Artykuły

Witkacy i Szajna

Jest to przedstawienie wyborne. Złożył się na to świetny tercet realizacyjny, przede wszystkim więc Józef Szajna, reżyser i scenograf w jednej osobie, znakomicie na ogół dysponowani aktorzy i przylegająca do tej całej piekielnej zabawy muzyka Adama Walacińskiego. Na scenie "Oni" i "Nowe wyzwolenie" Witkacego.

Do tego wielkiego maga sztuki, Witkacego, proponowała krytyka różnorakie klucze zależnie od tego czy w Poznaniu padała "Gyubal wahar", czy w Warszawie anemicznie powiodła się "Kurka wodna" Nie ma co ukrywać, te nasze recenzenckie przyśpiewki spełniają właściwie nie większą rolę od przygrywek organisty do nabożeństwa, ta rola towarzysząca i wtórna przybiera tony piskliwe, gdy coś się tam przy ołtarzu pokręci, ginie zaś jej pozorna samodzielność, kiedy pleban sypnie skrami z oczu. I uciekają wtedy organistom pedały spod nóg, i niewiele znaczą ich najsilniejsze nawet forta, liczy się tylko to, co jest na dole.

Szajna sprawę tę dosadnie zegzemplifikował. W tej instytucji zwanej teatrem, która ma, jak to wszystkie instytucje, administratorów, urzędników, opiekunów, towarzyszących krytyków - liczą się naprawdę tylko artyści. Oni decydują o kształcie, o formie i jej zawartości. Z jednym tylko zastrzeżeniem, że będą to prawdziwi artyści. Szajna dał tej dyskusji (bo jest jeszcze taka dyskusja), ton nader sugestywny. Nie wiem bowiem ile jest jeszcze owych przysłowiowych kluczy do Witkacego, wiem jednak, że tylko, ilu takich artystów jak Szajna, którzy potrafią tekst literacki przekształcić w takie wizje sceniczne, które są teatrem i autora, i realizatorów, są spójnością wzajemnie się wspomagającą i uzupełniającą.

Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy, czyli do przedstawienia i Witkacego.

Do tego pisarza, którego dzieło jest jedynym w swoim rodzaju stopem polskości i uniwersalizmu artysty tkwiącego w gąszczu problemów awangardy lat dwudziestych i w gmatwaninie życia politycznego, filozofa i malarza szydercy i wizjonera, prekursora naszych nowoczesnych, który doznał "goryczy tego prekursorstwa i zapóźnienia zarazem", twórcy dzieła sprawiającego, iż "w naszych oczach przemieszczają się akcenty, szydercza fantazja staje się obserwacją, obserwacja - secesyjnym mitem".

"Oni" i "Nowe wyzwolenie" są to dwie odrębne sztuki. Szajna połączył je w jeden ciąg znaczeniowy, w jeden ciąg - chciałoby się powiedzieć - logiczny, gdyby nie fakt, iż w tym teatrze wszystko jest w jakimś sensie programowo nielogiczne. W owej szczególnej poetyce absurdu, który znowu jest najbardziej przejrzysty i sprawdzalny, rozgrywa się dramat artysty i sztuki - dyskurs o wolności i konformizmie, nieumiejętności i klęsce, ideałach i cynizmie - świata, niby pozornie zamkniętego, ale czyż istnieją w ogóle takie enklawy wyizolowane od społeczeństwa!?

Przez zdarzenia, których właściwie nie ma, Szajna bowiem buduje nie teatr epicki, lecz poetycki, teatr, który - chciałoby się powiedzieć - bebeszy od środka, pokazuje jego absurd - owóż przez te wydarzenia prowadzi nas główny bohater zabawy - Bałandaszek. Rzecz cała została podzielona na trzy akty, tyle iż - jak się można domyślić - Bałandaszek z "onych" ulega transformacji, przemieniając się za pomysłem inscenizacyjnym i ideowym reżysera - w Ryszarda III w "Nowym wyzwoleniu". No, więc historia Bałandaszka zaczyna się w akcie pierwszym. Jest on tam bohaterem na serio, artystą upartym, znającym swoją drogę. Drugi akt, który w pewnym sensie przypomina "Nosorożca", jest historią brutalnego rozprawienia się z owymi mrzonkami Bałandaszka. Bałandaszkowi brutalnie kazano być banalnym. Bałandaszek takim musiał zostać. I wreszcie odsłona trzecia. Bałandaszka niejako odnajdujemy w osobie Ryszarda III, w sytuacji dramatu wielkich namiętności (Joanna i kompleks syna)i - chciałoby się rzec - powtórek historycznych. Historia bowiem kołem się toczy. Oto do głosu dochodzi znowu nowe pokolenie. A Ryszard III zda się mówić: wszystko jest blagą, najważniejsze, iż garb mi wrasta w ścianę, że cierpię więc jestem człowiekiem.

Tyle streszczenia rzeczy, której się streścić nie da, jak nie da się wyczerpać łyżeczką wody ze stawu. Sztuki Witkacego są trudne, bywają często niezrozumiałe dla publiczności przywykłej do tradycyjnego przekazu scenicznego. W tym wypadku myślę jednak, że sprawa owej zwykłej percepcji jest ułatwiona, każdy w tej studni znaczeń i podtekstów coś dla siebie znajdzie. A jeśli nie, to zostaje jeszcze sama materia teatru, jego żywioł, jego magia. To też wystarczy za całość. Pójdźcie i zobaczcie ten spektakl i jeśli wszystkiego, jak to się mówi, nie zrozumiecie, nie zżymajcie się na autora, patrzcie na scenę, na której za sprawą aktorów, kompozytora i reżysera - malarza odbywa się po prostu arcysugestywne misterium sztuki.

Szajnę zaliczano w swoim czasie do symbolistów, następnie wmawiano mu typ dekoracji metaforycznej. Sprawa jednak wygląda inaczej. Nie ilustruje on tekstu, ale go wyraża, rzecz bowiem nie polega na koncepcji i pomyśle, tylko na kreowaniu pewnej konkretnej szajnowskiej rzeczywistości i oczywiście na preparowaniu bohaterów w tej rzeczywistości. Witkacy tym razem wyszedł na spółce jak najlepiej.

No i aktorzy! Właściwie można mówić o wysokim poziomie gry całego zespołu z trzema świetnymi kreacjami - Izabeli Olszewskiej (Spika), Marka Walczewskiego (Bałandaszek) i Jerzego Nowaka (Seraskier). Odnotujmy jednak nazwiska całego ensamblu, bo warto. A więc w przedstawieniu wystąpili oprócz wymienionej trójki: Halina Kuźniakówna, Anna Seniuk, Marian Słojkowski, Wiktor Sądecki, Janusz Sykutera, Marta Stebnicka, Wanda Kruszewska, Zbigniew Filus, Halina Kwiatkowska, Aleksander Bednarz i Kazimierz Kaczor.

I nic by mi do szczęścia nie brakowało, gdyby aktorzy nie biegali po widowni, cały czas drżałem, żeby p. Seniuk, która ma buciki na wysokich obcasach, nie wyłożyła się na pochylonej podłodze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji