ile nie odbywa się ze szkodą dla własnej placówki. Powinien o tym pamiętać nowy dyrektor.

Przed nim wiele pracy: stworzenie własnej koncepcji teatru, odbudowanie zespołu, a przede wszystkim odnowa repertuaru i przywrócenie zaufania widowni. Teatr nie może istnieć bez widowni. By ją przyciągnąć, potrzeba większej różnorodności ofert, pilnując jednocześnie poziomu spektakli. Natomiast by móc rozszerzyć repertuar konieczne są w teatrze nowe twarze, świeża krew. Bez osobowości scena usycha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji