Artykuły

Talent

Przed kilku dniami byłem na przedstawieniu "Głupiego Jakuba" Rittnera w warszawskim Ateneum. Do dziś nie mogę otrząsnąć się z wrażenia jakie zrobiła na mnie gra młodej aktorki i dojrzałego aktora. Wirtuozowski popis pani Anny Seniuk i pana Jana Świderskiego. Zastanawiam się na czym ta doskonałość polega i właściwie jasno nie umiem sobie odpowiedzieć. Oczywiście potrafię znaleźć mnóstwo słów określających ich niecodzienne przymioty, opanowanie rzemiosła scenicznego, bogactwo i równocześnie szlachetny umiar stosowanych środków wyrazu - ale wiem, czuję, że nie o to przecież chodzi. To co, że napiszę: "Hania w wykonaniu pani Seniuk tchnęła pełnią wewnętrznej prawdy" albo "pan Świderski z właściwym mu mistrzostwem zbudował postać Szambelana wpisując w tę wielką rolę dramat samotności i pustki"? Przecież to oznacza wszystko i nic zarazem, najmniej zaś mówi o aktorach. Nie ma bowiem sposobu opisania czyjegoś talentu. Ani nawet: zdefiniowania. Wszystko co się mówi i pisze na ten temat jest niepełne, może być bliższe lub dalsze sedna rzeczy, nigdy jednak nie oddaje jej samej.

Talent aktora czuje się niejako wtórnie: poprzez skutki jego oddziaływania na naszą wyobraźnię, na świadomość... Poprzez sposób w jaki pobudza on w nas nowe myśli, wrażenia, uczucia. Istota aktorskiego talentu jest nieuchwytna. Może nawet bardziej nieuchwytna niż istota talentu innych artystów: pisarzy, kompozytorów czy malarzy. Tu, w teatrze, nic bowiem nie pozostaje, wszystko mija i rozpływa się z opadnięciem kurtyny. Wszystko oprócz doznań i przeżyć widzów.

Wszystko mija, tylko jeden ktoś: jeden. drugi, dziesiąty... chodzi potem całymi dniami i myśli, zastanawia się - jakie to było niezwykłe...

W zeszłym tygodniu zawrócili mi w głowie na "Głupim Jakubie", rok temu na krakowskim "Weselu" (tam całą winę ponosili: pani Budzisz-Krzyżanowska i pan Herdegen), a jeszcze dawniej na "Weselu" w Warszawie (pani Kucówna), kiedyś we Wrocławiu (panowie: Igar i Przegrodzki w "Sprawie Dantona"), przed paru miesiącami w Katowicach (pani Decówna w "Zmartwychwstaniu"). Można snuć nić pamięci, a postaci stają przed oczyma, wyłaniają się z mgły zapomnienia i są znowu żywe, żywsze, bardziej rzeczywiste niż otaczający mnie ludzie.

Na czym polega talent? Czyżby właśnie ma tej pamięci, na przezwyciężaniu czasu, na przebijaniu się przez jego gęste kurtyny, na powracaniu zdarzeń z niebytu w dzień dzisiejszy?

W starożytnych Indiach, jak pisze w swej książce "Le Theatre Indien" Silevan Levy, wymagano, by aktora cechowały "świeżość, uroda, przyjemna i szeroka twarz, czerwone wargi i ładne zęby; szyja okrągła jak bransoleta, piękny kształt dłoni, wytworny wzrost, mocne biodra, wdzięk, gracja, dostojeństwo, szlachetność, duma, nie mówiąc już o samym talencie". A więc owa niewymierna wielkość: talent - stanowiła, przynajmniej teoretycznie, warunek sine qua non wykonywania aktorskiego zawodu. Dziś talent uważamy za coś niezwykłego - czyżby tak bardzo upadła sztuka aktorska na przestrzeni ostatnich dwudziestu kilku wieków?

Chyba nie, aczkolwiek niewątpliwie czego innego wymagamy od aktora w każdej epoce. Innych środków wyrazu, innej urody, innych sposobów interpretacyjnych. Lecz nie sprawa to talentu, a gustów panujących w różnych okresach historycznych. Znakomity krytyk warszawski z XIX wieku - Władysław Bogusławski - powiedział kiedyś o największej gwieździe "Rozmaitości": "Gdy o miernym aktorze mówimy, że jest zawsze samym sobą, wydajemy na niego wyrok potępienia. Kiedy się o Żółkowskim mówi, że nigdy nie przestaje być Żółkowskim, oddaje mu się hołd najwyższy". To proste stwierdzenie wiąże sprawę talentu i gustów epoki. Aktor, by zyskać uznanie, by stać się bliskim, zrozumiałym publiczności, by zaspokajać jej pragnienia i tęsknoty - musi wyrażać swoją epokę, swoją i publiczności współczesność. W dodatku zaś robić to z talentem. Wielki aktor nie przestaje przy tym być sobą, a może nawet wtedy właśnie jest bardziej sobą. Talent sceniczny jest między innymi sztuką przekazywania nowych prawd przy użyciu znanych kodów, odkrywania niedostrzegalnych dotąd treści w powszechnie obserwowanych zjawiskach, stosowania takich środków wyrazu, które niezależnie od swego rodowodu w sposób najpełniejszy, najbardziej skuteczny - tworzą umowną rzeczywistość spektaklu.

Ale nie tylko to jest talentem. O znakomitym aktorze francuskim Federicku Lamaitre napisał Laimartine w przedmowie do jednej ze swych sztuk: "Wielki aktor ukrył w przepychu geniuszu swojego braki mojego dzieła". Owa umiejętność podnoszenia rangi sztuki jest także jedną z cech aktorskiego talentu.

W maju - miesiącu, kiedy dziesiątki tysięcy młodzieży stają wobec alternatywy wyboru, jednego z najważniejszych jakie stawia życie przed człowiekiem: wyboru zawodu, a więc wyboru kierunku studiów, warto zastanowić się i nad talentem aktorskim, artystycznym, czy jakimkolwiek innym w ogóle. Nad jego znaczeniem, rolą i wartością w ogóle. Po tym co już napisałem, byłoby truizmem podkreślanie, że talent stanowi niezbędny czynnik każdego zawodu artystycznego. Warto chyba jednak przypomnieć, że talent nie stanowi jedynego czynnika umożliwiającego uprawianie jakiejkolwiek artystycznej profesji. Obok talentu jako warunku wstępnego - nieodzownym jest zdobycie sprawności zawodowej. Takiej jaką ongiś dawało tylko terminowanie u mistrza, a w społeczeństwie nowoczesnym daje specjalistyczne wykształcenie. Bez wielkiej pracy własnej, bez olbrzymiego wysiłku, bez wkuwania, trenowania i siódmych potów nie ma dziś artysty - zawodowca. Nie ma dziś ani aktora, ani muzyka, ani malarza... Warto o tym pamiętać kiedy przychodzi wybierać przyszły zawód i do tego ma się osiemnaście lat i wierzy się we wszystko, od siebie poczynając.

Znakomity reżyser i reformator teatru radzieckiego Aleksander Tairow pisał: "Aby zostać rzeczywiście aktorem, bynajmniej nie wystarczy chęć, ani "powołanie", ani nawet talent... Nie, potrzebna jest ogromna praca i przygotowawcza, i stała, aby nie uformowane życzenie przekształciło się w mistrzostwo, aby nie być cudownym dzieckiem, lub utalentowanym dyletantem, a prawdziwym aktorem - mistrzem w swojej sztuce. Potrzebna jest praca, praca, praca. Potrzebna jest szkoła". To przykazanie wielkiego mistrza sztuki teatralnej sprzed półwiecza nie straciło nic na aktualności i mocy obowiązującej. Im dalej posuwamy się w czasie, tym bardziej musimy się uczyć. W każdej dziedzinie. Także w sztuce i dla sztuki.

O tym jak potrzebna jest, obok talentu, praca w teatrze dowodzi przykład z jaskrawych najjaskrawszy - Ludwik Solski. Ten wielki aktor był prawdziwym tytanem pracy i pracowitości. Życie jego sprowadzało się do jednej sprawy: do teatru! Poza teatrem nie widział on niczego, wszystko jego sprawom potrafił podporządkować. Przypomina go w tej krańcowej postawie Jerzy Grotowski - artysta innego pokolenia, innej formacji, innego teatru, lecz także opętany jednym tematem. Także z tych, dla których nic poza sztuką teatru, nie istnieje, a jeżeli istnieje to tylko o tyle, o ile może teatrowi służyć. Jego teatrowi.

Opowiadano o Solskim, że kiedy już zupełnie nie miał co robić w teatrze, gdy rozeszli się wszyscy, gdy jeszcze nie nadszedł czas spektaklu, a minął czas prób - potrafił on zawędrować do malarni, albo gdzieś w zakulisowe zakamarki i malować meble oczekujące premiery.

Jest w tej postawie coś z obłąkania, obsesji, jakieś cudowne, szlachetne szaleństwo.

Grotowski, o ile wiem, nie maluje teatralnych rekwizytów, może zresztą dlatego, że ich nie używa. Natomiast każda z nim rozmowa niezależnie od punktu startu ma z góry wiadomy punkt lądowania: teatr. A właściwie tylko jeden teatr - jego teatr. Kryje się w tym niebywały egocentryzm. Dodajmy: jak u każdej jednostki nieprzeciętnej - egocentryzm twórczy, konstruktywny. W sztuce dzieje się tak, że szanse zwycięstwa mają tylko ludzie opętani. Opętani sztuką, boży pomyleńcy, profeci i... szczęściarze.

Kiedy napisałem to wszystko, nagle zrozumiałem na czym polega tajemnica gry pani Anny Seniuk w "Głupim Jakubie". Ona po prostu prowadzi rolę nie z partnerem scenicznym, lecz z publicznością, którą podstawia w miejsce partnera. To nas oszukuje swoją skromnością, nas darzy namiętnością, to nas nienawidzi, brzydzi się nami, nas kocha, nam stara się przypodobać, nami gardzi. To my jesteśmy kolejno: Szambelanem, Jakubem, Porucznikiem, Siostrą Szambelana i Córką Prezesa. To przeciw nam i dla nas dzieje się to wszystko. I może właśnie dlatego wierzymy jej za każdym razem tak bardzo, tak prosto i szczerze? Może dlatego dajemy się kochać, zwodzić, oszukiwać i mimo tego wszystkiego jesteśmy szczęśliwi jak Szambelan, który między przegraną niepewności i poniżeń a klęską samotności i pustki, wybiera pierwsze zło. Zło z rąk Hani-Seniuk. A że aktorka doszła do tego trudnego zwycięstwa dzięki talentowi, pracy i szczęściu, to już zupełnie oddzielna sprawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji